- Nieważne - powiedziałem. - Ma być biało-czerwony. Na szarfie napis: „Major Annie Dubrowej - polski Specnaz. Nie zapomnimy”.
Nie wiedzieć czemu, dopiero teraz dotarła do mnie świadomość, że to nieodwołalne, ostateczne pożegnanie z Anną. Poczułem wilgoć na policzkach. Otarłem je gwałtownym ruchem, czekając na kpiące uwagi lub uśmieszki politowania. Nie doczekałem się. Sprzedawczyni ze spoważniałą nagle twarzą oddała mi połowę pieniędzy.
- Co to ma znaczyć? - Zmarszczyłem niechętnie brwi.
Nie miałem zamiaru korzystać z niczyjej litości.
- Popełniłam błąd, przeliczyłam złotówki po kursie dla obcych - odparła spokojnie. - Nikt, kto znał Annę Dubrową, nie jest w Moskwie obcy.
Za plecami usłyszałem szmer poparcia. Z zaskoczeniem ujrzałem, że kobieta stojąca za mną ma łzy w oczach. No tak, zapomniałem o gazetach, całe miasto wiedziało, kim była i jak zginęła Anna, w Rosji śmierć w walce porusza wielu ludzi, tu wojna nie jest jedynie pojęciem z filmów czy literatury…
- Dacie radę przygotować wszystko na siedemnastą?
- Oczywiście - zapewniła.
Skinąłem sprzedawczyni głową i odwracałem się, by odejść, gdy poczułem, jak ktoś chwyta mnie łagodnie za ramię.
- Minutkę, młodzieńcze. - Powstrzymał mnie starszy, dostatnio ubrany mężczyzna. - Nie pochowają jej na Nowodziewiczym, prawda?
Przytaknąłem posępnie.
- Gdybyśmy kupili wieniec czy dwa od mieszkańców Moskwy, położysz na jej grobie?
- Położę - obiecałem.
Kiedy wychodziłem ze sklepu, słyszałem podniesiony głos ekspedientki. Uspokajała klientów, wszyscy naraz zamawiali kwiaty dla Anny Dubrowej…
* * *
Wymeldowałem się z hotelu przed ustaloną godziną, Anton, kiedy zawoził mnie do ośrodka, powiedział, że zamieszkam tam na kilka dni. Nie pytałem dlaczego, nie miałem ochoty rozmawiać. Rozpakowałem się w wyznaczonym mi pokoju, który tym razem miałem zajmować sam i zastanawiałem się właśnie, skąd wziąć żelazko, aby uprasować koszulę do garnituru, kiedy usłyszałem energiczne pukanie.
- Wejść! - zawołałem.
Przybysz, liczący sobie pod trzydzieści lat mężczyzna z dystynkcjami praporszczyka, co jest mniej więcej odpowiednikiem polskiego chorążego, niósł wieszak z mundurem galowym. Polskim mundurem galowym. W ręku trzymał wyglansowane do połysku buty. Pozbył się swego ciężaru, zasalutował energicznie i wyszedł bez słowa. Podszedłem, patrząc z niedowierzaniem na przyniesiony ekwipunek. Kapitańskie gwiazdki na pagonach i rząd baretek, wśród których rozpoznałem dwie symbolizujące odznaczenia, których nie wolno mi było nosić publicznie, określały bez cienia wątpliwości, dla kogo to wszystko przygotowano. Przymierzyłem buty - pasowały. Przez chwilę zastanawiałem się, czy włożyć mundur, jadąc po kwiaty, i ostatecznie postanowiłem się przebrać. Wątpiłem, aby ekspedientka w sklepie była w stanie zidentyfikować baretki, a dla Rosjan najwyraźniej nie były one żadną tajemnicą… Wolałem mieć pewność, że nie spóźnię się na pogrzeb.
Kiedy zszedłem na parking, zobaczyłem, że Anton także jest w mundurze. Jedyną zauważalną różnicą był fakt, że na jego piersi widniało dużo więcej baretek, z czego trzy czwarte stanowiły odznaczenia bojowe. Wzruszyłem ramionami i wsiadłem do samochodu. Pojechaliśmy.
Przed kwiaciarnią stał liczący na oko ponad tysiąc osób tłum. Zamarłem. Anton westchnął ciężko, ale ruszył naprzód zdecydowanym krokiem. W drzwiach powitała mnie znajoma ekspedientka, za jej plecami piętrzyły się wieńce i wiązanki. Były wszędzie: na podłodze, na ladzie, na półkach…
- Proszę podać mi to, co zamówiłem - powiedziałem, patrząc ze zdziwieniem na panujący w eleganckim do niedawna sklepie galimatias.
- To wszystko jest dla pana - odparła niepewnie. - Obiecał pan, że zabierze kwiaty od mieszkańców Moskwy, ludzie się dowiedzieli i… - Urwała, wykonując bezradny gest. - Wykupili kwiaty od nas i z kilku innych kwiaciarni.
Anton zsunął czapkę na tył głowy, zerknął frasobliwie do środka.
- Naprawdę im obiecałeś? - spytał.
- Naprawdę, ale spodziewałem się kilku wiązanek, a nie tony kwiatów - odparłem oszołomiony.
- Zginęła, walcząc z mafią, u nas w Rosji to jest jak wojna - odezwała się sprzedawczyni. - Ludzie chcą okazać wdzięczność…
Anton wyjął telefon, wybrał jakiś numer, przez moment stał z komórką przy uchu.
- Przyślijcie dwie ciężarówki do kwiaciarni na Czyste Prudy - rzucił krótko. - Tak, na bulwar. Weźmiemy to, co się zmieści do samochodu, po resztę przyjadą za trzy godziny - zwrócił się do ekspedientki
Skinęła głową z namysłem.
- Powiem to ludziom. Bo oni będą stali, póki nie weźmiecie tych kwiatów.
Idąc do samochodu, słyszałem za plecami szmer cichych rozmów. Nikt nas nie zaczepiał, nie zatrzymywał. Powtarzały się frazy „polski Specnaz”, „major Dubrowa”, „obiecali zabrać”. Kiedy Anton ruszył, odchyliłem głowę, przymknąłem oczy.
- Co oni wyprawiają? - wymamrotałem.
- Mamy wojnę - odpowiedział cierpko. - Nasi żołnierze giną w walce z mafią, w Czeczenii, na granicach. Wielu ludzi straciło swoich bliskich w takich starciach, stąd podchodzą do tego trochę inaczej niż u was. W Rosji, jeśli służysz w wojskach ochrony pogranicza, oznacza to, że realnie twój oddział jest w boju. Dlatego u nas raczej rzadko oskarżamy swoich żołnierzy o zbrodnie wojenne - zakończył z ledwo uchwytną złośliwością.
Nie odpowiedziałem. Nie miałem ochoty przypominać mu, że bywa, iż rosyjscy żołnierze popełniają jednak zbrodnie wojenne. Nawet jeśli weźmiemy poprawkę na warunki, w jakich przyszło im działać.
- To nie jest tak, jak myślisz - odezwał się, obrzucając mnie przelotnym spojrzeniem. - Przeciętny żołnierz nie idzie na wojnę z nastawieniem „będę mordował tych skurwysynów”. To czasem… przychodzi samo.
Kiedy znajdujesz zwłoki przyjaciół, których przesłuchano przed śmiercią za pomocą wiertarki elektrycznej, wypruto wnętrzności, spalono żywcem… Wtedy chcesz im odpłacić, sprawić, by nie czuli się bezpieczni, aby zasypiali w strachu, wiedząc, że ich tropisz. Milczałem.
- Dlatego tak chcemy, abyś znalazł tę relikwię. Może to coś zmieni. Może…
- Naprawdę tak myślisz? - roześmiałem się niewesoło. - Przyniosę wam ten sztandar, a wszyscy zaczną zachowywać się niczym gentlemani? A co, jak tamci znowu kogoś zabiją, storturują, utną głowę? Wybaczycie po chrześcijańsku?
- Nie wiem - wyszeptał cicho. - Jednak mam nadzieję, że ta krwawa jatka jakoś się skończy. Tyle mi zostało, nadzieja…
* * *
Z pogrzebu zapamiętałem tylko ponure werble, salwy oddawane przez żołnierzy o kamiennych twarzach i krótkie, oszczędne mowy wygłaszane nad grobem Anny. Nie było żadnych oficjeli, sami swoi, ludzie, którzy na co dzień robili to, co ona, dlatego nikt nie strzępił języka. Nie było potrzeby. Słowa pożegnania brzmiały sucho, niemal beznamiętnie. Na niewielkim cmentarzu wyrosła kolejna mogiła. Imię, nazwisko, data urodzin i śmierci, stopień wojskowy. Żadnego epitafium. Tylko stos kwiatów, który pokrył całkowicie prostą, marmurową płytę świadczył o uczuciach przybyłych.
Na stypie wzniesiono w milczeniu toast za poległych, nikt nie wspominał życia i dokonań Anny, panowała atmosfera powagi, niemal determinacji, jakby biesiadnicy chcieli powiedzieć: „Dziś ona, jutro ktoś z nas”. Po pogrzebie podszedł do mnie Dżuma i z naciskiem przypomniał o relikwii. Później gdzieś zniknął. Wróciłem do swojego pokoju około północy. Postanowiłem, że następnego dnia wyjadę. Spróbuję odnaleźć sztandar Michała Archanioła, a później… Nie planowałem niczego specjalnego, miałem tylko nadzieję, że poszukiwanie artefaktu wybije mnie z psychicznego marazmu, w jakim przebywałem od chwili śmierci Anny. Nie liczyłem na nic więcej.