- Jak masz na imię? - spytałem. - Nazwę tak swoją córkę - obiecałem.
Cała trójka parsknęła śmiechem.
- Anna - odparła poważnie, choć w jej oczach nadal tańczyły wesołe iskierki.
- Teraz ta zołza powinna dać mi spokój - stwierdziłem z ulgą.
- Powinna - zgodził się Anton. - Wszyscy boją się ruskiej mafii…
Uniosłem lekko brwi, ale nie skomentowałem.
- Czasem udajemy Polaków - wyjaśnił Sasza.
Najwyraźniej dostrzegł mój grymas w lusterku.
- Mówimy wtedy po polsku i myślimy po polsku.
Skierowałem wzrok na Annę. Opięte spodnie i dopasowany do figury żakiet podkreślały szczupłe, sprężyste ciało. Miała jasną, świetlistą cerę, zielone oczy i regularne rysy twarzy. Nie taką ją zapamiętałem. Najwyraźniej w czasie naszego ostatniego spotkania użyła specjalnego, dodającego lat makijażu. Prowadziła spokojnie, na granicy dozwolonej prędkości. Biorąc pod uwagę ograniczenia miejskiej komunikacji, dość szybko dotarliśmy na Garncarską.
- To tutaj - powiedziałem.
- Idziemy? - zapytał Anton.
- Jeszcze chwila - poprosiłem.
- Tak? - Anna zmarszczyła brwi.
- Jako jedyny Polak w bandzie ruskich szpiegów proponuję ustalić… hm… hierarchię dowodzenia, zanim weźmiemy się do rzeczy.
- Znaczy ty dowodzić, my słuchać? - doprecyzował Sasza ochrypłym, przesadnie akcentowanym głosem rosyjskiego żula.
- Mniej więcej. Nie przewiduję, abyśmy musieli wdać się w jakąś walkę, natomiast jeśli natrafimy na preparaty Alchemika, to lepiej będzie, jak zrobicie, co każę…
- A nagroda?
- Jaka nagroda?!
Anna westchnęła ciężko.
- Chodzi im o to, co dostaną, jak będą grzeczni?
Zastanowiłem się przez chwilę.
- Tyle Stolicznej, ile będziecie w stanie wypić, i pokażę wam kolekcję dziewiętnastowiecznych wojowniczek topless.
- Topless? - Anton podrapał się po głowie.
- To znaczy półnagich - uściśliłem. - To będzie dla was przełomowe doświadczenie erotyczne po kozach i owcach Afganistanu - zachęcałem.
- Nie biłem się w Afganistanie, za młody jestem - stwierdził obrażonym tonem Anton.
Sasza stuknął mnie w głowę.
- Anna? - spytał.
- Może być. Chętnie obejrzę te wojowniczki - stwierdziła z uśmiechem. - Ale co z właścicielami mieszkania?
- Jest tylko jeden, pracuje w dyplomacji, teraz powinien być w Rydze. Kłopoty możemy mieć jedynie z sąsiadami - poinformowałem.
Wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy w bramę secesyjnej, zdobionej roślinnymi ornamentami kamienicy. Po chwili wspinaliśmy się po schodach. Wbrew moim obawom chłopcy nie wyciągnęli broni, choć przepchnęli się naprzód i poruszali w szyku zwanym „element”, tak aby w razie konfrontacji mogli obydwaj strzelać w kierunku na wprost. Zapewne Anna zabezpieczała tyły. Tylko ja psułem te ustawienia, wolałem, żeby nie wczuwali się za bardzo w role. Na trzecim piętrze były tylko dwa mieszkania, ich drzwi znajdowały się naprzeciwko siebie, w żadnych nie zamontowano wizjera. Te prowadzące do apartamentów Alchemika zabezpieczały trzy nowoczesne zamki. Anton i Sasza demonstracyjnie odwrócili się do nich plecami, Anna pokręciła głową.
- Nie moja branża - stwierdziła.
Wolałem się nie dopytywać, co jest jej specjalnością. Najgorsze są rozwiane złudzenia… Wyjąłem z kieszeni zestaw narzędzi i przystąpiłem do pracy. Po minucie drzwi stanęły otworem. Mam smykałkę do… ślusarstwa, a wujek Maks i kilku innych dżentelmenów dopilnowało, abym ją rozwijał. Wszedłem pierwszy, za mną wślizgnęła się Anna, chłopcy tym razem zamykali tyły. Mieszkanie składało się z czterech pokojów, kuchni i łazienki. Rozproszyliśmy się po różnych pomieszczeniach. Śladów po Alchemiku nie musieliśmy długo szukać. Zerwane klepki podłogowe i rozbebeszony sejf w jednej z sypialni świadczyły wymownie, że ktoś nas uprzedził.
- Sejf w podłodze? - zdziwiła się Anna.
- To było wówczas popularne - powiedziałem z roztargnieniem.
Usiadłem przy stole i w zamyśleniu rozejrzałem się po pokoju. Wyglądało na to, że obecny użytkownik mieszkania miał sporo pieniędzy i dobry gust. Większość znajdujących się w doskonałym stanie mebli pochodziła z początków dwudziestego wieku, na ścianach zauważyłem obrazy Fałata i Boznańskiej.
- To co? Po sprawie? - zapytał Sasza.
- Może tak, może nie - mruknąłem. - Właściciel utrzymał wystrój wnętrz z początków zeszłego wieku, a ponieważ nie widać żadnych przeróbek, możliwe, że jego poprzednicy z takich czy innych powodów nie remontowali mieszkania na większą skalę. Być może jest tu coś jeszcze.
- Niby dlaczego? - Wzruszył ramionami Anton.
- Alchemik przeszedł przeszkolenie w polskich służbach specjalnych, wtedy to była światowa elita. Znam z grubsza założenia i program tego szkolenia. Uczono ich zarówno sztuki przeszukiwania pomieszczeń, jak i ukrywania cennych rzeczy w taki sposób, aby nie znaleziono ich w czasie rewizji. Oni musieli się wczuwać w sposób myślenia przeciwnika. Zastanówcie się: w jaki sposób można zwieść zawodowców, którzy wiedzą, że coś schowaliście w mieszkaniu? Żadna skrytka nie będzie zbyt pewna, bo profesjonaliści prędzej czy później ją znajdą. To po prostu kwestia czasu. Chyba że przekonamy ich, że już znaleźli to, czego szukali…
- Uważasz, że tu może być jeszcze jeden schowek? - domyśliła się Anna.
- Owszem, ale za jasną cholerę nie wiem, jak go znajdziemy. Przecież nie będziemy kuć ścian…
Anton uniósł pytająco brwi i popatrzył na Annę.
- Nie widziałeś tego - powiedziała, wyjmując z torebki niewielki, podobny do walkmana gadżet.
- Co to jest?
- Rodzaj miniaturowego georadaru, wykrywa pustki w ścianach ceglanych i konstrukcjach betonowych, może też lokalizować kable elektryczne.
Założyła na uszy słuchawki i rozpoczęła obchód wzdłuż ścian. Co jakiś czas zatrzymywała się w miejscu i sprawdzała coś na ekranie urządzenia. Kiedy wyszła z pokoju, Sasza i Anton poszli za nią, ja podszedłem do biblioteczki, nerwowo zaciskając pięści. Regał ozdobiono ornamentami przedstawiającymi dwa ziejące ogniem smoki. Mógł należeć do Alchemika. Takie ozdoby były charakterystyczne dla rzemieślników tworzących w okresie secesji. Podszedłem do miejsca, gdzie zerwano klepki, odsłaniając niewielki, płaski sejf. Pokrywa sejfu została rozpruta palnikiem, o ile mogłem stwierdzić, w dość fachowy sposób. Ten, kto to zrobił, musiał znać się na rzeczy. Nie kombinował, wybrał metodę z pierwszego poziomu drzewa ataku. Zresztą w tym przypadku upływ czasu uniemożliwiał w dużym stopniu korzystanie z innych sposobów. Mimo to miałem niejasne wrażenie, że ten, kto nas wyprzedził, jest zawodowcem. Pierwszą rzeczą, jakiej uczy się agentów operacyjnych w służbach specjalnych, jest sporządzanie wykresu zwanego drzewem ataku. Minęły już czasy romantycznych, improwizowanych akcji. W przypadku sejfu „pień drzewa” to określenie celu, czyli otwarcie schowka. „Gałęzie” przedstawiają sposoby, jakimi można tego dokonać. Pierwszy poziom to przykładowo: wyłamanie zamka, zdobycie szyfru i rozcięcie sejfu. Wyższy poziom precyzuje sposoby realizacji, na przykład szyfr zdobyć można groźbą, szantażem, za pomocą przekupstwa, podsłuchując właściciela… Do tego dochodzi stopień ryzyka i koszty. Po sporządzeniu wykresu profesjonalista wybiera taką metodę osiągnięcia celu, jaka najbardziej pasuje do sytuacji, zapewnia największe szanse powodzenia, niesie ze sobą najmniejsze ryzyko i minimalne koszty finansowe. Przyjrzałem się drzwiczkom sejfu. Prawdopodobnie dałoby się wyłamać zamek, ale nie stwierdziłem żadnych śladów po takich próbach, najwyraźniej ten, kto otworzył skrytkę, od razu użył palnika. To było zastanawiające. Przeciętny człowiek, nawet taki, który potrafiłby się posłużyć specjalistycznym sprzętem, raczej spróbowałby najpierw wyłamać zamek, idąc po linii najmniejszego oporu. Dlaczego tajemniczy nieznajomy tego nie zrobił? Odpowiedzi mogło być kilka, w tym taka, że uczono go, iż wyłamanie zamka jest niemożliwe, co jest prawdą w odniesieniu do nowoczesnych konstrukcji, ale niekoniecznie tych, jakie stosowano kilkadziesiąt lat temu i dawniej.