Po zajęciach zaprosiła mnie do niewielkiej, często odwiedzanej przez wykładowców knajpki. Zaprosiła po raz trzeci. Poprzednio odmawiałem, nie czułem się na siłach rozmawiać swobodnie z jakąkolwiek kobietą, nawet jeśli miałoby to być całkiem niewinne spotkanie. Potrzebowałem czasu. Teraz, kilka miesięcy po śmierci Anny, nie stawiałem oporu, ale uregulowanie rachunku wziąłem na siebie.
- I tak mnie lubisz - odparłem, puszczając do niej oko.
Dopiero po fakcie przypomniałem sobie, że moja towarzyszka nie przepada za tego typu żartami.
- Przepraszam - rzuciłem ze skruchą.
Popatrzyła na mnie się z uroczą niepewnością, przygryzła wargi.
- Nie powinnam tyle pić - stwierdziła.
Uniosłem brwi, wypiła trzy lampki wina, ale faktycznie było widać, że nie należy do najodporniejszych na alkohol.
- Lubię, jak się ze mną przekomarzasz - dodała.
Wyraźnie poczułem, że puls mi przyspiesza i raczej nie z powodu wina. Po zaprawie z Davidoffem i rosyjskim Specnazem miałem gwarancję na trzy czwarte litra wódki. Dopiero później zaczynały się schody… Trudno powiedzieć, aby Małgorzata była mi obojętna, kombinacja urody, inteligencji i dziewczęcej niemal nieśmiałości była porażająca. Przede wszystkim bardzo ją lubiłem.
- Może powstrzymaj się od takich stwierdzeń - zaproponowałem markotnie. - Nie jestem jeszcze… gotowy.
- To znaczy, że na darmo wlałam w siebie to wino? - Uśmiechnęła się figlarnie.
Westchnąłem, ale nie skomentowałem. Nie chciałem urazić mojej towarzyszki, która najwyraźniej była na lekkim rauszu. Nigdy dotąd tak się nie zachowywała, gdybym jej nie znał, pomyślałbym, że ze mną flirtuje. Widząc moją minę, Małgorzata przeprosiła natychmiast, jak się zdawało, autentycznie zakłopotana swoim postępowaniem. Nie chciałem, żeby pomyślała, że się na nią gniewam, więc zaprosiłem ją do siebie.
Wychodząc, minęliśmy stolik Wieleckiej. Pani doktor popijała aperitif, bębniąc po blacie palcami, najwyraźniej na kogoś czekała. Wyglądało na to, że na próżno. Delikatnym pchnięciem skierowałem Małgorzatę ku wyjściu, a sam usiadłem bez pytania naprzeciwko swojej niedoszłej sympatii. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem, do tej pory zawsze zachowywałem się jak gentleman.
- Zmieniłem się - poinformowałem ją bezceremonialnie. - Jeżeli jeszcze raz wywiniesz jakiś numer mnie albo komuś z moich przyjaciół, dołożę starań, żeby cię zniechęcić. Radykalnie.
Davidoff opowiedział mi, jak po starciu z Dżumą Wielecka rozpoczęła kampanię plotek, usiłując mnie za wszelką cenę zdyskredytować. Zniszczenia, jakie poczyniliśmy w sali wykładowej, miały być dowodem na moją ostateczną degrengoladę. Sprawie ukręcono łeb w zarodku, bo w mojej obronie wystąpiła większość wykładowców, a nawet studenci, ale powoli kończyła mi się cierpliwość. Wiedziałem, że takie kobiety jak Wielecka każdy prawdziwy czy wyimaginowany afront pod swoim adresem traktują jak zbrodnię przeciwko ludzkości i nigdy nie wybaczają. Nie miałem ochoty oglądać się za siebie przez najbliższe kilka lat i rozmyślać, co znowu knuje tryskające jadem babsko.
- Dotarło to do ciebie? - Spojrzałem kobiecie twardo w oczy. - Czy może chcesz mnie sprawdzić?
Widziałem, jak strach zmaga się w niej z wściekłością. Wreszcie pokręciła głową - strach zwyciężył. Wstałem od stołu i podszedłem do czekającej na mnie przy wejściu Małgorzaty.
- O czym z nią rozmawiałeś? - spytała. - Myślałam, że nie przepadacie za sobą?
- Bo nie przepadamy. - Wzruszyłem ramionami. - Poprosiłem ją, aby przestała mnie podszczypywać, to wszystko.
- Myślisz, że usłucha?
- Usłucha. - Uśmiechnąłem się zimno.
- Gdybym cię nie znała, to chyba bym się trochę wystraszyła. Przez chwilę miałeś taki dziwny wyraz twarzy…
- Zmieniłem się - powtórzyłem bezwiednie. - I to chyba nie na lepsze. Po śmierci Anny przestałem się przejmować konwenansami - odparłem, zapinając pasy.
Zerknąłem dyskretnie na Małgorzatę. Większość kobiet nie lubi, kiedy w ich towarzystwie wspomina się o innych… znajomościach. Miałem to gdzieś. Nie miałem zamiaru się umartwiać, ale wiedziałem też, że Anna pozostanie częścią mojego życia. Na zawsze. Jednak moja rozmówczyni nie wyglądała na urażoną, pokiwała z powagą głową.
- Rozumiem - powiedziała.
Co dziwne, miałem wrażenie, że rzeczywiście to rozumie.
- Mogę cię o coś spytać? - odezwałem się po chwili.
Przytaknęła.
- Jesteś jedną z najbardziej inteligentnych osób, jakie znam, niewiele kobiet dorównuje ci urodą, ale…
- Ja wcale nie jestem ładna - weszła mi w słowo. W jej spojrzeniu dojrzałem nieufność.
- Nie, nie jesteś ładna - przyznałem. - Jesteś dużo więcej niż ładna. Nie kłóć się z kierowcą - uprzedziłem, widząc, że znowu otwiera usta. - Ale mniejsza o twoją urodę. Chciałem spytać, dlaczego zachowujesz się… - zawahałem się w poszukiwaniu właściwego słowa.
- Jak niedorozwinięta? - poddała z kwaśnym uśmiechem.
- Dziwnie - sprostowałem. - Robisz błyskawiczną karierę naukową, facetom przyspiesza tętno w twojej obecności, a mimo tego przypominasz w kwestiach… towarzyskich niepewną nastolatkę.
- Przyspiesza tętno? - parsknęła.
- Tym mądrzejszym, posiadającym silną wolę - doprecyzowałem. - Inni po prostu się ślinią…
Bez słowa dotknęła mojej szyi, starając się nie przeszkadzać w kierowaniu samochodem. Zerknęła na zegarek.
- Prawie dziewięćdziesiąt - powiedziała ze zdziwieniem.
- Przecież mówiłem - burknąłem niechętnie.
- Może jesteś przeziębiony albo…
- Jestem zdrowy jak byk, a moje normalne tętno to sześćdziesiąt na minutę.
- Dość wolne - zauważyła. - Uprawiasz jakiś sport?
- O ile można to nazwać sportem…
Zaparkowałem, obszedłem samochód i otworzyłem drzwiczki, pomagając Małgorzacie wysiąść.
- Męska szowinistyczna - westchnęła.
- Nie jesteś aby feministką? - zapytałem zaniepokojony.
Roześmiała się, a potem oparła na moim ramieniu.
- Nie, ale szkoda, że nie mogłeś się zobaczyć w tym momencie. Byłeś autentycznie wystraszony - odparła, ocierając łzy rozbawienia.
Przez kilka minut udawałem urazę. Posadziłem Małgorzatę przy stole w największym pokoju, podałem kawę.
- Feministki to zło - mruknąłem wreszcie z uśmiechem. - Zło przez wielkie „Z”. Ale wracając do mojego pytania…
- Zawsze jesteś taki bezpośredni?
- Nie, tylko wtedy, kiedy ktoś mnie interesuje. To oszczędza czasu - wyjaśniłem. - Odsiewa osoby o zbyt niskiej motywacji.
- Motywacji do czego?
- Do kontynuowania znajomości.
Wbiła wzrok w filiżankę z kawą, zakołysała nią odruchowo.
- To chyba dzieciństwo się na mnie odbija - wyznała, podnosząc na mnie wzrok. - Nie, nic traumatycznego! - powiedziała szybko, gdy zauważyła moją minę. - Mój ojciec był dyplomatą i przenosiłam się wraz z nim z miejsca na miejsce. Miało to swoje dobre strony: poznałam kilka języków, szkoły, w których się uczyłam, prezentowały naprawdę wysoki poziom, ale przez długi czas nie mogłam się z nikim zaprzyjaźnić. Moi rówieśnicy… nie zawsze byli przyjaźnie nastawieni.
- Wyobrażam sobie! - Wydąłem ironicznie usta. - Niech zgadnę, celowały w tym dziewczynki?
- Myślisz, że były zazdrosne? - zapytała niepewnie.
- Nie myślę, wiem.
- Tak czy owak, trudno mi teraz nawiązywać bliższe kontakty z ludźmi, no a jeśli chodzi o mężczyzn, to mam chyba niską samoocenę - przyznała.
- Może to i dobrze - mruknąłem. Uśmiechnęła się, ale nie kontynuowała tematu. Przegadaliśmy kilka godzin, dzieląc się drobnymi sekretami i obmawiając znajomych z uczelni. O dziwo - odprężyłem się, plotkując. Dawno nie czułem się tak dobrze.