* * *
Z bezradnym westchnieniem podwinąłem rękawy koszuli i przysunąłem się do otwartego okna. Mimo ciepłej, majowej pogody kaloryfery buchały żarem. Pan Władzio znowu się zabawiał… Davidoff najwyraźniej nie miał czasu, aby okiełznać choć trochę sterującego ogrzewaniem i klimatyzacją szaleńca. Od momentu kiedy przeprowadziliśmy z panem Władziem rozmowy dyscyplinujące na temat zaczepiania studentek, obaj mieliśmy przechlapane.
Powiodłem wzrokiem po sali, jak zwykłe od czasu bójki z Dżumą - pękała w szwach. Wolałem się nie zastanawiać, czy przyczyną nadspodziewanej frekwencji studentów była chęć obejrzenia bohatera ostatniego skandalu, czy też przekonanie, że zajęć tego akurat wykładowcy lepiej nie opuszczać. Plotka głosiła, że Chuck Norris to przy mnie pikuś…
Podsumowałem jeszcze raz główne tezy wykładu, zerknąłem na zegarek.
- Czy są jakieś pytania, wnioski, protesty zawodnicze? - spytałem.
Rękę podniósł chudy, kudłaty chłopak w koszulce z Che Guevarą.
- Nie mogę się zgodzić z panem doktorem odnośnie do stosowania terroru indywidualnego przez komunistów w okresie międzywojennym - powiedział. - W wielu podręcznikach podkreśla się, że czegoś takiego nie było.
- Te podręczniki pochodzą sprzed 1989 roku i pomijając fakt, że są przesiąknięte ideologią, nieco się zdezaktualizowały - wyjaśniłem. - Przecież wie pan doskonale, że można wymienić sporo przykładów partyjnego terroru, skierowanego zarówno przeciwko przedstawicielom polskich władz, jak i prawdziwym lub rzekomym konfidentom policji.
- Z tymi kapusiami to mogła być inicjatywa oddolna - zripostował.
- Raczej nie - odparłem z lekka ubawiony. - Proszę posłuchać, to z kilkustronicowego maszynopisu znalezionego podczas akcji likwidowania sekretariatu Komitetu Centralnego KPP u Marjem Bernikier w Warszawie, w grudniu 1932 roku: Choćby uciekł prowokator z rodzinnego miasta, wsi, choćby uciekł z kraju za granicę, wszędzie go odnajdą, wszędzie się znajdzie mściciel, co utopi kulę albo nóż we wrażem ciele, a pamięć o prowokatorze podda w pogardę i pohańbienie całej klasy robotniczej. Podobną wymowę miała też wydrukowana w języku polskim odezwa KC Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi z września tego samego roku propagująca hasło „Śmierć prowokatorom!” - dodałem.
Chudy student zamyślił się głęboko.
- A tortury? Może chodziło o przeciwdziałanie torturom? Stąd taka nagonka na kablujących? Bo przecież komuniści ponosili ciężkie straty, pod koniec lat dwudziestych aresztowania wręcz demolowały ich organizacje.
- Ciekawa teza - przyznałem. - Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy w pojedynczych przypadkach nie stosowano… ekhmm… nieco intensywniejszej perswazji, ale teoria, że działalność kontrwywiadowcza przedwojennych polskich służb specjalnych opierała się na torturach, jest raczej nie do obrony.
- A to niby dlaczego? - rzucił agresywnie. - Bo ówczesne władze temu zaprzeczały?!
- Nie tylko dlatego - odparłem cierpliwie. - Gdyby coś takiego istniało, to nie sądzi pan, że powinno mieć odbicie w konkretnych dokumentach? Na przykład w instrukcjach wydawanych przez komunistów?
Po chwili namysłu skinął głową. Pogrzebałem w teczce, wyciągnąłem notatki.
- Dowód numer jeden, Wysoki Sądzie - oznajmiłem z uśmiechem. - Dokument datowany na trzynastego grudnia 1931 roku pod tytułem List KC KPP w sprawie konspiracji, zachowania się w dochodzeniach i walki z prowokację. Cytuję:
W codziennej pracy partyjnej spotykamy się na każdym kroku z nieprzestrzeganiem najelementarniejszych zasad konspiracji. Odnosi się to przede wszystkiem do rozgłaszania partyjnych tajemnic: adresów, partyjnych lokali, składu kierownictwa i funkcji poszczególnych towarzyszy - czy spraw, w które należy wtajemniczać tylko towarzyszy, którzy się stykają bezpośrednio z odnośnymi odcinkami pracy. Często gęsto, jak stwierdzają fakty, używa się dla pracy partyjnej, składów i zebrań nieodpowiednich lokali, zasypanych albo za dużo znanych szerokiemu ogółowi. Niejednokrotnie używa się ten sam lokal do różnych czynności. Nie sprawdza się poprzednio użytych lokali, często nieznane jest pochodzenie lokalu albo używa się lokalu przez lata. Dostarczenie lokalu na zebrania, technikę albo mieszkanie porucza się często małoodpowiedzialnym i niedoświadczonym towarzyszom. Wielkie braki wykazuje też system łączności, stanowiący najbardziej czuły nerw każdej organizacji.
- Wystarczy? - upewniłem się.
- No dobrze, ale jak to się ma do kwestii tortur? - zapytał mój rozmówca. - I co to jest „technika”?
- „Technika” to lokal, gdzie drukowano różnego typu teksty: nielegalne gazety, broszury, ulotki - wyjaśniłem. - Mówiłem o tym kilka tygodni temu…
Student odchrząknął niepewnie.
- Byłem wtedy… eee… niezdrów.
Po sali przebiegł szmer rozbawienia.
- Chodziło mi o udowodnienie faktu, że konspiracyjna działalność komunistów nie była najwyższego lotu. Co do samych tortur, to pozwolę sobie powołać się na to samo źródło. Wydawałoby się, że skoro wobec aresztowanych stosowano przymus fizyczny, powinno to znaleźć odzwierciedlenie w instrukcji, która zawiera w tytule zwrot „o zachowaniu się w dochodzeniach”. Jakieś wzmianki o heroicznym znoszeniu męczarni w imię klasy robotniczej, odwadze, samozaparciu. Tymczasem nic z tego, mowa jest jedynie o „godności rewolucyjnej” i nakazuje się „za żadną cenę nie przyjmować od szpicla czy prowadzącego śledztwo oficera policji papierosa, bułki czy szklanki herbaty”… O przesyceniu komunistycznych struktur agentami polskich służb specjalnych powiem na kolejnych wykładach. Teraz tylko wspomnę, że było ich takie mnóstwo, że w niektórych rejonach wydawano zakaz dalszego werbowania konfidentów, gdyż zaczynali oni stanowić trzon miejscowej organizacji partyjnej… Gdyby pan chciał sam przejrzeć te akta, to służę sygnaturami. Wszystkie pochodzą z Archiwum Akt Nowych i Centralnego Archiwum Wojskowego - zakończyłem.
Gdy szedłem do wyjścia, rozległy się uprzejme oklaski. Niewysoka, szczupła studentka potrąciła łokciem podręcznik, schyliliśmy się po niego jednocześnie i wtedy poczułem znajomy zapach. Mam wyjątkowo wrażliwy węch, a po zażyciu alchemicznej mikstury wszystkie zmysły wyraźnie mi się wyostrzyły. W ułamku sekundy skojarzyłem, skąd znam tę dziewczynę. Co prawda wielu ludzi używa tych samych perfum, ale w połączeniu z naturalnym zapachem skóry dają one wyjątkowy, niepowtarzalny efekt. Przynajmniej dla kogoś obdarzonego czułym powonieniem…
Nigdy nie widziałem jej twarzy, ale ćwiczyłem z nią kilkakrotnie w jednym z ośrodków szkoleniowych polskich sił specjalnych. Czasem trenowali tam agenci operacyjni naszych specsłużb. Granica między siłami a służbami specjalnymi była dość płynna, jako że sytuacja wymagała w wielu przypadkach ścisłej współpracy. Zgrzytnąłem zębami - wyglądało na to, że ktoś mi nie ufa. Mimo iż w czasie sparringów kobieta miała na twarzy kominiarkę, byłem pewien, że to ona.
- Mogłaby pani zejść na dół i poprosić pana Władzia, żeby wyłączył ogrzewanie? - poprosiłem ją. - Wie pani, to takie drzwi z napisem…
- Wiem, gdzie to jest - odezwała się siedząca obok ruda dziewczyna o bladej cerze. - Ale słyszałam, że pan Władzio…
- Pan Władzio jest tylko pracownikiem technicznym - przerwałem jej bezceremonialnie. - Choć może lepiej będzie, jeśli pójdą panie obie. A państwu dziękuję za udział w zajęciach - zwróciłem się do studentów.
Tak jak myślałem, natychmiast rzucili się do drzwi, skutecznie zagłuszając wszelkie ewentualne uwagi na temat pana Władzia. Zajęcia prowadziłem ze studentami pierwszego roku, więc miałem nadzieję, że nie znali jeszcze zbyt wielu plotek. Pan Władzio był co prawda czarną legendą, ale jego ojciec miał na uczelni spore wpływy, zatem rozmawiano o nim raczej półgębkiem.