Rozlałem trunek do szklanek, nie dolewając wody, ani nie dodając lodu, co byłoby profanacją. Wypiliśmy. O moje podniebienie rozbiła się fala ognia o posmaku dymu torfowego i morskiej soli, zapachniało dziką miętą, kwitnącym wrzosem i drewnem sandałowym.
- Niech pan przeprosi tę drugą studentkę, była wyraźnie zdenerwowana - polecił dużo przyjaźniejszym tonem dziekan.
- Oczywiście - przytaknąłem. - Dolać panu?
- Chyba nie powinienem, alkohol tej klasy…
- Kiedyś go trzeba wypić - odparłem obojętnie. - Za jakiś miesiąc będę mógł pana poczęstować wódką destylowaną według starego, alchemicznego przepisu.
- Apage satanas - jęknął dziekan, podsuwając mi szklankę.
* * *
Dopadła mnie na stacji benzynowej, tuż przed wioską alchemika. Wyszła zza jednego z dystrybutorów, kiedy odliczałem pieniądze za benzynę. Przytuliła się do moich pleców, wykrzykując hałaśliwie słowa powitania na użytek kręcących się wokół ludzi. W kręgosłup wbiła mi lufę pistoletu.
- Do samochodu! - rozkazała. - I żadnych głupstw, znasz procedury.
Znałem. Zasiadłem na miejscu kierowcy, otworzyłem tylne drzwi, w lusterku widziałem tylko bujną blond perukę i wielkie, ciemne okulary.
- Jedź tam, gdzie miałeś jechać - poleciła. - Potem porozmawiamy.
Posłusznie ruszyłem w kierunku pobliskiej wioski, obie ręce trzymałem na kierownicy, ale delikatnymi ruchami barków odchyliłem nieco połę marynarki, szykując się do błyskawicznego wyjęcia noża. Jeśli będzie trzeba. Nie wyczułem w kobiecie agresji, ale być może zabijała na zimno, bez emocji…
Kiedy przejeżdżaliśmy przez młody sosnowy lasek, zwolniłem do czterdziestu kilometrów, szykując się do nagłego ataku - miałem nadzieję, że kiedy zdejmę dłonie z kierownicy, samochód utknie wśród niezbyt jeszcze wyrośniętych drzew. Jeśli nie, cóż… wszystko było lepsze niż zdanie się na łaskę uzbrojonej wariatki. Wtedy poczułem znajomy zapach - to była moja „studentka”.
Odetchnąłem. Zmieniła wygląd, ale najwyraźniej nie pomyślała o perfumach. Dodałem gazu i po paru minutach zajechałem pod wiejską restaurację.
- Hej! - zawołała. - Co ty sobie wyobrażasz?!
- Wyłaź! - warknąłem. - I nie strasz mnie więcej. O mało co nie zarobiłaś nożem.
- Przepraszam najmocniej. - Wydęła ironicznie usta. - Powinnam ci od razu powiedzieć, że to nie jest próba gwałtu.
Złapałem dziewczynę za rękę i wciągnąłem do knajpy. Trzech mężczyzn o wyglądzie meneli konsumowało coś na kształt bigosu, zapijając go obficie wódką. Tuż przy wejściu siedziała z obojętną miną tłusta kobieta w niespecjalnie czystym fartuszku kelnerki.
- Czy naprawdę nie możemy pogadać gdzie indziej? Moja towarzyszka zmierzyła przestraszonym spojrzeniem niezbyt wytworne wnętrze.
- Pamiętaj, że jesteś twardym, wyszkolonym zawodowcem, ta świadomość ci pomoże - odparłem kpiąco.
- Ale nie wiem, czy byłam szczepiona na wszystkie choroby zakaźne, a nie wygląda na to, żeby tu ktoś zawracał sobie głowę higieną - odparowała.
- Państwo życzą? - Strzepnęła brudną ścierką kelnerka.
- Dwie butelki wody mineralnej. Nieotwarte - zadysponowała blondynka.
Usiadłem przy jednym z wolnych stolików, odruchowo sadowiąc się twarzą do wejścia; stolik był dwuosobowy, a krzesła ustawiono naprzeciwko siebie, „studentka” musiała więc siłą rzeczy zająć miejsce vis-à-vis mnie. Uśmiechnąłem się złośliwie, widząc, jak ogląda się nerwowo. Pozycja plecami do drzwi to koszmar każdego zawodowca, tak siadają tylko cywile. Pierwsze, co robi profesjonalista w lokalu, to zajmuje miejsce plecami do ściany i rozgląda się, kto siedzi w podobnej pozycji. Bo tylko tacy ludzie mogą stanowić dla niego zagrożenie.
Kelnerka z łoskotem postawiła przed nami zamówioną wodę mineralną i dwie szklanki. Na oko nawet czyste. Podziękowałem jej uśmiechem i uregulowałem rachunek. Nikt nie zgłosił zastrzeżeń odnośnie do mojego szowinistycznego zachowania.
- No więc? - Spojrzałem w oczy siedzącej naprzeciwko dziewczynie. - Co to ma znaczyć?
Przez moment wyglądała na zmieszaną.
- Chodzi o rutynową działalność kontrwywiadowczą - poinformowała. - W końcu zadawałeś się z tymi Rosjanami, a jednej panience nawet zaoferowałeś gościnę. Sprawdzaliśmy, czy nie jesteś śledzony, no i przeczesaliśmy twój dom na obecność pluskiew.
- Myślisz, że Koszka założyłaby mi podsłuch?!
- Nie wiem - odparła rozsądnie. - Nie znam laski. Co prawda na razie jest tylko studentką akademii FSB, ale mogłeś być jej pracą dyplomową…
Zacisnąłem usta, jednak nie podjąłem kłótni, moja rozmówczyni miała rację: interesy Polski i Rosji momentami mocno się rozmijały. Sądziłem, że Rosjanie mi ufają, lecz było więcej niż pewne, że podjęli podobne środki ostrożności wobec osób, z którymi się u nich stykałem. Takie były zasady gry.
- No dobrze, ale po cholerę ten napad?! Mało brakowało, a któreś z nas by oberwało.
- Wkurzyłeś mnie na uczelni - przyznała. - Chciałam się odegrać.
- Jeśli chodzi o pana Władzia, to…
- Nie - przerwała mi energicznie. - Chodzi mi o to, że mnie zdemaskowałeś. Do teraz nie mogę pojąć, w jaki sposób.
- Perfumy - mruknąłem. - Mam bardzo czuły węch.
Nie miałem zamiaru nikogo informować, że moje zmysły uwrażliwiły się po wypiciu alchemicznej mikstury. Podobnie jak wzrosła wydolność organizmu. Po powrocie z Rosji sprawdziłem to wielokrotnie.
- A więc to tak. - Pokiwała głową w zamyśleniu. - Nie przyszło mi to do głowy.
- Teraz już wiesz - uciąłem.
- W takim razie będę się zbierać - zadecydowała. - A tak w ogóle po co tu przyjechałeś? - zainteresowała się nagle.
- Do znajomego, mamy wspólne hobby - wyjaśniłem. - Alchemia i takie tam…
Nie wyglądała na zaskoczoną, najwyraźniej cieszyłem się opinią ekscentryka. Pożegnaliśmy się krótko i parę minut później pukałem do domu alchemika. Psy mnie nie obszczekały, oba zachowywały bezpieczny dystans.
Mężczyzna nawet nie podniósł się na mój widok. Siedział za stołem laboratoryjnym zastawionym sprzętem alchemicznym i wąchał coś z niepewną miną.
- Dobrze, że pan przyjechał - odezwał się z roztargnieniem. - Może pan spróbuje?
Wyciągnął w moją stronę niewielki szklany flakonik.
- Co to takiego? - spytałem nieufnie.
- Perfumy. Kiedyś zaproponował mi pan, żebym się za to wziął.
- Pamiętam. W czym problem?
- Trudno mi ocenić, czy się udało - stwierdził niezdecydowanym tonem. - Przygotowałem bazę, która reaguje z kroplą ludzkiej krwi. Pewnie wystarczyłaby odrobina jakiegokolwiek płynu fizjologicznego, ale krew jest najbardziej… wyrazista. Efektem ma być indywidualnie dobrany zapach. Podejrzewam, że może być afrodyzjakiem. - Zaczerwienił się wyraźnie.
- Na jakiej podstawie pan tak sądzi? - Zmierzyłem go uważnym spojrzeniem.
- Proszę najpierw samemu ocenić - poprosił. - Może się mylę…
Wziąłem buteleczkę, powąchałem.
- Czuję zapach siana, dobrze wygarbowanej zwierzęcej skóry, piżmo, może jeszcze mech? - stwierdziłem w zadumie. - Ciekawy zapach, tylko trochę… ekhmm… niemęski. Nie, to nie tak - poprawiłem się natychmiast. - Męski, ale jakiś taki… zniewieściały?
Olbrzymi mężczyzna przytaknął ponuro.
- Na to wygląda - przyznał. - Trochę zostało mi na dłoniach, a kiedy poszedłem do sklepu, w pogoń za mną ruszył nieznany mi bliżej przejezdny, bardzo przystojny pan. Wydawało mu się, że znalazł miłość swojego życia…
Z trudem zachowałem powagę.
- Ale nie jest pan gejem?
- Nie! - warknął, piorunując mnie wzrokiem. - Myślę, że ma to związek z trybem życia, może z częstotliwością kontaktów z kobietami? Gdyby pan zechciał dodać kroplę krwi do drugiej próbki…