Выбрать главу

- Piłeś coś? - spytałem.

Byłem zszokowany, głos wujka brzmiał radośnie, niemal bełkotliwie. Nie, to nie przez alkohol. Coś więcej… Albo spełnił marzenie swojego życia - cokolwiek to było, albo wyruszył na chemiczną wycieczkę. Na plecach poczułem strużki zimnego potu.

- Odrobinę - przyznał. - Chcę cię zaprosić dzisiaj do siebie, zapraszam wszystkich.

- Maks! - warknąłem. - Co się dzieje?!

- Twoje starania odniosły wreszcie skutek. No wiesz, z Sylwią.

Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, o co mu chodzi, wreszcie załapałem.

- Twoja platoniczna zaczęła z tobą rozmawiać?

- Rozmawiać także… Bo to wszystko szybko poszło.

Odetchnąłem z ulgą.

- Gratuluję - odparłem, starając się nie okazywać rozbawienia.

- Wygłupiłem się, prawda?

- Tylko trochę.

- Przepraszam - powtórzył. - Nie powinienem chwalić się akurat tobie, w twojej sytuacji…

- Maks! - przerwałem mu znużonym tonem.

- Tak?

- Jesteś świetnym facetem, ale jeśli chodzi o stosunki międzyludzkie, to bije cię na głowę każdy czterolatek.

Naprawdę nie próbuj zastanawiać się, co kto czuje, dobrze? Albo ogranicz się do sytuacji, kiedy przygniatasz komuś gardło spadochroniarskim butem. Wtedy, być może, dasz radę to ocenić. Cieszę się, że do mnie zadzwoniłeś, i zapewniam cię, że nie poczułem żadnej zawiści czy dyskomfortu w związku z tym, że wreszcie ci się powiodło. Może gdyby pochwalił mi się ktoś inny… Przyjadę, gdy tylko zjem śniadanie - zapewniłem. - Aha, ściągnij koniecznie Marka, mam do niego sprawę.

- On dopiero wczoraj wrócił…

- Ściągnij go - powtórzyłem.

- W porządku, czekam - zakończył rozmowę.

Toaleta i śniadanie nie zabrały mi dużo czasu, godzinę później jechałem już do Maksa. Żołądek nadal miałem nadwrażliwy i nie miało to żadnego związku z dietą. Nękały mnie nerwobóle. Archistratig był ze mnie niezadowolony. Nie do tego stopnia, abym przestał być Chorążym, ale… Nie miałem wizji, nie przeżyłem żadnego objawienia religijnego, urwały się nawet moje sny o sztandarze, jednak odczuwałem coś w rodzaju więzi, za pomocą której mogłem ocenić swoje akcje w jego oczach. Aktualnie nie stały zbyt wysoko. Naciągnąłem interpretację kodeksu Michała Archanioła do granic możliwości. Cóż, jeśli będzie trzeba, poniosę konsekwencje tego, co zrobiłem.

Parkując przed domem Maksa, zauważyłem kilka innych samochodów. Moje „rodzeństwo” było w komplecie, do tego Julia z amantem.

Drzwi były otwarte, zaraz po wejściu wpadłem w wir powitań i uścisków. Chciałem zapytać Julię, jak się jej układa z nadzieją polskiej dyplomacji, ale rozanielony wzrok, którym wodziła za swoim lubym, i wyraźnie już zaokrąglony brzuszek mówiły same za siebie. Ponownie złożyłem dziewczynie gratulacje, tym razem szczerze.

Dawno nie jadłem w takim zgiełku i zamieszaniu, panie przekrzykiwały jedna drugą, panowie nie mieli szans nawet się odezwać. Posiłek był co najwyżej przyzwoity, widać było, że wybranka Maksa nie jest specjalnie utalentowana w tym względzie. Na mocy niepisanej umowy traktowaliśmy obecność Sylwii jako coś oczywistego. Kiedy dyskusja osiągnęła apogeum, wywołałem dyskretnie z pokoju wujka i Marka, miałem z nimi do pogadania. Do rozmowy zasiedliśmy w gabinecie Maksa, zapaliliśmy cygara. To znaczy zapaliłem ja i Maks, Marek przestrzegał zdrowego trybu życia.

Musiałem się kilkakrotnie zaciągnąć, aby zabić smak deseru.

- Przydałoby się jej kilka lekcji gotowania - powiedziałem. - Może nawet więcej niż kilka…

- Francuski piesek - parsknął z udaną pogardą Marek.

- Odsłużyłem swoje w wojsku, ale wojskowa kuchnia nie jest akurat tym wspomnieniem, do którego powracam najchętniej - zauważyłem łagodnie.

- Tam to trochę inaczej smakuje - stwierdził.

Przytaknąłem. Pamiętam, jak po intensywnych ćwiczeniach na poligonie natknęliśmy się na jakąś kałużę. Było lato i czterdzieści stopni w cieniu, więc woda z manierek skończyła się szybko. Wrzuciliśmy do kałuży parę tabletek odkażających, odgoniliśmy co większe dżdżownice i po chwili cały pluton intensywnie się nawadniał…

Maks odchrząknął delikatnie.

- Przepraszam, że przerywam te wspomnienia kombatanckie, ale chyba nie zebraliśmy się tu bez powodu? Lepiej gadaj, o co chodzi, bo za chwilę panie zaczną nas szukać.

Wziąłem głęboki oddech i opowiedziałem im wszystko o indyjskim gangu.

- Więc ci Ruscy zrobili to bezinteresownie? - spytał z niedowierzaniem Marek. - Za możliwość ucałowania kawałka płótna?!

- Jedwabiu, a nie płótna - poprawiłem. - Nie będę rozwijał całej teorii związanej z tą relikwią. Nie ma takiej potrzeby, grunt, że oni wierzą, iż sztandar pobłogosławił sam Archanioł Michał.

- A ty? W co ty wierzysz? - Marek spojrzał na mnie spod oka.

- To nieistotne - mruknąłem.

Nie miałem zamiaru wdawać się w dyskusje religijne.

- Jest ważniejsza rzecz, co do której chcę poznać waszą opinię - oznajmiłem.

Włożyłem płytę do odtwarzacza i odpaliłem film. Na ekranie pojawiły się sceny ze szkolenia Centralnej Grupy Realizacyjnej: szturm na samolot, trening strzelecki, forsowanie drzwi. Jednak migawki dobrano tak, żeby nie można było stwierdzić na sto procent, że występują w nich operatorzy CGR. W tle kilkakrotnie ukazywał się animowany skorpion, podobny, choć nie identyczny z logo oddziału. Wreszcie jakaś zamaskowana postać zaczęła ustawiać na stole odcięte głowy… Sekwencję zakończył napis w powszechnie używanym w Indiach alfabecie dewanagari.

- Co to znaczy? - zainteresował się Maks.

- „Oni spróbowali, czy chcesz być następny?” - wyjaśniłem. - Film został poddany specjalnej obróbce, nie można powiększyć fragmentów ani w żaden inny sposób zidentyfikować biorących w nim udział ludzi. Można natomiast ustalić moment, w którym doszło do likwidacji magazynu. Wy byliście wtedy za granicą, więc nie ma mowy, że ktoś was z tym powiąże. Mówię tu o władzach. Z drugiej strony wątpię, aby film poddano szczegółowej analizie, a wtedy niektórzy widzowie dojdą do wniosku, że w Polsce nie ma tolerancji dla ciężko pracujących hinduskich mafioso. I klimat jest ogólnie niesprzyjający.

- Na pewno przekaz jest sugestywny, ale odcinanie głów… - Skrzywił się Marek.

- Czasem argumenty trzeba dostosować do poziomu rozmówcy - oznajmiłem zimno. - Ten na pewno zrozumieją. Chcę wysłać film do szefów czołowych gangów w Delhi, także do człowieka, który to wszystko zorganizował.

- Straci twarz - powiedział w zadumie Maks. - To spektakularna klęska, nie sądzę, aby po czymś takim pożył zbyt długo.

- Mam nadzieję! - warknąłem. - Dostanie też drugi prezent: głowy swoich ludzi zalane jakimś laminatem czy innym tworzywem sztucznym, żeby się nie popsuły.

- Co z… resztą zwłok? - spytał Marek.

- Zostały pochowane. Bez ekscesów - dodałem. - Zgodnie z ich tradycją religijną.

- Znalazłeś jakiegoś hinduskiego kapłana? - Uniósł brwi Maks.

- Tak, zajął się też zwłokami tego niemowlaka.

- No nie wiem, nie wiem… - powiedział niezdecydowanym tonem Marek. - Psychologicznie to na pewno dobry chwyt, jednak nie chciałbym, aby nasz kraj kojarzył się z takimi… akcjami.

- Komu kojarzył? Hinduskim bandziorom? To może niech się lepiej kojarzy? Mniej dzieci skończy z rozprutym brzuchem jako skrytka na narkotyki! Myślisz, że oni złożą protest w naszej ambasadzie? - Roześmiałem się sardonicznie. - Nikt z nich nie zginął w męczarniach, każdy zasłużył na śmierć. Wszyscy umarli z bronią w ręku. Zasady pozostały nienaruszone.

Odruchowo położyłem dłoń na pulsującym bólem żołądku. Jego stan wyraźnie świadczył, że to, co przed chwilą powiedziałem, nie do końca jest prawdą, ale była to wyłącznie moja sprawa. Moja i Archistratiga. Świadomość, że w jakimś sensie zawiodłem - przytłaczała mnie i powodowała boleści.