- Jakie… straty?
- Dwóch naszych zginęło, jeden stracił nogę, ale wyżyje. Licząc z tobą, mamy trzech lżej rannych. Zakładnicy wszyscy cali. Zabezpieczyliśmy skradzione zabaweczki, na szczęście nie zdążyli ich nigdzie ukryć. Tę broń chemiczną też mamy.
- Jak do tego doszło?
- Rozumiem, że masz na myśli sytuację w tym urzędzie?
Potwierdziłem.
- Policja ich spłoszyła, spaprała akcję. Z drugiej strony, uniemożliwiła tym samym wywiezienie albo ukrycie sprzętu. Tamci zdążyli tylko zająć budynek i wziąć zakładników. Nie ma tego złego, co by na dobre… - Wzruszył ramionami.
- Moja noga?
- Miałeś nieprawdopodobne szczęście, kula co prawda strzaskała ci kość, ale złamanie jest tego typu, że zagoi się bez żadnych problemów. Jeśli chcesz, za tydzień czy dwa przeniesiemy cię do Paryża, Francuzi uchodzą za świetnych fachowców, jeśli chodzi o leczenie takich urazów, jednak myślę, że tu ci będzie lepiej. No i mimo wszystko stawiałbym na naszych konowałów, mają więcej doświadczenia…
- W porządku - mruknąłem. - Zostanę. Trzeba zawiadomić…
- Dzwoniłem już do Davidoffa - przerwał mi Dżuma. - Poinformował kogo trzeba, a na uczelni sądzą, że miałeś wypadek. Wrócisz na inaugurację nowego roku, nie wcześniej. Telefony się urywają, może jutro pozwolę ci pogadać ze znajomymi. Teraz śpij.
- Czemu nie mogę teraz z nimi porozmawiać?
- Bo ja tak mówię - stwierdził z drwiącym uśmieszkiem Rosjanin, manipulując coś przy kroplówce.
- Ty gnojku! - wybełkotałem, czując, jak zapadam w sen.
- Oszczędzaj siły na potem - poradził Dżuma. - Będą ci potrzebne. Od śmierci Anny nikt mnie nie wkurzył tak jak ty. Masz moje słowo, że ci się odwdzięczę. Aha, już nie jesteś Chorążym - dodał. - Zużyłeś się.
Wiedziałem, że ma rację, więź ze sztandarem zniknęła. Słyszałem jeszcze, jak do pokoju wchodzą jacyś ludzie, i ponownie zapadłem w nicość.
* * *
- Bądź dla niej uprzejmy - powiedział Dżuma. - Ona chce ci osobiście podziękować.
W izolatce poza bratem Anny siedziało kilku rosyjskich żołnierzy, przyszli do szpitala odwiedzić rannych kolegów. Wyglądało na to, że zakwalifikowałem się do tej kategorii. W ciągu paru minut zdążyli mi zaproponować alchemiczną wódkę i wymianę pielęgniarek na ładniejsze. Odmówiłem poczęstunku, sądziłem, że udoskonalony przez Gilberta preparat Alchemika działa silniej niż wytworzony według zasad „królewskiej sztuki” alkohol. Po namyśle odrzuciłem także tę drugą ofertę. W mojej aktualnej sytuacji obecność pięknych kobiet mogła prowadzić tylko do frustracji.
- Jestem generalnie uprzejmy - odpowiedziałem wyniosłym tonem. - Czemu to takie ważne?
- Terroryści siedzieli tam ponad trzy tygodnie, przez ten czas nieustannie ją gwałcili. Mieli jej córkę, więc… - zawiesił głos znacząco.
- A inne kobiety?
- Były jeszcze dwie, obie pod sześćdziesiątkę.
- Przynieś sztandar, zanim ją tu poprosisz, myślę, że zasłużyła na błogosławieństwo.
- Nie sądzę, aby to było konieczne - odparł chłodno. - Nie jest pierwszą ani ostatnią, która została w taki sposób potraktowana. Przeżyła, a to najważniejsze. Przeżyła też jej córka.
Nie byłem już Chorążym, ale poczułem, jak narasta we mnie wewnętrzne przekonanie, że należy jeszcze raz użyć chorągwi Michała Archanioła.
- Walczyła o życie swojego dziecka, zasłużyła na błogosławieństwo.
- Wykluczone - oznajmił. - I pamiętaj, że już nie dysponujesz sztandarem. Widzę, że trudno ci się do tego przyzwyczaić - dodał złośliwie.
- Dżuma! - warknąłem.
Pobladli nagle Rosjanie zerwali się na równe nogi, słysząc w moim głosie coś więcej niż niezadowolenie, usłyszeli także echo gniewu kogoś, przed kim korzyły się istoty nieporównanie potężniejsze niż pułkownik Oleg Dubrow - żywa legenda Specnazu.
- Natychmiast - wyjąkał brat Anny.
Wiedziałem, że jego słowa nie są skierowane do mnie, to była reakcja na przypomnienie faktu, że o relikwii Archistratiga nie decydują ludzie.
Oleg wybiegł z pokoju, wrócił po kwadransie ze sztandarem w ręku. Rosjanie oprawili go w ramki jak ikonę. Tuż za nim weszła do izolatki młoda, dwudziestoparoletnia kobieta, prowadząc za rękę małą dziewczynkę. Wyciągnąłem do dziecka rękę - chwyciło ją bez wahania. Małe dzieci instynktownie mi ufają. Z tymi większymi bywa już różnie… Po chwili moja nowa przyjaciółka umościła się w łóżku, przytuliła i momentalnie zasnęła.
- Ja przepraszam, moja córka… - zaczęła kobieta.
- Wszystko w porządku - uspokoiłem ją beztrosko. - Po prostu poczuła się bezpieczna. Jeszcze przez dłuższy czas może mieć takie nagłe ataki senności.
- Skąd ty to wiesz? - Uniósł brwi Oleg.
- Nieważne - mruknąłem.
Nie widziałem powodu, aby informować go o moich perypetiach z Siwym i tłumaczyć, że sam nieraz zasypiałem kamiennym snem po tym, jak mój zastępczy tatuś skończył swoje zabiegi wychowawcze. Małej co prawda nikt nie bił, ale niewątpliwie przeżyła silny stres.
Wyciągnąłem wolną rękę po chorągiew i gestem przywołałem kobietę bliżej.
- To sztandar Michała Archanioła, patrona wojowników - poinformowałem. - Bezcenna relikwia. Każdy, kto ją pocałuje, zostanie w szczególny sposób pobłogosławiony. Zasłużyłaś na to - odruchowo przeszedłem na „ty”.
Powoli zaczynałem przejmować złe nawyki mojego nauczyciela, tak samo jak Davidoff poufale traktowałem osoby budzące moją sympatię, do innych odnosiłem się z chłodną rezerwą.
- Nie mogę - jęknęła. - Nie jestem godna.
- Podejdź - nakazałem. - Nie mogłaś w żaden sposób zapobiec temu, co się stało - oznajmiłem dobitnie. - Robiłaś wszystko, aby uratować dziecko, tak jak powinna to zrobić matka. Nie obciążają cię cudze grzechy!
Powoli, niepewnie kobieta opadła na kolana i ucałowała sztandar. Oparła głowę o skraj łóżka i rozszlochała się rozpaczliwie. Dyskretnie wyprosiłem resztę towarzystwa z pokoju, wyszli bez słowa.
- Jak ci na imię? - spytałem.
- Marina - odparła, przywierając ustami do mojej ręki. - Dziękuję - szepnęła.
Zmieszany pogładziłem ją po twarzy, uważając, żeby nie obudzić dziecka.
- Będą mnie teraz uważać za dziwkę - stwierdziła beznamiętnym, wypranym z wszelkich emocji tonem. - A moja córka…
- Nie! - przerwałem jej stanowczo. - Co prawda większość ludzi to banda kołtunów i skurwysynów, ale tym razem tak nie będzie. Tyle mogę dla ciebie zrobić, z koszmarami będziesz musiała poradzić sobie sama.
- Jak możesz mi pomóc?
Miała bladą, opuchniętą od płaczu i bezsenności twarz, jednak emanowała kobiecym wdziękiem. Nie była skończoną pięknością, ale można było mieć całkowitą pewność, że żaden mężczyzna nie minie jej obojętnie. Niestety, nie zawsze była to zaleta…
- Nie mogę, nie ja - odpowiedziałem szczerze. - Oleg! - zawołałem niegłośno.
Śpiąca dziewczynka zamruczała, poruszając się niespokojnie. Dżuma wszedł bez pukania, musiał czekać przed drzwiami.
- Marina boi się, że dobrzy ludzie ogłoszą ją kurwą, możesz to jakoś załatwić? Jakiś wywiad w telewizji, pochlebny artykuł w prasie? Sam wiesz, jak to się robi.
Rosjanin obrzucił mnie ponurym spojrzeniem, nie wyglądał na zachwyconego. Kiedyś Anna wspomniała, że jej brat ma dwa doktoraty, w tym jeden z zakresu wojny psychologicznej.
- Chyba cię… - Przygryzł wargi, najwyraźniej hamując się z trudem. - Myślisz, że mogę pokazać twarz przed kamerami?!
- W kominiarce będziesz wyglądał jak prawdziwy macho - wyjaśniłem. - Taki, co to nie wejdzie do kibla, zanim nie wrzuci tam granatu…