Marina zachichotała niepewnie, a Dżuma wywrócił ostentacyjnie oczyma.
- Jeśli się nie zamkniesz, każę zainstalować ci cewnik - zagroził. - Może coś będę w stanie zrobić, ale niczego nie obiecuję - zwrócił się do Mariny. - Psychika tłumu i opinia publiczna to dość skomplikowane sprawy, można je kształtować, wpływać na nie, lecz efekty nie zawsze są zadowalające.
- Uda ci się - ziewnąłem. - A teraz daj mi telefon, chciałbym…
- Śpij, zaśniesz i obudzisz się wypoczęty.
Dopiero teraz zauważyłem, że od dłuższej chwili wodzę wzrokiem za srebrnym zegarkiem na łańcuszku, którym na pozór bezcelowo bawił się brat Anny. Opadły mi powieki, ktoś zabrał z moich ramion śpiące dziecko. Zasnąłem.
Obudziłem się kilka godzin później, czując znajomy zapach. Na moim łóżku siedziała Małgorzata, trzymając mnie za rękę.
- Skąd się tu wzięłaś? - wymamrotałem oszołomiony.
- Z samolotu, potem leciałam helikopterem - odparła z dziwną, na poły dziecięcą logiką. - Załatwiłam sobie wolne na uczelni i postanowiłam cię odwiedzić - dodała, otrząsając się z zamyślenia. - Gdy jestem przy tobie, coś mi się robi z mózgiem…
- Co takiego?
- Nieważne. - Skrzywiła się lekko.
Drzwi separatki otworzyły się z trzaskiem i stanął w nich starszy, otyły mężczyzna w lekarskim kitlu. Wszedł do pokoju i usiadł bez słowa naprzeciwko łóżka.
- Słucham, doktorze? - odezwałem się uprzejmie po rosyjsku.
- Gadajcie sobie. - Machnął ręką. - I tak nie rozumiem po polsku, jestem tu, by zapobiec komplikacjom natury medycznej.
- Komplikacjom? - Nie zrozumiałem.
- Najmniejsze poruszenie pańskiej nogi może zepsuć moją robotę - wyjaśnił.
- Może jestem oszołomiony narkotykami albo po tym, jak mnie ten gnojek Dżuma zahipnotyzował, ale nadal nie wiem, o co chodzi - stwierdziłem.
- Nie dostaje pan już żadnych środków przeciwbólowych, a głęboki sen jest panu potrzebny, przyspiesza zrastanie się kości. Chodzi mi o to, że zostawianie pana sam na sam z piękną kobietą nie jest obecnie najlepszym pomysłem z… ortopedycznego punktu widzenia.
Zamurowało mnie. Małgorzata się roześmiała.
- Może pan nas zostawić samych, doktorze - powiedziała. - On mnie w tym stanie nie dogoni, a ja obiecuję, że nie będzie żadnych komplikacji.
Lekarz spojrzał na nią sceptycznie, ale podniósł się ze stęknięciem z krzesła i wyszedł z separatki.
- Dbają tu o ciebie - zauważyła.
Potwierdziłem nieartykułowanym mruknięciem.
- Jak zwykle wymowny…
- Jestem oszołomiony - przyznałem. - Nie spodziewałem się, że przyjedziesz.
Małgorzata wstała i podeszła do okna, widziałem, jak zacisnęła pięści. Wyraźnie walczyła ze sobą, jakby nie była do końca zdecydowana, czy powiedzieć coś, czy milczeć. Od momentu pogłębienia naszej znajomości nigdy nie czuła się w mojej obecności skrępowana. Do teraz.
- Nie mogłam wytrzymać bez ciebie - odezwała się napiętym, niespokojnym głosem.
- To miłe, jednak…
- Nie mogę spać, nie mogę jeść, nie mogę pracować - przerwała mi gwałtownie. - Jestem od ciebie uzależniona i wcale mi się to nie podoba!
- Dlaczego?
- Boję się - odparła. - Boję się tego, co możesz mi zrobić, bo zgodzę się na wszystko, żeby z tobą zostać.
Ukryła twarz w dłoniach, nadal odwrócona do mnie plecami.
- Podejdź do mnie - poprosiłem.
Po chwili szlochała w moich ramionach. Głaskałem ją po głowie w milczeniu. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Domyślałem się, że Małgorzata mnie lubi, ale nie przypuszczałem, że sprawy zaszły tak… daleko.
- Przecież cię nie skrzywdzę, nie potrafiłbym - powiedziałem wreszcie.
- Nie tego boję się - odparła. - Chodzi mi o to, że nasze uczucia są nierównomiernie rozłożone. Ja cię kocham, a ty mnie lubisz…
Zatkało mnie. Nie jestem przyzwyczajony do tego, by kobiety obsypywały mnie miłosnymi wyznaniami. Wyczuwają we mnie coś dziwnego, coś, co każe im o mnie myśleć w kategoriach romansu, nie dozgonnej miłości. I nie dziwota, z wielu względów nie jestem najlepszym kandydatem do stałego związku. Szczerze mówiąc, nigdy takiego nie szukałem, dopiero Anna wyzwoliła we mnie uczucia, jakich się u siebie nie spodziewałem.
- Może - mruknąłem. - A może nie, trudno mi się w tym rozeznać, nie jestem ekspertem w dziedzinie rozpoznawania czyichkolwiek uczuć, nawet własnych. - Roześmiałem się gorzko.
Małgorzata wysunęła się z moich objęć, spojrzała na mnie ze zdziwieniem w oczach.
- Nie rozumiem. - Pokręciła głową. - Przecież każdy wie, co czuje.
Kiedyś Maks udzielił mi rady: „Jeśli nie wiesz, co powiedzieć, mów prawdę”. Powiedziałem. Mówiłem o swoim dzieciństwie, o Siwym, o trawiącej mnie latami żądzy zemsty. Opowiedziałem o długim jak wieczność okresie, w którym jedynym uczuciem, jakie żywiłem do siebie, była pogarda. Wspomniałem o Annie i strachu przed kolejną utraconą miłością. Przyznałem się do tkwiącego gdzieś we mnie okrucieństwa.
- Teraz wiesz wszystko - zakończyłem. - Podobno w każdym z nas drzemie bestia, ta moja ma wyjątkowo lekki sen. Może dlatego tak dobrze dogaduję się z ruską mafią i Specnazem? Bo gdyby skrzywdzono kogoś, kto jest mi bliski, miałbym gdzieś prawo, a może i zasady Michała Archanioła.
- Nie mogę w to wręcz uwierzyć - wyjąkała Małgorzata. - Jak ktoś mógł dopuścić, aby latami maltretowano dzieci?
- Takie jest życie - stwierdziłem beznamiętnie. - Jedni mają więcej szczęścia, inni mniej.
- A co z tym parszywcem? Z Siwym?
- Nie wiem i nie jestem pewien, czy chciałbym wiedzieć.
- Nie rozumiem?
- Maks powiedział, że się nim zajął. To znaczy, że Siwy nie istnieje jako problem, po prostu go nie ma.
- Jak pomyślę, że gdzieś sobie spokojnie żyje…
- Nie, Maks się nim zajął - powtórzyłem cierpliwie.
- Maks nikogo nie straszy. Jeżeli sięga po broń, to tylko dlatego, żeby zabić. Jeśli powiedział, że Siwy nie stanowi już żadnego problemu, to znaczy, że mój przybrany tatuś nie żyje. Nie ma innej możliwości, Maks nie rzuca słów na wiatr. Przestraszony może odzyskać odwagę, wypędzony powrócić i znowu stać się zagrożeniem. Tylko martwi nie są niebezpieczni…
- Chcę wiedzieć - powtórzyła uparcie.
- Dobrze - westchnąłem. - Gdy wrócimy do Polski, to go spytam.
Byłem niemal pewien, że tego pożałuję, ale obietnica to obietnica. Mam wiele wad, lecz dotrzymuję słowa. Nawiązując kontakty ze swoim „rodzeństwem”, załatwiłem sprawę jedynie częściowo; aby postawić kropkę nad i, musiałem poznać los Siwego. Tyle że nie miałem na to ochoty, podświadomie wyczuwałem, że Maks wymyślił dla niego coś specjalnego…
Westchnąłem i przytuliłem się do Małgorzaty, bezwiednie dotknąłem jej uda. Nie cofnęła się, nie odepchnęła mojej ręki.
- Pamiętasz, co powiedział ten lekarz? - spytała figlarnie.
Nie rozpatrywałem nawet takiej opcji, w moim obecnym stanie mój gest świadczył tylko o intymności, o niczym więcej, ale świadomość, że „lodowa księżniczka” stopniała dla mnie, dziwnie podniosła mnie na duchu. To, co czułem w tej chwili, wykraczało poza typową męską satysfakcję. No, przynajmniej częściowo…
- To chociaż potrzymaj mnie za rękę - poprosiłem.
Potrzymała. Nawet przez sen czułem ciepło jej ciała.
Spałem spokojnie i bez koszmarów - tak jak ja kiedyś pilnowałem snów Anny, tak teraz Małgorzata pilnowała moich.
Następne tygodnie spędziłem przykuty do łóżka z Małgorzatą przebywającą nieustannie u mojego boku. Stopniowo przejęła od pielęgniarek wszystkie funkcje łącznie z myciem mnie i wynoszeniem basenu. Nie podobało mi się to, byłem zażenowany, jednak nie potrafiłem przełamać jej determinacji. Po pewnym czasie zacząłem to traktować jako coś normalnego. Czułem zmianę. W końcu uświadomiłem sobie, że dziewczyna stała się elementem mojego świata. Na dobre czy złe - nasze losy się splątały. Nie byłem z tego zadowolony, nie nadawałem się na partnera, prowadziłem zbyt ryzykowny tryb życia. Małgorzata zasługiwała na coś więcej, coś, czego nie potrafiłem jej dać. Kiedy pewnego razu spróbowałem z nią na ten temat porozmawiać, zbyła mnie, jak gdyby ewentualność, że moja pozauczelniana działalność może sprowadzić na mnie jakieś kłopoty, była całkowicie wykluczona. Co więcej, gdyby nie było to absurdalne - przysiągłbym, że dojrzałem przez moment w jej oczach skruchę, jakby czuła się czemuś winna…