Выбрать главу

Po dwóch miesiącach rozpocząłem rehabilitację. Bardzo bolesną rehabilitację. Małgorzata nie odstępowała mnie na krok, słowami otuchy potrafiła skłonić do dodatkowego wysiłku. Nie wiem, czy ktokolwiek poza nią potrafiłby tego dokonać, to uświadomiło mi jak bardzo stała się dla mnie ważna. Bez mrugnięcia okiem znosiła moje humory, zawsze gotowa do pomocy, choć nienarzucająca swojej obecności. Cały personel szpitala był nią zachwycony. Tak jak w Polsce funkcjonował stereotyp wiecznie pijanego Ruska, tak tutaj uważano powszechnie Polaków za wydelikaconych lekkoduchów. Mnie oceniano według innej skali, wiedziano, że brałem udział w akcji w Nikołajewsku, sprawa powoli stawała się głośna. O odbiciu zakładników wiedzieli wszyscy, teraz rozeszły się pogłoski o skradzionej przez terrorystów broni. Niektórzy mówili nawet o głowicach atomowych… Ktoś, kto został ranny w czasie operacji antyterrorystycznej, nie mógł być dupkiem. Co innego jego dziewczyna… Jednak Małgorzata zdobyła szacunek miejscowych, kilkakrotnie widziałem nawet, jak gawędzi z Dżumą. A Oleg Dubrow nie był bynajmniej bawidamkiem. Nie potrafiłem określić dokładnie swoich uczuć do niej, ale na pewno wykraczały grubo poza „lubienie”. Dlatego kiedy w przyszpitalnym parczku spotkałem Marinę, skorzystałem z okazji, aby poprosić ją o przysługę.

Rosjanka wyglądała dużo lepiej, zniknęły cienie na policzkach, do oczu powróciła radość życia. Widząc, jak zlany potem pokonuję kolejne metry, towarzyszyła mi do najbliższej ławki, gotowa podtrzymać, gdybym stracił równowagę. Mimo wielokrotnych zapewnień lekarzy, że miałem szczęście i że operacja udała się znakomicie, trudno mi było uznać się za wybrańca losu. W trakcie chodzenia noga paliła żywym ogniem, a i w czasie spoczynku bywało, że odzywała się potwornym bólem. Kiedy zwaliłem się na ławkę, Marina otarła mi delikatnie czoło, złapała zsuwającą się na ziemię laskę.

- Jak się czujesz? - spytała.

- Tak jak wyglądam - wycharczałem.

- To znaczy, że nieźle - odparła z uśmiechem.

To mi się podobało u Rosjan - nie rozczulali się nad nikim, nawet nad żołnierzem, który stracił nogę na minie. O ile mogłem stwierdzić - ćwiczył jeszcze ciężej ode mnie.

- Chciałem cię o coś prosić - powiedziałem.

- Co tylko zechcesz - obiecała natychmiast. Z wyrazu jej twarzy wyczytałem, że nie są to czcze słowa.

- Chcę, abyś kupiła dla mnie pierścionek zaręczynowy. Najładniejszy, jaki znajdziesz, cena nie gra roli.

- No, wreszcie! - sapnęła z zadowoleniem. - Lubię Margaritę.

Sam często używałem rosyjskiego odpowiednika imienia Małgorzata. Podobał mi się.

- Też ją lubię - odburknąłem.

- Chyba nie tylko lubisz? - Spojrzała na mnie koso.

- Tylko bez takich…

- Hmm?

- Bez wypruwania duszy w rosyjskim stylu - uściśliłem.

Wybuchnęła śmiechem.

- Coś w tym jest - przyznała. - Jutro oblecę wszystkie sklepy, nie ma ich zbyt wiele, ale nie sądzę, żeby Margarita zwracała uwagę na szlif czy wielkość kamienia.

- Boję się - wyznałem.

- Wszyscy boimy się reakcji ludzi, których kochamy - stwierdziła łagodnym tonem.

- Mniejsza z tym. - Machnąłem ręką. - Co u ciebie?

- Dobrze, a nawet lepiej niż dobrze. W jednym z programów informacyjnych podano, że przez cały czas, gdy byliśmy uwięzieni, chroniłam córkę i zaryzykowałam życiem, walcząc z terrorystą, który chciał ją zastrzelić. My, Rosjanie, lubimy dzieci i jesteśmy sentymentalni, stałam się bohaterką, choć na to nie zasłużyłam. Wątpię, czy ktoś się odważy obmawiać mnie w tej sytuacji.

- Przecież nie skłamali.

- No nie, ale… - Skrzywiła się niechętnie.

- Ale?

- Nie czuję, że zrobiłam coś nadzwyczajnego - mruknęła, spuszczając oczy. - To was powinni chwalić.

- Nigdy w życiu! - zawołałem z autentycznym przestrachem. - To byłby koniec naszej… ekhmm… kariery zawodowej.

- Może najwyższy czas - powiedziała, obrzucając wymownym spojrzeniem moją nogę.

- To był przypadek, pamiętaj o pierścionku - zakończyłem rozmowę, podnosząc się z ławki.

Kuśtykając w stronę szpitala, długo czułem na plecach wzrok Mariny.

* * *

Spotkałem ją w parku dwa dni później z samego rana. Małgorzata jeszcze spała. Tydzień wcześniej moi rosyjscy kumple wstawili do separatki kanapę i założyli na drzwi solidny zamek. Od tej pory Małgorzata spędzała ze mną wszystkie noce. Nie wiem, jak to załatwili z dyrekcją szpitala, ale błogosławiłem swoją decyzję, by pozostać na leczeniu w Rosji - podejrzewam, że w Paryżu taka opcja byłaby niemożliwa.

- Kupiłaś? - zagadnąłem bez żadnego wstępu.

Podała mi ozdobne pudełko, znajdujący się wewnątrz pierścionek ozdobiony był oszlifowanym w kształcie liścia topazem. Delikatny, bezpretensjonalny, spodobał mi się. Mniej zachwycił mnie dopisek na metce z ceną, „19 600 rubli” przekreślono, ktoś dopisał drobnymi literami: „Dla polskiego Specnazu - 15 000 rb”.

- Co to ma znaczyć? - Zmarszczyłem brwi. - Nie prosiłem o żadne zniżki.

- Wiedziałam, że będziesz niezadowolony - westchnęła Marina. - Jubiler mnie poznał, wiesz, wystąpiłam w jednym z tych programów, i spytał, dla kogo ten pierścionek. Kiedy powiedziałam, zmienił cenę. - Wzruszyła bezradnie ramionami.

- Najwyższy czas stąd wyjeżdżać - sarknąłem. - Jeszcze trochę, i nieletnie dziewczątka zaczną mi sypać kwiaty pod nogi, a lokalne ślicznotki walczyć o moje względy.

- Taki los bohatera - stwierdziła Rosjanka z udaną powagą.

Udałem, że chcę ją trzepnąć laską w pupę, odskoczyła zwinnie. Maszerując do szpitala, słyszałem za plecami dziewczęcy chichot. Pewnie nie brzmiał tak beztrosko jak dawniej, ale wyglądało na to, że Marina doszła do siebie szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Niewątpliwie miał w tym swój udział Dżuma, reszta zasług przypadała chyba barczystemu żołnierzowi, z którym widziałem ją kilkakrotnie. Wszyscy odwiedzający szpital operatorzy Specnazu okazywali Marinie szacunek i przyjaźń, przynosili drobne prezenty dla dziecka. Kobieta wraz z pozostałymi zakładnikami przechodziła tu terapię psychologiczną, ale podejrzewałem, że to właśnie niekłamane uznanie, jakim obdarzali ją inni, podziałało lepiej niż wszelkie medyczne sztuczki.

Wchodząc do separatki, nadal miałem uśmiech na ustach. Małgorzata czesała włosy przed lustrem. Klęknąłem, pocałowałem ją w nagie, wystające spod kusej koszulki nocnej kolano i włożyłem na palec pierścionek.

- Wyjdziesz za mnie? - spytałem prosto z mostu.

Szczotka do włosów wypadła Małgorzacie z ręki, zamarła. Zagryzłem wargi do krwi, widząc, jak w przeraźliwej, śmiertelnej ciszy ściąga mój prezent. Zakręciło mi się w głowie, musiałem oprzeć się o stojącą pod lustrem szafkę.

- Kocham cię - odezwała się schrypniętym, nieswoim głosem. - Ale zrobiłam coś, co ci się nie spodoba. Jeśli spytasz mnie jeszcze raz, w Polsce, odpowiem „tak”. Lecz dopiero wtedy.