Cameron jednocześnie odpiął kaburę z bronią i pasek zabezpieczający radiotelefon. Wyjął je i połączył się z bazą. Potem szybkim krokiem skierował do szpitala.
Pokój 302 znajdował się od frontu. Z okna roztaczał się widok na plac. Znaleźli go bez trudności. Nikt ich nie zatrzymywał i nie sprawdzał. Od wyjścia z windy aż do otwartych drzwi pokoju nie widzieli żywej duszy.
Jack zapukał, chociaż jasne było, że pokój stał w tej chwili pusty. Bez wątpienia ktoś go zajmował, świadczyło o tym wiele drobiazgów, ale tego kogoś nie było chwilowo w pomieszczeniu. Telewizor z wbudowanym magnetowidem był włączony. Leciał jakiś stary film z Paulem Newmanem. Szpitalne łóżko było w lekkim nieładzie. Walizka leżała otwarta, częściowo zapakowana.
Zagadka rozwiązała się sama, gdy Laurie usłyszała zza zamkniętych drzwi łazienki odgłos prysznica.
Kiedy woda przestała lecieć, Jack zapukał, jednak dopiero dobre dziesięć minut później Horace Winchester pojawił się w pokoju.
Był mężczyzną około pięćdziesięciu paru lat, korpulentnej postury. Wyglądał na szczęśliwego i zdrowego. Zawiązał pasek płaszcza kąpielowego i z westchnieniem ulgi opadł w miękki fotel stojący przy łóżku.
– Czemu zawdzięczam wizytę? – zapytał, uśmiechając się do gości. – Więcej was, niż widziałem przez cały pobyt tutaj.
– Jak się pan czuje? – zapytał Jack. Wziął krzesełko, postawił je tuż przed Horace'em i usiadł. Warren i Natalie wymknęli się na zewnątrz. Czuli się nieswojo w pokoju pacjenta. Laurie podeszła do okna. Widząc grupę żołnierzy, zaczęła się coraz bardziej niepokoić. Wolałaby skrócić wizytę do niezbędnego minimum i jak najszybciej znaleźć się w łodzi.
– Czuję się po prostu świetnie – odparł Horace. – To prawdziwy cud. Przyjechałem tu z jedną nogą w grobie, żółty jak kanarek. Spójrzcie teraz na mnie! Mogę pojechać do jednego z moich ośrodków wypoczynkowych i zaliczyć trzydzieści sześć dołków w golfa. Och, kochani, jesteście zaproszeni do wszystkich moich kurortów i możecie zostać tak długo, jak wam się będzie podobało, a wszystko na mój koszt. Lubi pan narty?
– Owszem – odparł Jack. – Ale wolałbym teraz porozmawiać o pańskim przypadku. Rozumiem, że przeszedł pan tu transplantację wątroby. Chciałbym zapytać, skąd pochodziła wątroba?
Na twarzy Horace'a błąkał się niewyraźny półuśmiech. Zaczął się uważnie przyglądać Jackowi.
– To jakiś test? – zapytał. – To niepotrzebne. Nie zamierzam z nikim o tym rozmawiać. Nie mógłbym być bardziej wdzięczny. Właściwie, to gdy tylko będzie można, zamierzam zapłacić za kolejny duplikat.
– Co pan ma na myśli, mówiąc "duplikat"?
– Czy jesteście z zespołu z Pittsburgha? – zapytał Horace, patrząc na Laurie.
– Nie, jesteśmy członkami zespołu z Nowego Jorku. I jesteśmy zafascynowani pańskim przypadkiem. Cieszymy się, że czuje się pan tak dobrze i jesteśmy tu, aby się uczyć. – Jack uśmiechnął się. – Zamieniamy się w słuch. Mógłby pan zacząć od początku?
– To znaczy jak zachorowałem? – zapytał Horace. Był dość zmieszany.
– Nie, raczej jak doszło do tego, że przyjechał pan do Afryki na transplantację. I chciałbym wiedzieć, co rozumie pan pod określeniem "duplikat". Czy w jakiś sposób udało się panu otrzymać wątrobę od małpy?
Horace zaśmiał się nerwowo i potrząsnął głową.
– Co tu się dzieje? – Spojrzał znowu na Laurie, a potem na Natalie i Warrena, którzy stanęli w drzwiach.
– Uff – odezwała się Laurie. Spoglądała przez okno. – Przez plac biegnie w naszą stronę oddział żołnierzy.
Warren szybko podszedł do okna i wyjrzał przez nie.
– Kurde, człowieku. Zwietrzyli sprawę!
Jack wstał, zrobił krok do przodu, złapał Horace'a za ramiona i zbliżył twarz do jego twarzy.
– Bardzo mnie pan rozczaruje, nie odpowiadając na pytanie, a rozczarowany robię najdziwniejsze rzeczy. Co to było za zwierzę? Szympans?
– Wchodzą do szpitala – krzyknął Warren. – Wszyscy są uzbrojeni w AK-47.
– No dalej! – Jack ponaglił Horace'a, potrząsając nim lekko. – Gadaj! Czy to był szympans? – Jack zacisnął dłonie na ramionach mężczyzny.
– Bonobo – pisnął Horace. Był przerażony.
– To gatunek małpy?
– Tak – przyznał Horace.
– Dalej, człowieku! – Warren stał już na korytarzu. – Zabierajmy stąd nasze dupy!
– A co oznacza "duplikat"?
Laurie złapała Jacka za ramię.
– Nie ma czasu. Żołnierze będą tu za minutę.
Jack niechętnie puścił mężczyznę i pozwolił się pociągnąć w stronę drzwi.
– Cholera, byłem już tak blisko.
Warren machał gwałtownie w ich stronę. Biegł z Natalie korytarzem na tyły budynku. Otworzyły się drzwi windy. Wyszedł z niej Cameron z berettą w dłoni.
– Wszyscy stać! – krzyknął, dostrzegając obcych. Schwycił broń w obie dłonie, uniósł ją i wycelował w Warrena i Natalie. Potem błyskawicznie przesunął lufę na Jacka i Laurie. Utrudnieniem dla Camerona było to, że przeciwnicy znajdowali się po obu jego stronach. Kiedy patrzył na jednych, nie widział drugich.
– Ręce na głowy! – rozkazał, wymachując bronią. Wszyscy posłuchali, chociaż za każdym razem, gdy Cameron spoglądał w stronę Laurie i Jacka, Warren zbliżał się do niego o krok.
– Nikomu nic się nie stanie – zapewnił szef ochrony, obracając się z bronią znowu w stronę Warrena.
Warren wykonał krok do przodu i jego stopa z prędkością błyskawicy trafiła w ręce Camerona. Broń uderzyła o sufit. Zanim Cameron zdążył zareagować na jej niespodziewaną utratę, Warren przyskoczył do niego i uderzył dwa razy, raz w żołądek, drugi raz w nos. Cameron padł na plecy.
– Cieszę się, że jesteś po mojej stronie – powiedział Jack.
– Zwiewamy do łodzi! – powiedział Warren, nie mając ochoty na żarty.
– Jestem otwarty na wszelkie sugestie – stwierdził Jack.
Cameron jęczał i trzymał się za brzuch.
Warren popatrzył w obie strony korytarza. Chwilę wcześniej zamierzał pobiec na tył budynku, ale teraz uważał, że to nie jest dobre rozwiązanie. W połowie korytarza dostrzegł grupę pielęgniarek pokazujących palcami w jego stronę.
Naprzeciwko windy, na wysokości oczu widniała strzałka pokazująca w głąb korytarza, za pokój Horace'a Winchestera. Napisano na niej: OPER.
Zdając sobie sprawę, że nie mają czasu na dyskusje, Warren wskazał kierunek.
– Tędy! – warknął.
– Do sali operacyjnej? – zapytał Jack. – Dlaczego?
– Bo tego się nie spodziewają – odpowiedział Warren. Chwycił Natalie za rękę i pociągnął ją tak, że musiała biec.
Jack i Laurie pospieszyli za nimi. Przebiegli obok pokoju Horace'a, ale tęgawy jegomość ze strachu zamknął się w łazience. Część operacyjna oddzielona była od reszty szpitala wahadłowymi drzwiami. Warren uderzył w nie i przeszedł, trzymając wyciągniętą rękę niczym atakujący zawodnik futbolu amerykańskiego. Jack i Laurie byli tuż za nim.
Nikt nie czekał na operację, w sali pooperacyjnej też nie było żadnego pacjenta. Nie świeciły się nawet żadne lampy z wyjątkiem jednej w magazynku w połowie korytarza. Drzwi do magazynku były uchylone, dając lekką poświatę.
Słysząc hałasy przy drzwiach do oddziału operacyjnego, z magazynu wyjrzała jakaś kobieta. Ubrana była w fartuch, na głowie miała czepek. Wstrzymała oddech, widząc cztery postaci biegnące w jej kierunku.
– Hej, nie wolno tu wchodzić w cywilnym ubraniu – zawołała, gdy tylko odzyskała rezon. Ale Warren i pozostali już ją minęli. Zdumiona odprowadziła intruzów wzrokiem. Zniknęli w końcu korytarza za drzwiami prowadzącymi do laboratorium.