Выбрать главу

Arthur wstał i wydał serię dźwięków w stronę pozostałych w jaskini bonobo. Przysłuchiwały się i nagle zniknęły na zewnątrz. Następnym dźwiękiem, który dosłyszeli, była seria strzałów karabinowych, ale nie takich normalnych, raczej jak z wiatrówki. Kilka minut później dwie postacie w uniformach centrum weterynaryjnego zarysowały się w wejściu do jaskini na tle mglistego nieba. Jedna trzymała broń, druga oświetliła wnętrze silną latarką.

– Ratunku! – krzyknęła Melanie. Zasłoniła oczy przed światłem, ale drugą ręką szaleńczo machała, na wypadek gdyby ludzie jej nie zauważyli.

W jaskini rozległo się głuche uderzenie. Jednocześnie Arthur zaskowyczał. Z zaskoczeniem na płaskiej twarzy spojrzał w dół na strzałkę z czerwoną końcówką, sterczącą w jego piersi. Ręka powędrowała w górę, aby złapać za nią, ale nim zdołał to uczynić, zaczął się chwiać. Jak na zwolnionym filmie usiadł na podłodze jaskini i przewrócił się na bok.

Kevin, Melanie i Candace wyczołgali się ze swojej celi bez drzwi i wyprostowali się. Zabrało im to chwilę. W tym samym czasie obaj mężczyźni przyklękli przy bonobo i podali mu dodatkową dawkę środka usypiającego.

– Mój Boże, cieszymy się, że was widzimy – powiedziała Melanie. Stała, przytrzymując się skalnej ściany. Przez chwilę jaskinia zawirowała jej przed oczami.

Mężczyźni wstali i oświetlili kobiety i Kevina. Niedawni więźniowie zasłonili oczy.

– Ludzie, wyglądacie strasznie – stwierdził ten z latarką.

– Jestem Kevin Marshall, a to Melanie Becket i Candace Brickmann.

– Wiemy, kim jesteście. Chodźmy z tego szamba – powiedział mężczyzna.

Wychodząc na gumowych nogach z jaskini, czuli szczęście i ulgę. Mężczyźni podążali za nimi. Gdy znaleźli się na zewnątrz, musieli zmrużyć oczy przed oślepiającym blaskiem słońca. Poniżej, u podstawy klifu zauważyli jeszcze z pół tuzina pracowników centrum weterynarii. Byli zajęci przy uśpionych zwierzętach. Zawijali je w czerwone maty i układali jedno obok drugiego na przyczepie.

– W jaskini jest jeszcze jeden! – zawołał do kolegów mężczyzna z latarką.

– Ja was też znam – powiedziała Melanie. Teraz, w dziennym świetle mogła im się dokładniej przyjrzeć. – Ty jesteś Dave Turner, a ty Daryl Chrystian.

Mężczyźni zignorowali Melanie. Dave, wyższy z nich, odpiął od pasa radiotelefon. Daryl zaczął schodzić w dół po potężnych stopniach skalnych.

– Turner do bazy – powiedział Dave do urządzenia.

– Słyszę cię głośno i wyraźnie – usłyszeli głos Bertrama.

– Mamy resztę bonobo i ładujemy je – poinformował Dave.

– Świetna robota – pochwalił Bertram.

– W jaskini znaleźliśmy Kevina Marshalla i obie kobiety.

– W jaki stanie?

– Brudni, ale chyba zdrowi.

– Daj mi to! – powiedziała Melanie, sięgając po radio. Nagle poczuła, że nie podoba jej się, jak podwładny w jej obecności mówi o niej z lekceważeniem.

Dave odsunął się.

– Co mam z nimi zrobić?

– Przywieź ich do centrum. Powiadomię Siegfrieda Spalleka. Na pewno będzie chciał z nimi porozmawiać.

– Przyjąłem – powiedział Dave i wyłączył radio.

– Co ma oznaczać to traktowanie? – zapytała oburzona Melanie. – Byliśmy tu uwięzieni ponad dwa dni.

Dave wzruszył ramionami.

– Wykonujemy tylko polecenia, proszę pani. Wygląda na to, że bardzo rozzłościliście górę.

– Co, na miłość boską, dzieje się z małpami? – zapytał Kevin.

Kiedy zobaczył, co robią mężczyźni, najpierw pomyślał, że to dla wyratowania ich z opresji. Lecz im dłużej myślał o tym, tym bardziej nie mógł zrozumieć, dlaczego zwierzęta ładuje się na przyczepę.

– Wygodne życie bonobo na wyspie stało się przeszłością – powiedział Dave. – Zaczęły tu wojować i zabijać się nawzajem. Znaleźliśmy cztery trupy, wszystkie ranione kamieniami. Zamkniemy je więc w klatkach i przewieziemy do centrum weterynaryjnego. Od tej chwili każda małpa dostanie swoją celę. Jeśli się nie mylę, dwa na dwa metry.

Kevinowi opadła szczęka. Pomimo głodu, wyczerpania i bólu odczuwał też głęboki smutek z powodu owych nieszczęsnych istot, które nie prosiły się przecież na świat. Ich życie miało się z dnia na dzień zmienić w jedno monotonne pasmo więziennej udręki. Drzemiący w nich ludzki potencjał nie został odkryty, a dotychczasowe osiągnięcia ulegną zatraceniu.

Daryl i trzech innych mężczyzn zajęło się uprzątaniem bałaganu.

Kevin odwrócił się i zajrzał jeszcze raz do jaskini. Dojrzał sylwetkę Arthura. Leżał u wejścia do groty, w której przez dwa dni byli uwięzieni. Łza zakręciła mu się w oku, gdy wyobraził sobie, co poczuje Arthur, kiedy obudzi się w stalowej klatce.

– No dobra, wy troje – odezwał się Dave. – Wracamy. Macie dość siły, żeby iść, czy wolicie jechać na przyczepie?

– Co ciągnie przyczepę? – zapytał Kevin.

– Mamy na wyspie pojazd terenowy – wyjaśnił Dave.

– Ja w każdym razie dziękuję – odparła Melanie zimno.

Kevin i Candace byli tego samego zdania.

– Jesteśmy bardzo głodni – powiedział jeszcze Kevin. – Dostawaliśmy tylko robaki, larwy i jakieś zielsko.

– W przyczepie mamy trochę słodkich wafli i soków – powiedział Dave.

– To powinno na razie wystarczyć – odparł Kevin.

Zejście w dół skalistego zbocza okazało się najtrudniejszą częścią podróży. Na nizinie marsz nie sprawiał już kłopotów, tym bardziej że łapacze z centrum oczyścili ścieżki.

Kevin był pod wrażeniem, widząc, jak wiele zrobiono w krótkim czasie. Kiedy weszli na podmokłą łąkę na południe od Lago Hippo, zastanowił się, czy ich łódź jest ciągle ukryta w trzcinach. Podejrzewał, że jest. Nie było powodów, żeby jej szukali.

Candace była szczęśliwa, widząc nad Rio Diviso drewniany most przysypany ziemią. Martwiła się, jak przejdą przez rzekę.

– Ostro pracowaliście – skomentował Kevin.

– Nie mieliśmy wyboru – odparł Dave. – Musieliśmy uporać się ze zwierzętami tak szybko, jak to było możliwe.

Podczas pokonywania ostatniej mili dzielącej most do miejsca połączenia wyspy z lądem Kevin, Melanie i Candace coraz dotkliwiej czuli zmęczenie. Szczególnie trudny okazał się moment, gdy musieli zejść z drogi, aby przepuścić terenówkę jadącą po ostatni transport bonobo. Kiedy się zatrzymali, poczuli, że nogi mają jak z ołowiu.

Wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy wyszli z półmroku dżungli na odkryty teren w pobliżu mostu. Panowała tu niezwykła krzątanina. Kilku mężczyzn z mozołem pracowało w piekącym słońcu. Rozładowywali drugą przyczepę z małpami, które od razu przenosili do stalowych klatek, zanim zwierzęta odzyskają świadomość.

Klatki miały około metra dwadzieścia wysokości, więc tylko młode osobniki mogły w nich stanąć. Były to stalowe pudła z okratowanym okienkiem w drzwiach, przez które wpadało świeże powietrze. Drzwi zabezpieczone były zagiętym skoblem umocowanym poza zasięgiem zwierząt. Przez jedno z okienek Kevin dojrzał przerażone spojrzenie jednej z małp zamkniętej w ciemnej klatce.

Te klatki nadawały się wyłącznie do transportu, tymczasem mały dźwig przenosił je w cień na skraju dżungli, co mogło sugerować, że zostaną na wyspie. Jeden z pracowników trzymał w ręku wąż podłączony do pompy spalinowej i polewał klatki wodą z rzeki.

– Zdawało mi się, że miały być przewiezione do centrum, na stały ląd – powiedział Kevin.

– Nie dzisiaj – odparł Dave. – W tej chwili nie mamy tam jeszcze miejsca. Zrobimy to jutro, najdalej pojutrze.

Przejście na ląd nie sprawiało żadnych kłopotów, gdyż most został opuszczony. Skonstruowany był ze stali i kiedy go wysuwano, wydawał głuchy odgłos, podobny do dźwięku trąby. Przy moście Dave zaparkował swoją ciężarówkę.