Przez twarz Esmeraldy przebiegł uśmiech. Popatrzyła na Kevina.
– Chyba rozumiem. – Wzięła z kredensu płócienną torbę, z którą chodziła po zakupy, i wypełniła ją butelkami. Chwilę później schodziła do głównego holu.
Kevin kilka razy obrócił do magazynku i z powrotem, przynosząc kolejne porcje butelek. Na stole ustawił ich kilka tuzinów, w tym parę z porto.
– Co tu się dzieje? – zapytała Melanie, wsuwając głowę przez uchylone drzwi. – Czekamy na wino.
Kevin wręczył jej jedną z butelek. Oświadczył, że przyjdzie za parę minut, i poprosił żeby zaczęły kolację bez mego. Melanie spojrzała na etykietę.
– A niech mnie, Château Latour! – Posłała Kevinowi pełen uznania uśmiech i zniknęła w jadalni.
Esmeralda wróciła, mówiąc, że żołnierze są bardzo wdzięczni.
– Ale chyba zaniosę im też trochę chleba – dodała. – Powinien pobudzić pragnienie.
– Znakomity pomysł – stwierdził Kevin. Wypełnił torbę butelkami i zważył w dłoni. Była ciężka, lecz uznał, że Esmeralda powinna sobie poradzić.
– Ilu żołnierzy jest w ratuszu? – zapytał, wręczając jej torbę. – Musimy mieć pewność, że wina będzie dostatecznie dużo.
– Zazwyczaj na noc zostaje czterech.
– Więc dziesięć butelek powinno wystarczyć. Przynajmniej na początek. – Uśmiechnął się, a Esmeralda odwzajemniła uśmiech.
Kevin wziął głęboki oddech i wszedł do jadalni. Był ciekaw, co panie powiedzą o jego pomyśle.
Kevin odwrócił się i spojrzał na zegar. Dochodziła północ, więc usiadł na krawędzi łóżka i spuścił nogi na podłogę. Wyłączył budzik, który nastawił punktualnie na dwudziestą czwartą. Przeciągnął się.
W czasie kolacji Kevin zaproponował plan, który wzbudził ożywioną dyskusję. Wspólnym wysiłkiem został on nieco zmodyfikowany i rozszerzony. Ostatecznie cała trójka uznała, że warto spróbować.
Przygotowali wszystko i zdecydowali się na krótki wypoczynek. Kevin jednak pomimo zmęczenia nie mógł zasnąć. Był zbyt zaaferowany. Poza tym przeszkadzał mu narastający stopniowo hałas z parteru. Początkowo dochodziły ich tylko rozmowy, ale później, a szczególnie przez ostatnie pół godziny, głośne pijackie śpiewy żołnierzy rozlegały się w całym domu.
Esmeralda odwiedziła obie grupy żołnierzy po dwa razy w ciągu tego wieczoru. Po powrocie powiedziała, że drogie francuskie wino to był bardzo dobry wybór. Po drugiej wizycie oświadczyła, że pierwsza dostawa została już prawie całkiem osuszona.
Kevin ubrał się po ciemku i wyszedł na korytarz. Nie chciał zapalać żadnych świateł. Na szczęście księżyc świecił dostatecznie jasno, aby bez przeszkód przejść do pokoi gościnnych. Najpierw zapukał do Melanie. Przestraszył się, gdy drzwi otworzyły się w tym samym momencie.
– Czekałam. Nie mogłam zasnąć – wyjaśniła szeptem.
Razem podeszli do drzwi Candace. Ona także była gotowa.
Z pokoju dziennego wzięli brezentowe worki przygotowane wcześniej i tak wyposażeni wyszli na werandę. Przed nimi roztaczał się egzotyczny widok. Kilka godzin wcześniej padał deszcz. Teraz po niebie płynęły pierzaste, srebrzystoniebieskie chmurki. Księżyc wisiał wysoko na niebie, w jego świetle otulone mgiełką miasto nabierało niesamowitego wyglądu. W gorącym, parnym powietrzu odgłosy dżungli brzmiały niesamowicie.
Przy stole przedyskutowali pierwszy etap tak dokładnie, że teraz nie było potrzeby rozmawiać. W drugim końcu werandy przywiązali trzy połączone ze sobą prześcieradła i tak przygotowaną linę spuścili na ziemię.
Melanie nalegała, by zejść pierwsza. Zwinnie przeszła przez balustradę i zjechała na dół z imponującą łatwością. Candace była następna. Jej doświadczenia z zespołu cheerleaders [14] bardzo jej się przydały. Również bez trudności zjechała na dół.
Jedynie Kevin miał pewne kłopoty. Próbując naśladować Melanie, odepchnął się nogami. Ale zaplątał się w prześcieradło i w efekcie uderzył z łoskotem o ścianę, zdzierając sobie kostki na dłoniach.
– Cholera – zaklął, kiedy wreszcie stanął na bruku. Strzepnął rękoma i zacisnął palce.
– Wszystko w porządku? – spytała szeptem Melanie.
– Chyba tak.
Następny etap wyprawy wzbudzał więcej obaw. Pojedynczo przebiegali w cieniu arkad wzdłuż tylnej ściany budynku. Każdy krok zbliżał ich do głównych schodów, gdzie dało się słyszeć żołnierzy. Z magnetofonu kasetowego płynęła cicha afrykańska muzyka.
Dotarli do przegrody, w której Kevin trzymał swoją toyotę i wślizgnęli się do środka. Przeszli wzdłuż samochodu od strony pasażera. Kevin obszedł auto od przodu i stanął przy drzwiach kierowcy. Otworzył je po cichu. W tej chwili znajdował się pięć do siedmiu metrów od pijanych żołnierzy. Dzieliła ich tylko mata z trzciny zawieszona pod sufitem prowizorycznego garażu.
Kevin zwolnił hamulec ręczny i wrzucił luz. Wrócił do kobiet i dał znać, że można już pchać.
W pierwszej chwili ciężki pojazd przeciwstawiał się wysiłkom uciekinierów. Kevin zaparł się o ścianę. W ten sposób mógł pchać z większą siłą; wreszcie auto ruszyło. Toyota wyjechała z garażu.
Tam, gdzie kończyły się arkady, bruk ulicy schodził w dół ulicy lekką pochyłością. Gdy tylko tylne koła przekroczyły ten punkt, samochód nabrał prędkości. Kevin natychmiast zorientował się, że mogą przestać pchać.
– Och – stęknął Kevin, widząc jak wóz się rozpędza. Obiegł auto, żeby dostać się do drzwi od strony kierowcy. Jednak przy tej prędkości nie było to łatwe. Samochód był w połowie alei i zaczynał skręcać w prawo, w dół zbocza, w kierunku brzegu rzeki.
W końcu udało się Kevinowi otworzyć drzwi. Jednym zgrabnym skokiem znalazł się za kierownicą. Tak szybko, jak tylko było to możliwe, zajął odpowiednią pozycję i nacisnął na hamulec. Równocześnie ostro skręcił kierownicą w lewo.
Przestraszony, że ich wysiłki mogą zwrócić uwagę żołnierzy, odwrócił się, żeby sprawdzić, co się dzieje. Mężczyźni siedzieli wokół małego stołu, na którym stał magnetofon i pełno pustych butelek. Klaskali w dłonie i tupali nogami, zupełnie nie zważając na manewry Kevina.
Odetchnął z ulgą. W tej chwili do auta wsunęła się Melanie. Candace wsiadła z tyłu.
– Nie zamykajcie drzwi – szeptem ostrzegł Kevin. Swoje trzymał cały czas uchylone.
Zdjął nogę z hamulca. Samochód jednak ani drgnął. Kevin zaczął rytmicznie balansować ciałem do tyłu i przodu, aby poruszyć autem. Wreszcie ruszyli. Odwrócony obserwował przez tylne okno drogę, kierując przyspieszającym samochodem w stronę wody.
Przejechali dwie przecznice i zbocze zaczęło się wyrównywać, aż w końcu zatrzymali się. Dopiero teraz Kevin włożył kluczyki do stacyjki i zamknęli drzwi.
Spoglądali na siebie w słabym świetle panującym w samochodzie. Byli niezwykle podekscytowani. Serca waliły jak zwariowane. Uśmiechali się.
– Zrobiliśmy to! – Melanie powiedziała to takim tonem, jakby chciała się upewnić.
– Jak na razie wszystko idzie po naszej myśli – zgodził się Kevin.
Wrzucił bieg i zapalił silnik. Skręcił w prawo i przejechał kilka przecznic, aby z dala ominąć swój dom, a następnie skierował się w stronę warsztatów.
– Jesteś pewny, że nikt w garażach nie sprawi nam kłopotów? – spytała Melanie.
– No cóż, do końca nie można tego wiedzieć na pewno. Ale nie podejrzewam. Ludzie z warsztatów żyją własnym życiem. Poza tym Siegfried chyba trzymał w tajemnicy historię naszego zniknięcia i ponownego zjawienia się. Musiał, jeżeli poważnie rozważa pomysł przekazania nas w ręce władz gwinejskich.
– Obyś miał rację – odparła Melanie i westchnęła. – Ciągle nie jestem pewna, czy nie powinniśmy spróbować opuści Strefy za jedną z ciężarówek, zamiast zajmować się czwórką Amerykanów, których nigdy nie widzieliśmy na oczy.