Выбрать главу

Sześć lat wcześniej Kevin nie słyszał jeszcze o bonobo. Sytuacja zmieniła się gwałtownie, kiedy bonobo zostały wybrane jako materiał doświadczalny dla jego projektu. Teraz wiedział, że są to istoty wyjątkowe. Kuzyni szympansów, od ponad półtora miliona lat żyjący na izolowanym obszarze około dwudziestu pięciu tysięcy mil kwadratowych Zairu. W odróżnieniu od szympansów społeczność bonobo miała strukturę matriarchalną z wyraźnie słabszą samczą agresją. Z tego też powodu bonobo potrafiły żyć w większych grupach. Niektórzy nazywali je pigmejszympansami, ale w systematyce tworzyły osobny gatunek.

Kevin zastał doktora Edwardsa przed stosunkowo niedużą klatką aklimatyzacyjną. Wkładał rękę przez pręty, starając się nawiązać przyjacielski kontakt z dorosłą samicą bonobo. Inna samica siedziała pod przeciwległą ścianą klatki. Oczy nerwowo biegały po nowym dla niej otoczeniu. Kevin wręcz wyczuwał jej przerażenie.

Doktor Edwards pohukiwał delikatnie, naśladując dźwięki, którymi szympansy i bonobo porozumiewały się. Był dość wysokim mężczyzną, dobre osiem, dziesięć centymetrów wyższym niż Kevin. Włosy miał szokująco jasne. Tworzyły dramatyczny kontrast z prawie czarnymi brwiami i rzęsami. Ostro i wyraźnie zarysowane brwi oraz wiecznie zmarszczone czoło nadawały mu wygląd człowieka zawsze zdziwionego.

Kevin przyglądał się przez moment. Przyjazny stosunek Edwardsa do zwierząt od samego początku niezwykle ujął Kevina. Rozumiał, że musiało to być coś intuicyjnego, nie wyuczonego, i zawsze robiło na nim wrażenie.

– Przepraszam – odezwał się w końcu.

Doktor Edwards podskoczył jak oparzony. Nawet samica bonobo wrzasnęła i pognała w drugi koniec klatki.

– Najmocniej przepraszam – powtórzył Kevin.

Edwards uśmiechnął się i przyłożył rękę do piersi.

– Nie ma potrzeby przepraszać. Byłem tak pochłonięty, że nie usłyszałem, jak pan wchodzi.

– Naprawdę nie zamierzałem pana przestraszyć, doktorze Edwards – zaczął Kevin – ale…

– Kevin, proszę, mówiłem już raz, powtarzałem tuzin razy, na imię mi Bertram. Znamy się przecież od pięciu lat. Nie uważasz, że mówienie sobie po imieniu byłoby w takiej sytuacji bardziej na miejscu?

– Oczywiście – przyznał Kevin.

– Twoje zjawienie się jest niezwykle fortunne – stwierdził Bertram. – Możesz poznać nasze dwie nowe podopieczne. – Wskazał na małpy wiercące się nerwowo pod ścianą klatki. Nadejście Kevina zdenerwowało je, ale powoli górę brała ciekawość.

Kevin spojrzał w dramatycznie człowiecze oblicza dwóch przedstawicielek naczelnych. U bonobo szczęki były mniej wysunięte do przodu niż u szympansów, a przez to ich twarze nabierały bardziej ludzkiego wyrazu. Gdy patrzył w oczy tych małp, czuł trudny do określenia niepokój.

– Wyglądają zdrowo – zauważył, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Dopiero co dostarczyli je z Zairu. Dzisiaj rano przyjechały ciężarówką. To jakieś tysiąc mil w prostej linii. Ale że musieli przejechać naokoło, przez granicę Konga i Gabonu, to pewnie pokonali dystans trzy razy dłuższy.

– To mniej więcej jak przejechać przez Stany Zjednoczone – stwierdził Kevin.

– Tak to pewnie będzie – zgodził się Bertram. – Tylko że tutaj trafili najwyżej na krótkie odcinki utwardzonej nawierzchni. Jazda musiała być bardzo ciężka, jak by na to nie patrzeć.

– Wyglądają jednak na dość żywotne – stwierdził Kevin. Zastanowił się, jak on sam wyglądałby po takiej przejażdżce, zamknięty w klatce i zostawiony na pace ciężarówki.

– Udało mi się już dobrze wyszkolić kierowców. Traktują te małpy lepiej niż własne żony. Wiedzą, że jeśli zwierzęta zdechną, nie dostaną zapłaty. To wystarczająco dobra zachęta.

– Przy rosnącym zapotrzebowaniu mogą się przydać – powiedział Kevin.

– Obyś miał rację – odpowiedział Bertram. – Zresztą na te dwie są już konkretne zamówienia, jak wiesz. Jeśli te małpy przejdą wszystkie testy, a wierzę, że tak będzie, za kilka dni znajdą się w twoim laboratorium. Chcę to znowu zobaczyć. Wiesz, myślę, że jesteś geniuszem. I Melanie… Tak, jeszcze nigdy dotąd nie widziałem takiej koordynacji oka i ręki, nawet jeśli uwzględnię chirurga okulistę, którego znałem w Stanach.

Kevin zarumienił się, słysząc takie pochwały pod swoim adresem.

– Melanie jest bardzo utalentowana – stwierdził, chcąc zmienić temat. Melanie Becket była technologiem od reprodukcji. GenSys zatrudniło ją głównie ze względu na projekt Kevina.

– Jest dobra – potwierdził Bertram. – Ale wielu z nas, szczęśliwie wybranych do twojego przedsięwzięcia wie, że to ty jesteś bohaterem. – Bertram rozejrzał się po korytarzu i upewnił się, że nikogo z obsługi nie ma w zasięgu głosu. – Wiesz, kiedy zdecydowałem się tu przyjechać, żona i ja byliśmy przekonani, że postępujemy właściwie. Z finansowego punktu widzenia propozycja wydała się tak lukratywna jak praca w Arabii Saudyjskiej. Ale rzeczywistość przekroczyła nasze oczekiwania. Dzięki twojemu projektowi i wszystkim możliwościom, jakie się przy tym otworzyły, zostaniemy bogaczami. Nie dalej jak wczoraj Melanie mówiła, że mamy dwóch kolejnych klientów z Nowego Jorku. Zapłacą ponad setkę.

– Nie słyszałem o tym – zaprzeczył Kevin.

– Nie? To prawda. Melanie powiedziała mi zeszłej nocy, kiedy natknąłem się na nią w centrum rekreacyjnym. Mówiła, że rozmawiała z Raymondem Lyonsem. Cieszę się, że mnie o tym poinformowała, bo mogłem zawczasu wysłać kierowców do Zairu po kolejny ładunek. Pozostaje mi tylko wyrazić nadzieję, że nasi kooperanci z Lomako zdołają nadal wywiązywać się ze swojej części interesu.

Kevin znowu spojrzał na dwie małpy zamknięte w klatce. Odwzajemniły spojrzenie z tak błagalnym wyrazem oczu, że aż coś ścisnęło go za serce. Chciałby im powiedzieć, że nie muszą się niczego obawiać. Groziło im jedynie to, że w ciągu miesiąca zajdą w ciążę. W czasie ciąży będą trzymane w pomieszczeniu i traktowane w specjalny sposób. Przede wszystkim zapewni się im bardzo pożywną dietę. Kiedy małe przyjdą na świat, małpy zostaną przeniesione na olbrzymi, choć zamknięty wybieg, gdzie zajmą się wychowaniem potomstwa. Gdy młode osiągną wiek trzech lat, cykl powtórzy się.

– Bez wątpienia mają ludzkie spojrzenie – Bertram przerwał zamyślenie Kevina. – Czasami nie można się powstrzymać od pytania, o czym też myślą.

– Albo od obaw wywołanych tym, co mogą sobie pomyśleć ich dzieci – dodał Kevin.

Bertram spojrzał na niego. Jego czarne brwi uniosły się bardziej niż zwykle.

– Nie nadążam – stwierdził.

– Słuchaj, Bertram – zaczął niepewnie Kevin. – Właściwie przyszedłem tu specjalnie, żeby porozmawiać z tobą o projekcie.

– Co za cudowny zbieg okoliczności – uznał Bertram. – Miałem zamiar zadzwonić dzisiaj do ciebie i prosić, żebyś przyszedł zobaczyć nasze postępy. A ty sam się zjawiasz. Chodź!

Bertram pchnął najbliższe drzwi i wyszedł na korytarz, zachęcając gestem Kevina, żeby poszedł za nim. Bertram stawiał długie kroki, więc Kevin musiał się nieźle starać, by nie zostać w tyle.

– Postępy? – zapytał Bertrama. Chociaż podziwiał Edwardsa, to jednocześnie wyczuwał u niego niepokojącą skłonność do zachowań maniakalnych. W najlepszym razie podczas rozmowy na tematy zawodowe Bertram miał trudności ze zrozumieniem, co Kevin ma na myśli. Zresztą poruszane zagadnienia były trudne i Bertram nie mógł mu pomóc. Było to zupełnie niemożliwe.

– Jeszcze jakie! – odpowiedział pełen entuzjazmu. – Rozwiązaliśmy techniczne problemy z siecią czujników na wyspie. Wszystko działa, sam zobaczysz. Możemy zlokalizować każde stworzenie, naciskając odpowiedni guzik. W samą porę, mogę dodać. Mamy tu sto osobników na dwunastu milach kwadratowych. Szybko okazałoby się, że tropienie ich na piechotę jest niemożliwe. Kłopot wziął się częściowo stąd, że nie mogliśmy przewidzieć, iż zwierzęta podzielą się na dwie osobno żyjące społeczności. Liczyliśmy, że stworzą jedną, dużą, szczęśliwą rodzinkę.