Ściana lasu cofała się na brzegach, tworząc spore trawiaste łąki, wielkości około akra. W kilku miejscach rosły kępami palmy. Po lewej stronie ponad linię koron drzew wynosił się wysoko grzbiet górski wyraźnie odcinający się na tle porannego nieba.
– Tu jest naprawdę pięknie – zachwyciła się Melanie.
– Widok przypomina mi obrazy przedstawiające czasy prehistoryczne – stwierdził Kevin. – Wyobrażam sobie jeszcze na pierwszym planie parę brontozaurów.
– O Boże, po lewej widzę hipopotamy! – zawołała Candace alarmująco.
Kevin popatrzył we wskazanym kierunku. Nie było wątpliwości. Ponad wodę wystawały oczy i uszy z tuzina tych potężnych ssaków. Na wystających czubkach łbów puszyły się liczne małe, białe ptaki.
– Nic nam nie grozi – zapewnił Candace. – Popatrz, jak wolno odsuwają się od nas. Nie powinny przysporzyć nam żadnych kłopotów.
– Nigdy nie byłam wielką miłośniczką życia na łonie natury – przyznała Candace.
– Nie musisz się tłumaczyć. – Doskonale pamiętał niepokój, jaki odczuwał w czasie pierwszej wizyty w Cogo.
– Według mapy niedaleko stąd, na lewym brzegu powinien prowadzić trakt – powiedziała Melanie.
– O ile pamiętam, jest to ścieżka biegnąca wzdłuż wschodniego brzegu jeziora – potwierdził Kevin. – Zaczyna się przy moście.
– Racja. Najbardziej zbliża się do nas właśnie z lewej strony.
Kevin skręcił w stronę brzegu i zaczął wypatrywać przecinki w sitowiu. Niestety, nie znalazł dogodnego miejsca.
– Chyba będziemy musieli powiosłować przez sitowie – powiedział.
– Z pewnością nie wysiądę z łodzi, dopóki nie przybijemy do stałego lądu – zakomunikowała Melanie.
Kevin poprosił Candace, żeby przestała wiosłować, kiedy wprowadził łódkę w ścianę trzciny wysokości dorosłego mężczyzny i poczuł na całym ciele szybkie uderzenia. Ku zaskoczeniu wszystkich, łódź przemykała przez wodne zarośla bez trudności, robiąc jedynie sporo hałasu, trąc burtami o wystające z wody łodygi. Wcześniej niż się spodziewali, uderzyli o suchy ląd.
– Łatwo poszło – stwierdził. Obrócił się i popatrzył za siebie na tor, który wytyczyli wśród trzcin, lecz te wróciły do swej pozycji, zacierając wszelkie ślady po łódce.
– Czy mam wysiąść? – spytała Candace. – Nie widzę gruntu. A co, jeśli tu są robaki albo węże?
– Sprawdź teren wiosłem – podpowiedział Kevin.
Gdy Candace wysiadła, Kevinowi udało się jeszcze popchnąć wiosłem łódkę bardziej na brzeg. Melanie wysiadła bez problemów.
– Co z jedzeniem? – zapytał, przesuwając się do przodu.
– Zostawmy je tutaj – zaproponowała Melanie. – Zabierz tylko torbę z latarką i reflektorem. Ja wezmę lokalizator i mapę.
Panie poczekały, aż Kevin wysiądzie z łódki, następnie skinęły, żeby poszedł przodem. Z torbą zarzuconą na ramię rozepchnął trzciny i ruszył w głąb wyspy. Grunt był błotnisty, szybko więc poczuł wilgoć w butach. Po kilku metrach znalazł się na trawiastym terenie.
– Wygląda jak łąka, a jest bagnem – narzekała Melanie, spoglądając z troską na tenisówki. Był już ciemne od błota i całkiem przemoczone.
Kevin uważnie przyjrzał się mapie, aby ustalić położenie. Wskazał na prawo.
– Mikroprocesor transmitujący sygnały bonobo numer sześćdziesiąt powinien być nie dalej jak trzydzieści metrów stąd w kierunku tamtej ścieżki zamkniętej drzewami – stwierdził.
– Chodźmy to więc sprawdzić i miejmy to już za sobą – zdecydowała Melanie. Zniszczone nowe tenisówki sprawiły, że nawet ona zaczynała powoli mieć dość tej wyprawy. W Afryce nic nie przychodzi łatwo.
Kobiety poszły posłusznie za Kevinem. Początkowo stawianie kroków na grząskim podłożu nie było łatwe. Chociaż cały teren porastała trawa, w rzeczywistości były to tylko kępy otoczone wodą. Ale już około pięciu, sześciu metrów od stawu, teren się podnosił i był względnie suchy. Chwilę potem weszli na ścieżkę. Zaskoczeni zauważyli, że wygląda na często używaną. Biegła równolegle do linii brzegowej jeziora.
– Ludzie Siegfrieda muszą chodzić tędy częściej, niż sądzimy. Droga jest zbyt dobrze utrzymana – powiedziała Melanie.
– Muszę się zgodzić – przytaknął Kevin. – Podejrzewam, że wykorzystują te ścieżki do odłowu zwierząt. Dżungla jest tutaj tak gęsta i ekspansywna. Dla nas to dobrze, łatwiej nam będzie obejść wyspę. Jak pamiętam, ta droga powinna nas zaprowadzić do wapiennego klifu.
– Jeśli przychodzą tu oczyszczać ścieżki, to może w tym, co Siegfried mówił o ogniskach rozpalanych przez robotników, jest nieco prawdy – zastanowiła się Melanie.
– Byłoby świetnie – uznał Kevin.
– Czuję coś wstrętnego. Po prostu śmierdzi – Candace pociągała nosem.
Pozostali również wciągnęli powietrze i zgodzili się z nią.
– To zły sygnał – stwierdziła Melanie.
Kevin skinął i wszedł na dróżkę zakończoną kępą drzew. Po chwili wszyscy troje stali, zatykając nos i spoglądając w dół na obrzydliwy widok. Natrafili na resztki bonobo numer sześćdziesiąt. Padlina była w stanie rozkładu. Dookoła pełno było robactwa. O wiele gorzej niż korpus wyglądała głowa małpy. Kawałek skały wbity między oczy rozłupał czaszkę na dwoje. Kamień ciągle tkwił w głowie ofiary. Wypchnięte gałki oczne spoglądały w różne strony.
– Uch! – Melanie była naprawdę zdegustowana. – To jest właśnie coś, czego nie chcieliśmy zobaczyć. Oznacza to, że bonobo nie tylko podzieliły się na dwie grupy, ale również zabijają się. Zastanawiam się, czy numer sześćdziesiąt siedem też jest martwy.
Kevin kopnięciem usunął kamień z rozbitej głowy i przyjrzał mu się uważnie.
– Tego także nie chcieliśmy zobaczyć – powiedział.
– O czym mówisz? – spytała Candace.
– Skała została obrobiona z rozmysłem. – Czubkiem buta wskazał ostry grzbiet kamienia ze świeżo odłupanymi krawędziami. – To sugeruje, że potrafią wytwarzać narzędzia.
– Obawiam się, że to kolejny dowód – stwierdziła Melanie.
– Przesuńmy się pod wiatr, zanim się porzygam – rzucił Kevin. – Ledwo wytrzymuję ten smród.
Zrobił trzy kroki, gdy poczuł na ramieniu powstrzymującą go rękę. Odwrócił się i zobaczył Melanie z palcem przyłożonym do ust. Wskazała na południe.
Popatrzył we wskazanym kierunku i dech mu zaparło. Około piętnastu metrów od nich, w cieniu kępy drzew dostrzegł bonobo! Zwierzę stało całkiem wyprostowane, bez ruchu, jakby pełniło wartę honorową. Małpa zauważyła ich w tej samej niemal chwili, kiedy oni dostrzegli ją.
Kevina zaskoczyła jej wielkość. Mała dobrze ponad metr pięćdziesiąt. Ważyła też więcej niż przeciętne osobniki. Widząc nienaturalnie umięśniony tors, Kevin ocenił jej wagę na jakieś sześćdziesiąt kilogramów.
– Jest wyższy niż bonobo przywiezione do transplantacji – zauważyła Candace. – Przynajmniej tak mi się zdaje. Oczywiście tamtym małpom podano już środki usypiające i były przywiązane do stołu, zanim je zobaczyłam. Mogę się więc mylić.
– Szszszsz! – uciszyła ją Melanie. – Nie wystraszmy go. To może się okazać jedyna szansa na obejrzenie jednej z małp.
Kevin bardzo ostrożnie i powoli zsunął z ramienia torbę i sięgnął po ręczny lokalizator. Włączył go. Urządzenie cicho popiskiwało, dopóki nie wycelował nim w bonobo. Spojrzał na ciekłokrystaliczny ekran i cicho stęknął.
– Co jest? – spytała szeptem Melanie. Zauważyła, jak zmieniła się twarz Kevina.
– To numer jeden! – odpowiedział szeptem. – Mój!