– Co trzyma w ręku? – zapytała zlękniona Candace. – To wygląda jak młotek.
– Bo tak jest – potwierdził Kevin. – To normalny stolarski młotek. Na pewno to jedno z narzędzi wykradzionych robotnikom w czasie budowania mostu.
– Popatrzcie, jak go trzyma, tak samo jak my – zwróciła uwagę Melanie. – Nie ma wątpliwości, kciuk jest przeciwstawny.
– Powinniśmy szybko stąd iść – Candace niemal krzyknęła przez łzy. – Oboje zapewnialiście, że to łagodne i płochliwe zwierzęta. Ten w ogóle taki nie jest.
– Nie biegnij – upomniał ją Kevin, cały czas przyglądając się uważnie wielkiemu samcowi.
– Wy możecie zostać, jak chcecie, ale ja wracam do łodzi – rzuciła zdesperowana pielęgniarka.
– Idziemy wszyscy, lecz powoli – stwierdził Kevin.
Pomimo ostrzeżeń, Candace odwróciła się na pięcie i rzuciła się do ucieczki. Ale zdążyła zrobić tylko kilka kroków i zatrzymała się z krzykiem. Kevin i Melanie błyskawicznie odwrócili się w jej stronę. Obojgu zaparło dech w piersiach, kiedy zorientowali się, co zatrzymało Candace. Z lasu po cichu wyszło ze dwadzieścia bonobo, otoczyło ich łukiem i faktycznie uniemożliwiło odwrót ze ślepej ścieżki prowadzącej do kępy drzew. Candace cofała się wolno, aż zderzyła się z Melanie.
Przez minutę nikt nie powiedział słowa i nie ruszył się, małpy również.
Wtedy bonobo numer jeden powtórzył "Atah!" W odpowiedzi zwierzęta zaczęły natychmiast zacieśniać krąg wokół ludzi.
Candace jęknęła, kiedy przylgnęli do siebie plecami, tworząc ciasny trójkąt. Koło zaczęło zamieniać się w pętlę. Nagle bonobo zbliżyły się tak, że mogli teraz poczuć ich zapach. Był silny i dziki. Twarze zwierząt były skupione, ale nie wyrażały żadnych emocji. Jedynie oczy im płonęły.
Zatrzymały się na wyciągnięcie ręki od trójki przyjaciół. Wzrokiem mierzyły ludzi z góry do dołu. Niektóre trzymały w garści kamienie podobne do tego, który zabił bonobo numer sześćdziesiąt.
Kevin, Melanie i Candace nie ruszali się, sparaliżowani strachem. Wszystkie małpy wyglądały na równie silne jak bonobo numer jeden.
Numer pierwszy pozostawał poza kręgiem. Ciągle ściskał w dłoni młotek, ale nie trzymał go już nad głową. Podszedł i obchodząc dookoła całą grupę, przyglądał się otoczonym ludziom. Wtem wydał serię dźwięków, którym towarzyszyły gesty rąk. Kilka małp odpowiedziało mu. Nagle jedna z nich wyciągnęła rękę w stronę Candace. Ta jęknęła ze strachu.
– Nie ruszaj się – zdołał wykrztusić Kevin. – To, że do tej pory nas nie zraniły, to dobry znak.
Candace przełknęła z trudem, gdy palce bonobo przeczesywały jej włosy. Wydawał się oczarowany ich jasnym kolorem. Zmobilizowała wszystkie siły, aby nie krzyknąć albo nie próbować salwować się ucieczką.
Kolejne zwierzę zaczęło wydawać dźwięki i gestykulować. W pewnym momencie pokazało na swój bok. Kevin zauważył długą bliznę pooperacyjną.
– To ten, którego nerka została przeszczepiona biznesmenowi z Dallas – powiedział z obawą w głosie. – Zobaczcie, jak na nas pokazuje. Zdaje się, że kojarzy nas z wyłapywaniem bonobo.
– To nie zapowiada się dobrze – szepnęła Melanie.
Kolejne zwierzę pochyliło się i jakby na próbę dotknęło słabo owłosionego przedramienia Kevina, a potem lokalizatora, który trzymał w dłoni. Kevina zdziwiło, że nie próbowało mu go zabrać.
Osobnik stojący naprzeciwko Melanie schwycił w kciuk i palec wskazujący jej bluzkę, tak jakby sprawdzał fakturę materiału. Następnie palcem środkowym dotknął laptopa, za pomocą którego Melanie namierzała zwierzęta.
– Jesteśmy dla nich czymś tajemniczym – powiedział Kevin z wyczuwalnym wahaniem w głosie – i wyraźnie budzącym szacunek. Chyba nie zamierzają wyrządzić nam krzywdy. Może biorą nas za bogów.
– Jak moglibyśmy potwierdzić te domysły? – spytała Melanie.
– Spróbuję coś im dać – oświadczył Kevin. Zastanowił się, co ma przy sobie, i w końcu jego wybór padł na zegarek ręczny. Poruszając się bardzo powoli, włożył lokalizator pod rękę, a z nadgarstka zsunął zegarek. Trzymając go za bransoletkę, wyciągnął rękę w stronę stojącego naprzeciwko bonobo.
Zwierzę przechyliło głowę, popatrzyło na zegarek i zabrało go. Natychmiast gdy prezent znalazł się w ręku bonobo, numer jeden zawołał: "Ot!" Zwierzę z zegarkiem bez zwłoki oddało zdobycz. Bonobo przyjrzał się zegarkowi i wsunął go sobie na przedramię.
– O Boże! – Kevin wydał z siebie stłumiony okrzyk. – Mój duplikat nosi na ręce mój zegarek. To jakiś koszmar.
Bonobo numer jeden podziwiał przez moment zegarek. Nagle uniósł dłoń, złączył kciuk z palcem wskazującym, robiąc kółko, i krzyknął: "Randa!"
Jedna z małp natychmiast ruszyła biegiem i zniknęła na chwilę w lesie. Kiedy wróciła, miała ze sobą kawał liny.
– Sznur? – zapytał Kevin z drżeniem w głosie. – Cóż teraz?
– Skąd wzięły linę? – zastanowiła się Melanie.
– Pewnie ukradły razem z narzędziami.
– Co zamierzają zrobić? – Candace była wyraźnie zdenerwowana.
Bonobo podszedł prosto do Kevina i owinął sznur wokół jego pasa. Kevin patrzył z mieszaniną strachu i podziwu, jak zwierzę zawiązywało gruby węzeł i następnie zaciskało go ciasno wokół bioder Kevina.
– Nie brońcie się – polecił koleżankom. – Myślę, że wszystko będzie w porządku tak długo, jak długo ich nie zdenerwujemy ani nie zranimy.
– Ale ja nie chcę, żeby mnie wiązały – zaprotestowała Candace.
– Dopóki jesteśmy cali, wszystko jest w porządku. – Melanie starała się uspokoić przyjaciółkę.
Bonobo obwiązał Candace i Melanie w podobny sposób. Gdy skończył, odstąpił na krok, ciągle trzymając długi koniec liny.
– Najwyraźniej pragną nas zatrzymać na jakiś czas – Kevin starał się rozjaśnić nieco sytuację.
– Nie wściekaj się, jeśli nie będę się śmiała – odparła Melanie.
– Przynajmniej nie denerwuje ich nasza rozmowa – zauważył.
– To dziwne, ale zdaje się nawet wzbudzać ich ciekawość – powiedziała.
Rzeczywiście, ilekroć ktoś z nich się odzywał, najbliższa małpa przechylała głowę, nadsłuchując z zainteresowaniem.
Bonobo numer jeden rozwarł i złączył palce i zakreślił łuk ręką, odsuwając ją od piersi. Wykonując ten gest, zawołał: "Arak".
W tej samej chwili zwierzęta ruszyły, także i bonobo trzymające linę. Kevin, Melanie i Candace również zostali zmuszeni do marszu.
– To był ten sam gest, który widziałam u bonobo w sali operacyjnej – stwierdziła Candace.
– W takim razie musi to oznaczać "idź" albo "ruszaj" lub "odejdź" – uznał Kevin. – To niewiarygodne. One mówią!
Wyszli spod kępy drzew, przeszli przez łąkę, wkroczyli na ścieżkę i ruszyli prosto. W czasie drogi bonobo pozostawały milczące, ale czujne.
– Zdaje się, że to nie Siegfried utrzymuje te szlaki, ale bonobo – zauważyła Melanie.
Ścieżka skręcała na południe i wkrótce mknęła w dżungli. Nawet w lesie droga była oczyszczona i dobrze ubita.
– Dokąd one nas prowadzą? – Candace denerwowała się coraz bardziej.
– Zgaduję, że do jaskiń – domyślił się Kevin.
– To śmieszne. Prowadzą nas jak psy na smyczy. Jeśli wywołujemy na nich tak wielkie wrażenie, może powinniśmy zaoponować – powiedziała Melanie.
– Nie sądzę. Moim zdaniem powinniśmy robić wszystko, żeby nie wyprowadzać ich z równowagi.
– Candace, co sądzisz? – zapytała Melanie.
– Jestem zbyt przerażona, żeby myśleć. Chcę się tylko dostać z powrotem do łódki.
Zwierzę trzymające sznur odwróciło się i szarpnęło za niego. Pociągnięcie niemal zwaliło z nóg całą trójkę. Bonobo pomachał dłonią w dół i zawołał "Hana".