Выбрать главу

– Rany boskie, ale on jest silny – z respektem powiedziała Melanie, odzyskując równowagę.

– Jak sądzicie, czego chciał? – spytała Candace.

– Gdybym musiał zgadywać, powiedziałbym, że chce, abyśmy byli cicho – odpowiedział Kevin.

Nagle cała grupa zatrzymała się. Bonobo porozumiały się kilkoma gestami. Kilka z nich wskazywało w górę na drzewa po prawej stronie. Mała grupka bonobo wśliznęła się w zarośla. Pozostałe utworzyły szerokie koło. Trzy z nich wspięły się pionowo między konary drzew z łatwością, która stawiała pod znakiem zapytania przyciąganie ziemskie.

– Co się dzieje? – pytała Candace.

– Coś ważnego. Wyglądają na bardzo spięte – zauważył Kevin.

Minęło kilkanaście minut. Żadna z małp na ziemi nie poruszyła się ani nie wydała najlżejszego szmeru. Nagle z prawej doszło do horrendalnego zamieszania, któremu towarzyszyły przeraźliwe, wysokie piski i wrzaski. Zobaczyli, jak korony drzew ożyły niespodzianie przemykającymi małpkami colobus. Kierunek ucieczki prowadził je dokładnie w stronę trzech bonobo ukrytych w listowiu.

W ostatniej chwili przerażone małpki próbowały zmienić kierunek, ale w pośpiechu niektóre nie zdołały złapać gałęzi i pospadały na ziemię. Zanim zdołały odzyskać orientację, czekające na ziemi bonobo dopadły ich i zabiły pięściakami.

Candace skrzywiła się w przerażeniu i odwróciła oczy od strasznego widoku.

– Powiedziałabym, że był to znakomity przykład skoordynowanego działania – szepnęła Melanie. – Takie polowanie wymaga współpracy na wyższym poziomie. – Pomimo okoliczności nie potrafiła powstrzymać się od wyrażenia podziwu.

– Nie dokuczaj mi – szepnął Kevin. – Obawiam się, że sąd zamknął obrady i werdykt jest niekorzystny. Jesteśmy na wyspie dopiero godzinę, ale otrzymaliśmy już odpowiedź na pytanie, które nas tu sprowadziło. Poza polowaniem grupowym zobaczyliśmy wyprostowaną postawę, przeciwstawny kciuk, narzędzia wykonane z rozmysłem, a nawet usłyszeliśmy coś w rodzaju mowy. Potrafią wydawać dźwięki tak jak każde z nas.

– To nadzwyczajne – nadal szeptem mówiła Melanie. – Te zwierzęta przez kilka lat pobytu na wyspie pokonały cztery, może pięć milionów lat ewolucji.

– Och, zamknijcie się! – krzyknęła Candace stłumionym głosem. – Zostaliśmy więźniami tych bestii, a wy prowadzicie naukowe dyskusje.

– To więcej niż naukowa dyskusja – zauważył Kevin. – Dowiedzieliśmy się o popełnieniu strasznego błędu, za który ja jestem odpowiedzialny. Rzeczywistość okazała się gorsza niż przypuszczałem, kiedy widziałem dym nad wyspą. Te zwierzęta są już hominidami.

– Część winy muszę wziąć na siebie – przyznała Melanie.

– Nie zgadzam się – zaoponował Kevin. – To ja stworzyłem chimerę, dodając ludzkie chromosomy. To nie była twoja robota.

– Co one teraz robią? – spytała Candace.

Kevin i Melanie obejrzeli się i zobaczyli bonobo numer jeden zbliżającego się do nich z ciałem martwej małpki. Ciągle jeszcze miał na ręku zegarek, który tylko podkreślał dziwną relację między człowiekiem a małpą.

Bonobo podszedł z małpą prosto do Candace i podsunął ją dziewczynie na wyciągniętych rękach, wołając: "Sta".

Candace jęknęła i odwróciła głowę. Wyglądała, jakby miała za chwilę zwymiotować.

– Chce ci to sprezentować. Spróbuj odpowiedzieć – powiedziała Melanie do koleżanki.

– Nie mogę na to patrzeć – odrzekła Candace.

– Spróbuj! – poprosiła Melanie.

Candace odwróciła się powoli. Na jej twarzy malowało się obrzydzenie. Łepek małpki był całkiem rozbity.

– Po prostu skiń głową albo coś takiego – zachęcała Melanie.

Candace uśmiechnęła się lekko i skinęła głową.

Bonobo też skinął i wycofał się.

– Niewiarygodne – powiedziała Melanie, obserwując zachowanie zwierzęcia. – Chociaż jest jakby głównym strażnikiem, wodzem grupy, nadal panuje tu matriarchat.

– Candace, zachowałaś się wspaniale – pochwalił Kevin.

– Jestem wykończona – wyznała.

– Wiedziałam, że powinnam zrobić się na blondynkę – powiedziała Melanie z typowym dla niej poczuciem humoru.

Małpa trzymająca linę pociągnęła za nią, lecz tym razem zdecydowanie lżej niż poprzednio. Grupa znowu ruszyła w drogę, a Kevin, Melanie i Candace byli zmuszeni iść z nią.

– Nie chcę iść dalej – mówiła Candace ze łzami w oczach.

– Weź się w garść – podtrzymywała ją na duchu Melanie. – Wszystko dobrze się skończy. Zaczynam sądzić, że sugestie Kevina były słuszne. Myślą o nas jak o jakichś bogach, szczególnie o tobie, z tymi blond włosami. Gdyby miały zamiar nas zabić, zrobiłyby to od razu, tak jak zabiły te małpy.

– Dlaczego to zrobiły? – zastanawiała się Candace.

– Przypuszczam, że aby zdobyć żywność – powiedziała Melanie. – Co prawda bonobo w normalnych warunkach nie są mięsożerne, ale szympansy już mogą być.

– Boję się, że te stworzenia są dość ludzkie, żeby zabijać dla zwykłej przyjemności – stwierdziła Candace.

Minęli teren podmokły i zaczęli się wspinać. Piętnaście minut później wyszli z półmroku lasu na skalistą, częściowo porośniętą trawą równię leżącą u podnóża górskiego grzbietu. W połowie wzniesienia w skale znajdowała się jaskinia, do której można było się dostać tylko skrajnie stromą, niebezpieczną krawędzią. W wejściu stało około tuzina bonobo, wśród nich samice. Właściwie stanowiły w tej grupie większość. Bonobo uderzały dłońmi w klatki piersiowe i raz za razem wrzeszczały "bada".

Małpy prowadzące Kevina, Melanie i Candace odpowiedziały tym samym, a potem podniosły zabite małpy. W odpowiedzi samice zawyły. Melanie uznała to zachowanie za bardzo podobne do zachowania szympansów.

U podnóża klifu małpy podzieliły się. Kevin i obie kobiety zostali zmuszeni do dalszego marszu. Na ich widok samice umilkły.

– Dlaczego mam wrażenie, że one nie cieszą się z naszej obecności? – szepnęła Melanie.

– Sądzę, że raczej są zmieszane. Nie spodziewały się towarzystwa – odpowiedział Kevin.

W końcu bonobo numer jeden powiedział "zit" i podniósł kciuk. Zaczęły się wspinać, ciągnąc za sobą ludzi.

ROZDZIAŁ 18

7 marca 1997 roku

godzina 6.15

Nowy Jork

Jack mrugnął powiekami i natychmiast otrzeźwiał. Usiadł i przetarł oczy. Ciągle był zmęczony po poprzedniej nie przespanej nocy. Tego ranka także musiał wstać wcześniej, niż planował poprzedniego wieczoru, ale był zbyt podekscytowany, aby zasnąć.

Wstał z kanapy, owinął się w koc, chroniąc się przed chłodem poranka, i podszedł do drzwi sypialni. Nasłuchiwał przez chwilę. Przekonany, że Laurie jeszcze głęboko śpi, uchylił lekko drzwi. Jak oczekiwał, leżała na boku przykryta górą pościeli i oddychała głęboko.

Tak cicho, jak to było możliwe, przeszedł na palcach przez sypialnię do łazienki. Ogolił się i wziął prysznic. Kiedy wyszedł z łazienki, z ulgą zobaczył, że nie obudził Laurie.

Wziął z szafy świeże ubranie, wyszedł z nim do drugiego pokoju i dopiero tam się ubrał. Po kilku minutach wyszedł z budynku w szarość zbliżającego się poranka. Słota i zimno z płatkami śniegu tańczącymi w podmuchach wiatru nie zapowiadały miłego dnia.

Po drugiej stronie ulicy stał wóz policyjny z dwoma nieumundurowanymi policjantami. Pili kawę i w świetle samochodowej lampki czytali poranną prasę. Rozpoznali Jacka i machnęli w jego stronę. On też ich pozdrowił. Lou dotrzymał słowa.

Jack pobiegł w dół ulicy do delikatesów na Columbus Avenue. Jeden z policjantów obowiązkowo poszedł w jego ślady. Jack chciał kupić im po pączku, ale rozmyślił się. Nie chciał, żeby go źle zrozumieli.