Выбрать главу

– Mnie to mówisz! – Teraz Jack opowiedział Tedowi o odkryciu pasożyta występującego u małp afrykańskich i azjatyckich.

Z twarzy Teda wyczytać można było zakłopotanie.

– Cieszę się, że to twój przypadek, a nie mój – powiedział.

Jack odłożył zdjęcie na biurko.

– Jeżeli dopisze mi szczęście, odpowiedzi na kilka pytań znajdę w ciągu następnych paru dni. W nocy lecę do Afryki, do tego samego kraju, który odwiedził Franconi.

– Zakład cię wysyła? – zapytał zaskoczony Ted.

– Nie. Sam jadę. No, niezupełnie sam, ja płacę, ale jedzie ze mną również Laurie.

– Mój Boże, ależ ty jesteś dokładny w tej robocie – stwierdził Ted.

– Uparty jest pewnie lepszym słowem – poprawił Jack już od drzwi.

Ted zawołał za nim, gdy Jack był już za progiem:

– Zrobiłem badania porównawcze z mitochondrialnym DNA matki Franconiego. Pasuje, więc przynajmniej identyfikacji zwłok możesz być pewny w stu procentach.

– Wreszcie coś pewnego.

– Wiesz, przyszła mi do głowy jeszcze jedna zwariowana myśl – dodał Ted. – Jedyny sposób, w jaki mógłbym wyjaśnić to całe zagmatwanie i wyniki, jakie uzyskałem, to uznanie wątroby za transgeniczną.

– A cóż to, u diabła, znaczy?

– To oznacza, że wątroba zawiera DNA z dwóch różnych organizmów.

– Hmmm. Będę musiał to przemyśleć.

Cogo, Gwinea Równikowa

Bertram spojrzał na zegarek. Była szesnasta. Podniósł wzrok, by wyjrzeć przez okno i nagle spostrzegł, że gwałtowna tropikalna ulewa, która całkiem przysłaniała niebo jeszcze piętnaście minut wcześniej, prawie całkiem ustąpiła. Znowu było parne, słoneczne afrykańskie popołudnie.

Pod wpływem impulsu sięgnął po telefon i zadzwonił na oddział zapłodnień. Odpowiedziała Shirley Cartwright, pełniąca obowiązki technika na popołudniowej zmianie.

– Czy te dwa nowo narodzone bonobo otrzymały już swoje dawki hormonów? – spytał.

– Jeszcze nie – odpowiedziała Shirley.

– Zdawało mi się, że w karcie zapisano, żeby otrzymywały zastrzyk o czternastej – zauważył.

– To zwyczajowo przyjęta godzina – powiedziała z wahaniem Shirley.

– Dlaczego przesunięto godzinę?

– Melanie Becket jeszcze nie przyjechała – powiadomiła Bertrama niechętnie. Ostatnią rzeczą, której pragnęła, było wpędzenie w kłopoty swojej przełożonej, ale wiedziała, że nie mogłaby skłamać.

– O której miała być?

– Nie podała godziny. Dziennej zmianie powiedziała, że będzie zajęta całe przedpołudnie w laboratorium w szpitalu. Sądzę, że w nawale zajęć, nie spojrzała na zegarek.

– Nie zostawiła nikomu instrukcji co do podania hormonów o czternastej?

– Właściwie nie – odparła Shirley. – Dlatego spodziewam się jej w każdej chwili.

– Jeżeli nie zjawi się przez następne pół godziny, proszę podać dawki zapisane w karcie – polecił. – Czy sprawi to pani jakiś kłopot?

– Nie, panie doktorze.

Bertram rozłączył się i zadzwonił do laboratorium Melanie w szpitalu. Nie był tak zaznajomiony z personelem szpitala, więc nie rozpoznał, z kim rozmawia. Ale osoba ta znała Bertrama i opowiedziała mu niepokojącą historię. Melanie nie zjawiła się w laboratorium przez cały dzień, bo była niezwykle zajęta w centrum weterynaryjnym.

Bertram odłożył słuchawkę. Paznokciem wskazującego palca zaczął nerwowo stukać w telefon. Pomimo zapewnień Siegfrieda, że panuje nad ewentualnym problemem Kevina i jego przyjaciółek, Bertram nastawiony był podejrzliwie. Melanie należała do sumiennych pracowników. Nie było w jej stylu zapominać o podawaniu przepisanych środków.

Złapał ponownie za słuchawkę i starał się dodzwonić do Kevina. Nikt nie odpowiadał.

Wobec rosnących podejrzeń, zawiadomił sekretarkę, Marthę, że wróci za godzinę, i wyszedł z biura. Wsiadł do swojego cherokee i ruszył w stronę miasta.

Jadąc, nabierał przekonania, że Kevin i kobiety postanowili dostać się na wyspę. Ogarniała go coraz większa złość. Zwymyślał sam siebie, że pozwolił się zwieść zapewnieniom Siegfrieda o rzekomym bezpieczeństwie. Miał przeczucie, że ciekawość Kevina sprowadzi na nich duże kłopoty.

Na skraju miasta, gdzie asfaltowa droga łączyła się z brukowaną jezdnią, musiał gwałtownie zahamować. Tak się zapamiętał w gniewie, że zapomniał kontrolować prędkość. Kostka brukowa zmoczona niedawnym deszczem była śliska jak lód i samochód Bertrama przejechał w poślizgu wiele metrów, zanim wreszcie się zatrzymał.

Zaparkował przed szpitalem. Wszedł na drugie piętro i zapukał do gabinetu Kevina. Nie było odpowiedzi. Spróbował wejść. Drzwi były zamknięte.

Wrócił do samochodu, objechał plac i zaparkował pod ratuszem. Skinął w stronę rozleniwionych żołnierzy kiwających się w rozklekotanych, starych trzcinowych krzesłach w cieniu arkad.

Wbiegł na górę, przeskakując po dwa stopnie. Przedstawił się Aurielowi i rzucił, że musi rozmawiać z Siegfriedem.

– Jest teraz z szefem ochrony – odparł sekretarz.

– Powiedz mu, że czekam – rozkazał i zaczął chodzić po pokoju w tę i z powrotem. Jego irytacja rosła.

Pięć minut później z gabinetu Siegfrieda wyszedł Cameron McIvers. Zawołał "cześć" do Bertrama, ale ten tak się spieszył na spotkanie z Siegfriedem, że zignorował pozdrowienie.

– Mamy problem – powiedział bez wstępów. – Melanie Becket nie pokazała się dzisiaj w pracy, Kevina Marshalla nie ma w laboratorium.

– Nie jestem zaskoczony – odpowiedział spokojnie Siegfried. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i wyprostował zdrową rękę. – Widziano ich w towarzystwie pielęgniarki, jak opuszczali miasto wczesnym rankiem. Trójkącik zdaje się rozkwitać. Urządzili sobie wieczorno-nocne party, po którym obie panie zostały u Kevina.

– Naprawdę? – zapytał Bertram. Wydawało mu się nieprawdopodobne, żeby taki niewydarzony naukowiec mógł być wmieszany w równie nieprzyzwoity związek.

– Dobrze wiem – powiedział Siegfried. – Sąsiaduję z Kevinem przez trawnik. Poza tym obie panie spotkałem wcześniej w "Chickee Hut Bar". Obie były już pod dobrą datą i mówiły, że wybierają się do Kevina.

– Dokąd udali się dziś rano?

– Podejrzewam, że do Acalayong. Dozorca widział ich przed świtem, jak odpływali dużą łodzią.

– To znaczy, że mogą się dostać na wyspę od strony wodywarknął Bertram.

– Odpływali na zachód, nie na wschód.

– To mógł być fortel – upierał się Bertram.

– Mógł – zgodził się Siegfried. – Myślałem o takiej możliwości. Rozmawiałem nawet o tym z Cameronem. Jednak obaj uważamy, że jedynym miejscem, do którego można dopłynąć, jest plaża, którą most łączy z lądem. Reszta wyspy otoczona jest bujnym lasem mangrowe i bagnami.

Wzrok Bertrama powędrował w górę na potężne łby nosorożców, które wisiały na ścianie za Siegfriedem. Ich pozbawione mózgów czaszki przypominały mu o pozycji szefa Strefy; musiał przyznać, że w tym wypadku miał rację. Kiedy wybierano wyspę dla realizacji projektu, jej niedostępność od strony wody była jedną z zalet.

– A na tej plaży nie mogli wylądować – kontynuował Siegfried – ponieważ ciągle są tam żołnierze i aż ich palce swędzą, żeby trochę sobie postrzelać z tych ich AK-47. – Roześmiał się. – Ile razy pomyślę o roztrzaskanych oknach w samochodzie Melanie, nie mogę się powstrzymać od śmiechu.

– Może masz rację – Bertram mówił to bez przekonania.

– Oczywiście, że mam rację.

– Ciągle jednak jestem niespokojny. I podejrzliwy. Chcę wejść do gabinetu Kevina.