Выбрать главу

Jack poczuł czyjąś rękę na ramieniu. To była kelnerka. Spytała, czy ma podać jeszcze jedną kolejkę.

– No, moi drodzy! – zawołał, przekrzykując hałas. – Jeszcze po piwie?!

Spojrzał na Natalie, która przykryła dłonią szklankę, pokazując, że ma dość. Wyglądała rewelacyjnie w purpurowym spodniumie. Była nauczycielką w państwowej szkole średniej w Harlemie, ale nie wyglądała jak żadna z nauczycielek, które Jack pamiętał. Według niego rysy Natalie przypominały rzeźby egipskie, które widział Metropolitan Museum, kiedy Laurie zaciągnęła go tam kiedyś. Oczy miała w kształcie migdałów, a usta pełne, zmysłowe. Włosy zaplotła w warkoczyki w najbardziej wyszukany sposób, jaki Jack kiedykolwiek widział. Natalie wyjaśniła, że to specjalność jej siostry.

Warren też pokręcił głową. Nie miał ochoty na kolejne piwo. Siedział obok Natalie. Miał na sobie sportową kurtkę, a pod nią czarny T-shirt. Takie ubranie częściowo maskowało jego muskulaturę. Wyglądał na tak szczęśliwego, jak nigdy dotąd. Usta rozchylał w półuśmiechu zamiast tradycyjnie zaciskać je w wyrazie determinacji.

– Dziękuję – powiedział Esteban. On także się uśmiechał, nawet szerzej niż Warren.

Jack spojrzał na Laurie.

– Ja też zrezygnuję. Muszę zachować trochę miejsca na wino do obiadu w czasie lotu. – Kasztanowe włosy splotła w warkocz. Ubrana była w luźną welurową bluzę i legginsy. Jack pomyślał, że odprężona, kipiąca dobrym nastrojem i swobodnie ubrana wygląda jak licealistka.

– Tak, chętnie wypiję jeszcze jedno – powiedział Lou.

– Jedno piwo i rachunek – poprosił Jack.

– Co robiliście dzisiaj? – spytał Lou.

– Laurie i pozostali załatwili wizy, a ja bilety. – Jack klepnął się po brzuchu. – Wymieniłem też dolary na franki francuskie i kupiłem pas na pieniądze. Powiedziano mi, że w tej części Afryki franki są mocną walutą.

– Co będziecie robić po przylocie?

Jack wskazał na Estebana.

– Nasz emigrant odpowiada za dalsze plany. Jego kuzyn ma na nas czekać na lotnisku, a brat jego żony prowadzi hotelik.

– Nie powinniście więc mieć kłopotów. Co później?

– Kuzyn Estebana zajmie się wynajęciem samochodu. Potem pojedziemy do Cogo.

– Taka mała turystyczna przejażdżka?

– To niezły pomysł – stwierdził Jack.

– Dużo szczęścia – życzył Lou.

– Dziękujemy. Zapewne nam się przyda.

Pół godziny później wesołe towarzystwo, z wyjątkiem Lou, zajęło miejsca na pokładzie 747 i schowało bagaże podręczne. Ledwie się rozgościli, potężny samolot drgnął i pokołował na pas startowy. Chwilę później silniki zawyły i maszyna ruszyła.

Laurie poczuła, że Jack złapał ją za rękę. Odwzajemniła uścisk.

– Dobrze się czujesz? – spytała.

Skinął głową.

– Po prostu nie lubię latać samolotem – powiedział.

Laurie zrozumiała.

– Ruszyliśmy – odezwał się uszczęśliwiony Warren. – Afryko, nadchodzimy!

ROZDZIAŁ 19

8 marca 1997 roku

godzina 2.00

Cogo, Gwinea Równikowa

– Śpisz? – szepnęła Candace.

– Żartujesz? – odszepnęła Melanie. – Jak mam spać na skale przykrytej kilkoma gałęziami?

– Też nie mogę zasnąć. Szczególnie z tym chrapaniem dookoła. Co z Kevinem?

– Nie śpię – odparł.

Znajdowali się w małej grocie prowadzącej do głównej jaskini, zaraz za wejściem. Ciemność była prawie całkowita. Nieco bladego, odbitego od skał światła księżyca wpadało przez otwór.

Trójka przyjaciół została tu umieszczona zaraz po przybyciu do jaskini. Grota miała nieco ponad trzy metry szerokości. Sufit stromo opadał. W najwyższym miejscu strop znajdował się na wysokości głowy Kevina. Nie było tylnej ściany. Grota przechodziła w wąski tunel. Wcześniej, wieczorem, Kevin oświetlił tunel latarką, mając nadzieję że znajdzie inne wyjście, ale przejście kończyło się nagle po około dziesięciu metrach.

Bonobo traktowały ich dobrze nawet po chłodnym przyjęciu przez samice. Właściwie zwierzęta była jakby oczarowane ludźmi i zamierzały utrzymywać ich przy życiu i w dobrej kondycji. Dostarczyły im mętnej wody w tykwach i różnego rodzaju pożywienia. Niestety były to larwy, robaki i insekty, a wszystko z dodatkiem pewnego gatunku turzycy znad Lago Hippo.

Późnym popołudniem bonobo roznieciły ogień w wejściu do jaskini. Kevin był bardzo zainteresowany, jaką metodą dokonują tego wyczynu, ale znajdował się zbyt daleko, aby poznać tajemnicę. Grupa małp otoczyła miejsce ciasnym kołem i pół godziny później ukazał się dym.

– No i mamy odpowiedź dotyczącą dymu – powiedział Kevin.

Zwierzęta nabiły upolowane małpy na żerdzie i zaczęły opiekać nad ogniem. Następnie rozerwały zdobycz na części i z wielkim aplauzem rozdzielono między siebie. Wydając te wszystkie pohukiwania i wrzaski, dały oczywisty dowód, że mięso małp musi być dla nich nie lada przysmakiem.

Bonobo numer jeden oderwał pełną garścią kilka kęsów, położył na dużym liściu i przyniósł ludziom. Tylko Kevin gotów był spróbować. Stwierdził, że to najtwardsza rzecz, jaką przyszło mu kiedykolwiek żuć. Gdy zapytały o smak, odparł, że bardzo przypomina mu mięso słonia, którego miał okazję kiedyś skosztować. W zeszłym roku Siegfried upolował leśnego słonia na jednej ze swoich wypraw myśliwskich i po odcięciu ciosów część mięsa została wycięta i ugotowana w centralnej kuchni.

Bonobo nie próbowały uwięzić ludzi i nie zakazały im rozwiązać sznura, którym byli związani. Jednocześnie zwierzęta dały do zrozumienia, że ludzie mają zostać w swojej małej grocie. Przez cały czas przynajmniej dwa z większych samców bonobo przebywały w pobliżu. Za każdym razem, gdy Kevin lub któraś z kobiet próbowali się wychylić, strażnicy krzyczeli i wyli. Bardziej przerażające było dzikie obnażanie ostrych kłów. W ten sposób utrzymywali swoich więźniów w miejscu.

– Musimy coś zrobić – powiedziała Melanie. – Nie możemy tu zostać na zawsze. I jest chyba oczywiste, że powinniśmy to zrobić teraz, kiedy śpią.

Wszystkie bonobo w jaskini, włączając w to owych strażników, błyskawicznie posnęły na prymitywnych posłaniach z gałęzi i liści. Większość chrapała.

– Uważam, że powinniśmy za wszelką cenę unikać rozgniewania ich – odparł Kevin. – Mamy szczęście, że jak dotąd traktują nas tak dobrze.

– Poczęstunku robactwem nie zwykłam nazywać dobrym traktowaniem – zaprotestowała Melanie. – Poważnie, musimy coś zrobić. Poza tym mogą zmienić swój stosunek do nas. Nie sposób przewidzieć ich zachowania.

– Wolę poczekać – uparł się Kevin. – Teraz jesteśmy nowością, ale w końcu stracą zainteresowanie nami. Ponadto w mieście na pewno zauważą naszą nieobecność. Siegfried lub Bertram nie będą potrzebowali dużo czasu, żeby się domyślić, dokąd popłynęliśmy, i zjawią się po nas.

– Nie jestem przekonana. Siegfried może uznać nasze zniknięcie za szczęśliwy obrót sprawy.

– Siegfried może i tak, ale nie Bertram. W sumie jest porządnym człowiekiem.

– Co o tym sądzisz, Candace? – spytała Melanie. – Nie wiem, co myśleć. Sytuacja wykroczyła tak daleko poza to, czego się spodziewałam, że nie mam pojęcia, jak zareagować. Cała zdrętwiałam.

– Co zrobimy, gdy pojawimy się z powrotem w mieście? – spytał Kevin. – Przecież nie będziemy mogli ot tak o wszystkim opowiedzieć.

– Jeżeli wrócimy – dodała Melanie.

– Nie mów tak – odezwała się Candace.

– Musimy stanąć twarzą w twarz z faktami – upomniała ją Melanie. – Dlatego uważam, że musimy zrobić coś teraz, gdy śpią.

– Nie mamy pojęcia, jak mocno śpią – perswadował Kevin. – Wyjście stąd może przypominać przejście przez pole minowe.