– Jedno jest pewne – wtrąciła Candace. – Nie zamierzam uczestniczyć w ani jednym zabiegu więcej. Źle się czułam, gdy myślałam, że to są małpy. No a teraz, kiedy mamy do czynienia z praczłowiekiem, nie potrafię tego znieść. Tyle o sobie już wiem.
– To przesądzona sprawa – odparł Kevin. – Nie umiem sobie wyobrazić, aby jakakolwiek czująca istota ludzka mogła myśleć inaczej. Lecz to nie jest kwestia do dyskusji w tej chwili. Problem w tym, że ta nowa rasa istnieje, a co się z nimi stanie, jeśli nie wykorzysta się ich do transplantacji?
– Czy one mogą się rozmnażać? – zastanowiła się Candace.
– Większość z pewnością – odparła Melanie. – Nie ingerowano w ich zdolność do reprodukcji.
– O rety! – jęknęła Candace. – To zaczyna być horror.
– Może powinniśmy je sterylizować. Mielibyśmy teraz tylko jedno pokolenie na sumieniu.
– Żałuję, że nie pomyślałem o tym wszystkim, zanim przystąpiłem do realizacji projektu. Jednak kiedy odkryłem możliwość wymiany fragmentów chromosomu, byłem tak zafascynowany, że kompletnie zapomniałem o rozważeniu innych okoliczności.
Nagle niebo rozbłysło jasnym, krótkim światłem, po którym rozległ się głośny grzmot. Jaskinia rozświetliła się na moment. Wstrząs zdawał się poruszyć całą górą. Gwałtowne wyładowanie byłą naturalną zapowiedzią, że kolejna nawałnica zamierza zalać wyspę potokiem deszczu.
– Oto argument przemawiający za moim stanowiskiem – powiedziała Melanie, gdy ucichł odgłos grzmotu.
– Co masz na myśli? – spytał Kevin.
– Ten grzmot był dostatecznie głośny, żeby obudzić umarłego – odparła. – A ani jedna z małp nawet nie mrugnęła.
– To prawda – przytaknęła Candace.
– Myślę, że przynajmniej jedno z nas powinno spróbować wydostać się stąd – stwierdziła Melanie. – W ten sposób upewnimy się, że Bertram zostanie zaalarmowany, co się tu dzieje, i będzie mógł zorganizować ekipę ratunkową.
– Chyba się zgadzam – powiedziała Candace.
– Oczywiście, że się zgadzasz – stwierdziła Melanie.
Przez kilka chwil panowało milczenie. W końcu Kevin przerwał ciszę.
– Poczekaj sekundę. Chyba nie sugerujecie, że to ja mam iść?
– Nie dostałabym się do łodzi, nie mówiąc już o wiosłowaniu – wyznała Melanie.
– Dostać, to bym się może i dostała, ale wiosłowanie w ciemności odpada – dodała Candace.
– I obie uważacie, że ja dam radę?
– Z pewnością prędzej ty niż my – potwierdziła Melanie.
Poczuł dreszcz. Pomysł przekradania się do łodzi po nocy, kiedy hipopotamy są na lądzie i skubią trawę, był przerażający. Niemal bardziej przerażająca wydawała się myśl o wiosłowaniu przez jezioro pełne krokodyli.
– Może uda ci się schować w łódce do świtu – zaproponowała Melanie. – Najważniejsze, żeby wyjść z jaskini i wydostać się poza zasięg tych istot, dopóki śpią.
Pomysł żeby przeczekać w łódce był lepszy od wiosłowania po ciemnym jeziorze, jednak i to nie załatwiało próblemu potencjalnego niebezpieczeństwa związanego ze znalezieniem się na błotnistym terenie hipopotamów.
– Pamiętaj, że przyjazd tu był twoim pomysłem – rzuciła Melanie.
Kevin zamierzał ostro zaprotestować, ale zrezygnował. W pewnym sensie była to prawda. To on powiedział, że jedynym sposobem poznania, co dzieje się z bonobo, jest dotarcie na wyspę. Ale od tej chwili decydujący głos miała Melanie.
– To była twoja sugestia – odezwała się Candace. – Dobrze pamiętam. Byliśmy w twoim gabinecie. To było wtedy, gdy po raz pierwszy pojawiło się pytanie o dym.
– Ależ ja tylko powiedziałem… – zaczął, lecz nie skończył. Z doświadczenia wiedział, że nie potrafi spierać się z Melanie, szczególnie gdy Candace wspiera ją tak jak teraz. Poza tym z miejsca, w którym siedział, widział oświetloną słabym światłem księżyca ścieżkę prowadzącą od ich małej groty aż do wyjścia. Oprócz kilku kamieni i gałązek nie było żadnych przeszkód.
Zaczął się zastanawiać, czy rzeczywiście nie mógłby tego zrobić. Może najlepiej nie myśleć o hipopotamach. Może rzeczywiście nie warto liczyć na gościnność tych istot. Nie ze względu na małpie dziedzictwo, lecz ludzkie.
– Dobrze – powiedział Kevin z nagłym postanowieniem. – Spróbuję.
– Hura – odpowiedziała Melanie.
Kevin stanął na czworakach. Trząsł się na samą myśl, że w pobliżu znajduje się z pięćdziesiąt potężnych i dzikich zwierząt, które chcą, aby on został tam, gdzie jest.
– Jeśli coś pójdzie nie tak, po prostu wracaj tu tak szybko jak się da – powiedziała Melanie.
– W twoich ustach brzmi to tak łatwo – zauważył Kevin.
– Tak będzie – zapewniła go Melanie. – Bonobo i szympansy zasypiają zaraz po zmroku i śpią aż do świtu. Nie będziesz miał żadnych kłopotów.
– A co z hipopotamami? – zapytał.
– A co ma być? – odpowiedziała pytaniem.
– Nieważne. Mam już dość innych zmartwień.
– Dobra. No to szczęścia – szepnęła na pożegnanie Melanie.
– Tak, dużo szczęścia – dodała Candace.
Spróbował wstać i wyjść z groty, ale nie potrafił. Cały czas powtarzał sobie, że nigdy nie był bohaterem, a teraz nie był dobry czas, aby to zmieniać.
– O co chodzi? – zapytała Melanie.
– Nic – odparł. Nagle gdzieś w zakamarkach samego siebie odnalazł dość odwagi. Podniósł się i przygarbiony ruszył księżycową ścieżką do wylotu jaskini.
Idąc przed siebie, zastanawiał się, czy będzie lepiej, jeśli zacznie się skradać, czy raczej powinien szybkimi krokami dobiec do łodzi. Być ostrożnym czy postawić na jedną kartę. Ostrożność wygrała. Stawiał małe, starannie przemyślane kroki. Zawsze gdy stopa robiła najlżejszy choćby hałas, wykrzywiał się i zastygał w ciemności. Wszędzie dookoła siebie słyszał chrapliwe oddechy śpiących stworzeń.
Kilka metrów od wyjścia jedna z małp tak gwałtownie się poruszyła, że gałęzie jej posłania z hałasem popękały. Znowu Kevin zatrzymał się w pół kroku, serce waliło mu jak młot. Ale zwierzę tylko się pokręciło i znowu jego ciężki oddech dał Kevinowi znać, że małpa śpi. Gdy stał bliżej wejścia, gdzie dochodziło więcej światła, dostrzegł całkiem wyraźnie sylwetki bonobo leżące dookoła. Widok tak wielu śpiących bestii śmiertelnie go sparaliżował. Dopiero po minucie zdołał ruszyć w swój marsz ku wolności. Zaczął nawet czuć pierwszy podmuch ulgi, kiedy zapach wilgotnej dżungli zastąpił smród panujący w jaskini. Lecz ulga ta miała krótki żywot.
Kolejny grzmot i gwałtowne strumienie tropikalnej ulewy tak przestraszyły Kevina, że niemal stracił równowagę. Tylko dzięki szalonym wymachom ramion utrzymał się na nogach na ścieżce prowadzącej ku wyjściu. Strach go zdjął, kiedy zdał sobie sprawę, jak bliski był nadepnięcia na leżące zwierzę.
Po przejściu kolejnych trzech metrów mógł dostrzec zarysy ciemnej dżungli poniżej jaskini. Nocne dźwięki lasu dochodziły do niego pomimo chrapania małp. Był tak blisko wyjścia, że zaczął się martwić o to, jak zejść na dół po stromym zboczu, kiedy stało się nieszczęście. Serce podskoczyło mu do gardła, gdy poczuł czyjąś dłoń na swojej nodze! Coś złapało go za kostkę z taką siłą, że łzy napłynęły mu do oczu. Spoglądając w dół w półmroku, pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł był jego zegarek na włochatej ręce muskularnego bonobo numer jeden.
"Tada" zawołała małpa, zrywając się z posłania i zatrzymując Kevina. Szczęśliwie ta część jaskini wymoszczona była dość gęsto gałązkami, które zamortyzowały upadek Kevina. Tym niemniej upadł niezdarnie na lewe biodro.