– Myliłem się – oświadczył Jack. – Ale nie ma powodów, by podchodzić do nich i przedstawiać się. Przed nami szpital i laboratorium.
Z narożnika placu budynek wyglądał podobnie jak większość domów w Cogo. Było jedno wejście wychodzące na plac, ale było i drugie z ulicy ciągnącej się wzdłuż szpitala po ich lewej stronie. Aby nie zwrócić na siebie uwagi żołnierzy, poszli do bocznego wejścia.
– Co zamierzasz powiedzieć, jeśli ktoś nas zacznie pytać? – odezwała się Laurie z pewną obawą. – Gdy wejdziemy do środka, na pewno ktoś nas zaczepi.
– Będę improwizować. – Pchnął drzwi, przytrzymał je i z zapraszającym ukłonem wpuścił przed sobą przyjaciół.
Laurie popatrzyła na Natalie i Warrena i wywróciła oczami. Jack, nawet najbardziej irytujący, i tak pozostawał czarujący.
Weszli do budynku i poczuli dreszcz rozkoszy. Nigdy dotąd klimatyzacja nie wywołała u nich równie przyjemnych odczuć. Pomieszczenie, w którym się znaleźli, musiało pełnić funkcję luksusowego holu. Było wyłożone dywanową wykładziną, z klubowymi fotelami i kanapami. Jedną ścianę pokrywały półki z książkami. Niektóre były przymocowane pod kątem i prezentowały imponującą kolekcję gazet i czasopism od "Time'a" po "National Geographic". Parę osób siedziało wewnątrz, wszyscy byli pogrążeni w lekturze.
W przeciwległej ścianie za przesuwanymi szybami umieszczonymi na wysokości biurka, siedziała Murzynka w niebieskim fartuchu. Po prawej stronie od jej stanowiska znajdował się mały hol z wejściami do wind.
– Czy wszyscy ci ludzie mogą być pacjentami? – zastanowiła się Laurie.
– Dobre pytanie – odparł Jack. – Jakoś nie wydaje mi się. Wszyscy wyglądają na zbyt zdrowych i zadowolonych. Porozmawiajmy z sekretarką, czy kim ona tam jest.
Natalie i Warren byli onieśmieleni wystrojem szpitala. Bez słowa poszli za Jackiem i Laurie. Jack delikatnie zastukał w okno. Kobieta podniosła wzrok znad swojej pracy i odsunęła jedną z szyb.
– Przepraszam, nie zauważyłam, kiedy państwo weszli. Chce się pan wpisać na listę?
– Nie – odparł Jack. – W tej chwili mój organizm wypełnia wszystkie funkcje bez zarzutu.
– Słucham? – pytająco odpowiedziała kobieta.
– Przyszliśmy obejrzeć szpital, a nie korzystać z jego usług. Jesteśmy lekarzami.
– To nie jest szpital, tylko hotel. Jeżeli chcą państwo dostać się do szpitala, proszę albo wyjść na zewnątrz i wejść głównym wejściem, albo korytarzem po prawej przejść za podwójne oszklone drzwi.
– Dziękuję – odpowiedział Jack.
– Bardzo proszę – powiedziała kobieta. Kiedy się oddalali we wskazanym kierunku, wychyliła się i popatrzyła za nimi. Zdziwiona usiadła na swoim miejscu i sięgnęła po telefon.
Jack poprowadził całe towarzystwo przez wskazane drzwi. Natychmiast otoczenie nabrało bardziej znajomego wyglądu. Podłogi wyłożono linoleum, a ściany pomalowano na jasnozielony kolor. W powietrzu unosił się lekki zapach środków antyseptycznych.
– Teraz bardziej mi pasuje – skomentował Jack.
Weszli do pomieszczenia, którego okna wychodziły na plac. Pomiędzy oknami były duże drzwi wejściowe. Na podłodze leżały chodnik a na nich stały sofy i fotele ustawione tak, żeby można było wygodnie rozmawiać, ale była to tylko poczekalnia. I tym razem bez trudu zauważyli punkt informacyjny.
Jack zapukał, a siedząca wewnątrz kobieta uchyliła jedną z szyb. Również i ona była niezwykle uprzejma.
– Mamy do pani pytanie – zaczął Jack. – Jesteśmy lekarzami i chcielibyśmy się dowiedzieć, czy w tej chwili w szpitalu znajdują się pacjenci po transplantacji?
– Tak, oczywiście. Mamy jednego pacjenta – odpowiedziała sekretarka z wyrazem zmieszania na twarzy. – Pan Horace Winchester. Jest w pokoju 302, gotowy do wypisania.
– Świetnie – odparł Jack. – Jaki organ miał przeszczepiony?
– Wątrobę – odpowiedziała. – Czy państwo jesteście z grupy z Pittsburgha?
– Nie, jesteśmy z grupy z Nowego Jorku.
– Ach tak – odpowiedziała kobieta, ale widać było, że niczego nie rozumie.
– Dziękuję – odpowiedział Jack i skierował się z przyjaciółmi do windy, którą dostrzegł po prawej stronie.
– Szczęście wreszcie zaczęło nam dopisywać – zauważył podekscytowany. – Wygląda na to, że pójdzie łatwo. Może wystarczy tylko zajrzeć do informatora.
– Jeżeli to rzeczywiście jest takie proste – skomentowała Laurie.
– Prawda. Może więc lepiej wpaść do Horace'a i zasięgnąć informacji ze źródła.
– Człowieku – odezwał się Warren – to może ja i Natalie powinniśmy zostać na dole? Nie bardzo znamy się na szpitalach, wiesz, co mam na myśli?
– Chyba tak. Jednak sądzę, że powinniśmy trzymać się razem, gdybyśmy musieli dostać się do łodzi szybciej niż byśmy chcieli. Wiesz, o czym mówię? – Jack uśmiechnął się znacząco.
Warren skinął potakująco głową i Jack wcisnął przycisk windy.
Cameron McIvers przywykł do fałszywych alarmów. Właściwie większość informacji, jakie docierały do niego albo do Biura Ochrony, to były takie fałszywe alarmy. Dlatego gdy wchodził do części hotelowej, nie czuł się zaniepokojony. Jednak na tym, aby sprawdzić wszelkie możliwe zagrożenia, polegała jego praca albo w każdym razie taki był jeden z jego obowiązków.
Zbliżając się do informacji, zauważył, że w holu jak zwykle panuje cisza i spokój. Umocniło go to tylko w przekonaniu, że ten telefon, jak większość wcześniejszych, nie zapowiada nieszczęścia.
Zapukał w szybę, która natychmiast się odsunęła.
– Panno Williams – powiedział, dotykając na przywitanie ronda kapelusza. Podobnie jak inni funkcjonariusze, nosił mundur w kolorze khaki, a na głowie australijski kapelusz. Miał też skórzany pas z koalicyjką, do którego z prawej strony przytroczona była pochwa z berettą, a z lewej radiotelefon.
– Tamtędy poszli – powiedziała Corrina Williams podnieconym głosem. Podniosła się, wychyliła i wskazała palcem za narożnik.
– Spokojnie – odparł łagodnie Cameron. – O kim właściwie pani mówi?
– Nie podali żadnych nazwisk. Było ich czworo. Mówił tylko jeden. Powiedział, że jest lekarzem.
– Hmmm – zastanowił się Cameron. – I nigdy wcześniej nie widziała ich pani?
– Nigdy – odparła zaniepokojona. – Zaskoczyli mnie. Pomyślałam, że może przylecieli wczoraj i są zakwaterowani w hotelu. Ale powiedzieli, że przyszli obejrzeć szpital. Kiedy im powiedziałam, jak tam dotrzeć, natychmiast poszli.
– Byli biali czy czarni? – Może to jednak nie jest fałszywy alarm, pomyślał.
– Pół na pół. Dwoje białych i dwoje czarnych. Ale sądząc po ubiorach, powiedziałabym, że przyjechali z Ameryki.
– Rozumiem – odparł Cameron. Pocierał brodę i rozważał, czy możliwe jest, aby jacyś Amerykanie zatrudnieni w Strefie mogli przyjść do hotelu i twierdzić, że chcą obejrzeć Szpital.
– Ten, który mówił, powiedział też coś dziwnego, że jego organizm pełni wszystkie funkcje prawidłowo. Zupełnie nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Hmmm – powtórzył Cameron. – Można skorzystać z telefonu?
– Oczywiście. – Podniosła aparat z biurka i postawiła go przed Cameronem na blacie.
Wybrał bezpośredni numer do biura szefa Strefy. Siegfried odebrał błyskawicznie.
– Jestem w hotelu – wyjaśnił Cameron. – Uznałem, że muszę ci opowiedzieć o dziwnej sprawie. Czwórka dziwnych lekarzy zjawiła się u panny Williams. Oznajmili, że przyszli obejrzeć szpital.
Odpowiedź Siegfrieda była tak przerażająco wściekła, że Cameron odsunął słuchawkę od ucha. Nawet Corrina skurczyła się ze strachu.
Cameron oddał telefon sekretarce. Nie dosłyszał wszystkich inwektyw, które wyrzucił z siebie Siegfried, ale sens był jasny. Miał natychmiast wzmocnić ochronę i ująć obcych lekarzy.