Выбрать главу

– w tamtych stronach są obozy, do których rząd zsyła politycznych. Tam nie ma drutów, nie ma muru, bo nie ma gdzie uciekać. Naokoło tylko selwa albo bagna. Nie ma dróg, jedyna łączność ze światem to wojskowy samolot. Strażnicy i więźniowie żyją tam razem, ci, którzy pilnują więzionych, są sami uwięzieni. Nieraz zmieniał się rząd, a nowy rząd nic nie wiedział – o takim obozie, bo te sprawy trzymane są w ukryciu jako nielegalne. Wtedy cały obóz umierał z głodu. Czasem strażnicy i więźniowie wchodzili w zmowę – porywali samolot i uciekali z piekła -

– nikt z nas nie wiedział dokładnie, gdzie jesteśmy. Szliśmy od wąwozu do wąwozu, od wzgórza do wzgórza. Wchodziliśmy w głąb sel-wy. Było coraz trudniej iść, bo tam poszycie jest gęste, kolczaste, drapieżne. Mundury, to był jeden strzęp. Ręce i nogi całe we krwi. Pić, nie było co pić. Ale jeden poganiał drugiego, bo szło o to, żeby nie wpaść w okrążenie. Tylko dwa razy wpadliśmy w zasadzkę. W jednej zasadzce straciliśmy jedenastu ludzi. To było wszystko. Przez cały czas nie stoczyliśmy żadnej bitwy z wojskiem. Oni trzymali drogi i wioski, a nas przepędzali z miejsca w miejsce nalotami samolotów i czekali, kiedy wyginiemy z głodu i wycieńczenia. W całej wojnie wojsko straciło jednego żołnierza -

– z początku szło nam dobrze, mieliśmy dużo siły. Ale po dwóch tygodniach skończyła się żywność. Nie było co jeść. Ludzie zaczęli słabnąć. Jedliśmy pędy bambusowe, jedliśmy korzenie i jakieś owoce leśne. Nikt nie znał się na tym, co w selwie jest jadalne, a co trujące. Czasem zjedliśmy coś takiego, że potem cały oddział chorował i nie mógł ruszyć się z miejsca. Wtedy mogli nas wybrać z selwy gołymi rękami. Raz zabiliśmy małpę i każdy dostał kawałek mięsa, było wielkie święto. Przez trzy miesiące nie udało się nic więcej upolować. Ludzie słaniali się, padali w marszu, majaczyli w nocy. Przez osiem dni nie mieliśmy nic w ustach. Dziewiątego dnia zastrzelił się Quirito, wpakował sobie kulę w skroń. Następnego dnia umarł z wycieńczenia Nestor Paz, nasz komisarz. Umarł w ramionach dowódcy. Wszyscy kochaliśmy Nestora, był najbardziej lubianym człowiekiem w oddziale. Pięć dni nosiliśmy jego ciało, aż w czasie przeprawy przez rzekę nurt porwał zwłoki komisarza -

– pierwszy uciekł z oddziału Sebastian. Stało się to drugiego dnia po naszym przybyciu do Teoponte. Został schwytany przez wojsko i rozstrzelany. W tydzień później uciekli Freddy i Marcos. Żołnierze złapali ich i rozstrzelali. W dziesiątym dniu naszego marszu uciekło sześciu. Wszyscy zostali rozstrzelani przez wojsko. Potem uciekł Alfons, a za nim Juanito. Obaj rozstrzelani. Po miesiącu zostało nas czterdziestu pięciu. Potem uciekło trzech. Potem Carlos i Mongoł. Wszyscy rozstrzelani. Potem znowu trzech. Rozstrzelani. Potem Kolia. Kolię najpierw torturowali, następnie rozstrzelali. Po dwóch miesiącach zostało nas dwudziestu. Potem zastępca dowódcy – Alejandro i jeszcze czterech innych zgubiło się w selwie. Ale ci nie zdradzili i wytrwali do końca. Z naszej grupy uciekło czterech, a potem dwóch. Wszyscy rozstrzelani. Potem wpadliśmy w zasadzkę. Zginęło dwóch. Tej nocy uciekli Perucho i Forte. Byli tak samo wycieńczeni jak i my i kręcili się po selwie w kółko jak i my, i następnego dnia wieczorem wpadli w nasze ręce. A już rzucili broń i przepasali czoła białymi chustkami. Dwa ludzkie szkielety jak i my. Myśmy leżeli na ziemi po całym dniu błądzenia w selwie, od dwóch tygodni nic w ustach. Ciało ciężkie jak kamień, całe w gorączce i jakby nie swoje. Cały świat za mgłą, czuję kołysanie ziemi, selwa zatacza zielone koła. Słyszę z daleka głos dowódcy. Her-manos traidores! – mówi Chato – Bracia zdrajcy! Porzuciliście sprawę w godzinie ciężkiej próby. Okryliście hańbą imię naszego oddziału, oddziału Armii Wyzwolenia Narodowego. Nic nie usprawiedliwia waszej zdrady. Rewolucyjny Sąd Wojenny skazuje was na karę śmierci przez rozstrzelanie -

– i teraz nas pięciu ma rozstrzelać tamtych dwóch. Mamy rozstrzelać Perucho i Forte, którzy nie mieli siły odwlec się od oddziału na tyle, żeby trafić przed pluton egzekucyjny batalionu rangers i którzy wpadli nam w ręce. Mamy rozstrzelać naszych braci-zdrajców. Taki jest rozkaz. Selwa zatacza zielone koła i czuję kołysanie ziemi. Ciało jest ciężkie jak kamień i cały świat jest za mgłą. W tej mgle widzę, jak Chato wyjmuje pistolet. I widzę, jak stoją Perucho i Forte. Nie mają siły zrobić kroku. I widzę nas czterech, jak leżymy, bo nie mamy siły się podnieść. Siłę ma tylko dowódca, bo w nim płynie krew brata Coco, który zginął u boku Che Guevary, i krew brata Inti, który walczył jako samotny partyzant i zginął zastrzelony w czasie snu. I słyszę strzały, i widzę, jak selwa zatacza zielone koła -

– w tym miejscu, w którym zostali Perucho i Forte, zostawiliśmy również Cristiana. Umarł z wycieńczenia. W nocy majaczył, potem dostał dreszczy, w końcu zasnął i już się nie obudził. Rano leżeli obok siebie – Perucho, Forte i Cristian. Dwaj zdrajcy i jeden, który pozostał z nami do końca. Ale teraz byli już jednakowi. Byli tacy sami. Zostali we trzech, a myśmy zaczęli nasz marsz codzienny. Przez cały czas szliśmy w górę i w górę. Było nas czterech – Chato, Ma-merto, Dawid i ja. Musieliśmy ciągle przystawać, bo Mamerto nie miał siły iść. To była jego ostatnia droga. Kilka razy prosił, żeby go zostawić, bo chciał zostać na samotne skonanie, ale myśmy mówili, że trzeba iść do końca, że musimy maszerować i maszerować, żeby nie wpaść w okrążenie. Zaczynał się zmierzch, kiedy weszliśmy na szczyt największego wzgórza w okolicy. Z tego szczytu był widok na piękną dolinę, którą przecinała rzeka. I w tej dolinie była wioska. Wszyscy widzieliśmy tę wioskę – Chato, Mamerto, Dawid i ja. I chociaż wszyscy widzieliśmy ją, jeden trącał drugiego i mówił – popatrz, wioska! Każdy chciał się upewnić, czy to jest wioska naprawdę, czy tylko jego marzenie o wiosce. Dziesięć tygodni błąkaliśmy się po selwie. W selwie największym wrogiem człowieka jest selwa. Po dwóch tygodniach skończyła się nam żywność. Wojsko zajęło drogi i wioski i czekało, aż wyginiemy z wyczerpania i głodu. Wszystkich, którzy uciekli z oddziału, schwytali i rozstrzelali. Peruchę i Fortego rozstrzelał Chato. Alejandro i czterej inni zgubili się w selwie, ale nie zdradzili. Tutaj zostało nas czterech. Maszerujemy dziesięć tygodni, ciągle musimy zmieniać miejsce, żeby nie wpaść w okrążenie. Nikt nie pamięta, kiedy jedliśmy ostatni raz. A teraz jesteśmy na szczycie wzgórza. I to jest koniec drogi. Jeszcze mieliśmy tyle siły, żeby tu wejść i zobaczyć wioskę. Mamerto kona. Położyliśmy mu pod głowę plecak, tak żeby mógł ją trzymać wysoko, żeby mógł widzieć wioskę. Żeby mógł widzieć, jak zapalają się ogniska. Jutro zejdziemy w dolinę. „Mamerto – mówi dowódca – jutro będziemy w wiosce”. My wiemy, że dowódca kłamie, bo nie pójdziemy do wioski, bo w wiosce jest wojsko, a pójść do wojska oznacza zdradę i rozstrzelanie. Ale Mamerto chce tego słuchać, jemu jest to potrzebne. „W wiosce – mówi dowódca – dadzą nam mięso i kukurydzę.

Postawią nam największy stół, jaki mają, i zawalą ten stół żarciem. Jak będziesz chciał, Mamerto, dostaniesz całą miskę kurczaków. Dostaniesz dzban piwa. Dostaniesz dziewczynę”. My wiemy, że dowódca kłamie, ale Mamerto chce tego słuchać, na jego spoconej twarzy pojawia się uśmiech. „Będziesz robił, co będziesz chciał – kłamie dowódca – będziesz robił, co tylko przyjdzie ci do głowy. Powiesz sobie – ale mam życie! Ale mam fantastyczne, nieziemskie życie!” Mamerto wpatruje się w dolinę. Na dnie doliny leży wioska. Dowódca trzyma go za rękę i jeszcze coś mówi, a potem przestaje mówić, bo Mamerto już nie słyszy, bo już go nie ma -