– w dwa dni później znaleźli nas tam poszukiwacze złota, bo ta rzeka w dolinie nazywa się Tipuani i na dnie tej rzeki jest złoto. A ta wioska nazywa się Chima -
– to wszystko, o co walczyliśmy, jest spisane w naszym rozkazie numer jeden. Naszym celem było zwycięstwo rewolucji, utworzenie ludowego rządu i nacjonalizacja wszystkich bogactw, które powinny należeć do narodu -
– nas było siedemdziesięciu pięciu. Ocalało ośmiu. Wojsko rozstrzelało pięćdziesięciu pięciu. Zaginęło dwunastu -
– nazywam się Guillermo Veliz – (koniec taśmy).
Taśmę przesłuchałem w gabinecie rektora wiele razy i przepisałem te słowa dokładnie. Teraz na sali słyszałem jeszcze głos Guillermo Veliza. Uroczystość trwała już dłuższy czas. Przemawiał przedstawiciel górników. Przedstawiciel poszukiwaczy złota. Przedstawiciel chłopów. Sala to klaskała, to tupała. Potem nastąpiła zupełna cisza. Jakiś student czytał listy, które komisarz Nestor Paz pisał w selwie do żony, Marii Cecilii. Zostały znalezione po śmierci komisarza w jego plecaku. 30 listów do Marii Cecilii i jeden list przedśmiertny, napisany w gorączce głodowej – do Boga.
„…Od razu po naszym rozstaniu – pisał Nestor – zacząłem za Tobą tęsknić. Ogarnął mnie lęk, ponieważ znalazłem się bez Ciebie, która mnie nigdy nie zawiodłaś i zawsze byłaś przy mnie. Tu, w selwie, przeżywamy pierwszy okres najtrudniejszy, ponieważ jest to czas hartowania, aby rozwinęły się we mnie jednakowo – moja zdolność kochania i moje umiejętności partyzanckie. Jest to jedyny sposób doskonalenia postawy rewolucyjnej. Kocham Cię i myślę stale o Tobie”.
„…czuję się dobrze, tylko tęsknię za Tobą. Chciałbym, żebyś umiała wytrwać, ponieważ wytrwałość jest najlepszym dowodem miłości. Z każdym dniem kocham Cię coraz bardziej. Nigdy nie myślałem, że stanowimy tak zupełną całość. Że jesteśmy tym samym. I nawet że jeżeli zginę, pozostanę z Tobą na zawsze”.
Spojrzałem na Marię Cecilię. Siedziała w pierwszym rzędzie nieruchoma. Spokojna,’ zmęczona twarz. Wielkie kasztanowe oczy. Student czytał dalej:
„…dzisiaj składaliśmy przysięgę przed portretem Che Guevary. Przysięgałem na miłość do Ciebie i na miłość do Rewolucji. Minęły dwa ty- godnie od naszego rozstania. Ciągle patrzę na Twoją fotografię i czytam list, który mi dałaś na drogę, tak niewiarygodnie piękny, że ściska mnie w gardle. Kocham Cię. Wierzę, że prędko Cię zobaczę, że w każdym razie wkrótce dotrę do miejsca, w którym będzie mnie czekała wiadomość od Ciebie. Myślę o Tobie”.
„…nocą jest strasznie zimno, leją ulewne deszcze. Spanie w takich warunkach jest męczarnią. Kocham Cię. Wszystko idzie dobrze, ale są problemy, ponieważ kończą się zapasy i jedni drugim wykradają jedzenie z plecaków. Trzeba będzie przykładnie kogoś ukarać. Być może rozstrzelać albo wyrzucić z oddziału. Mam jeszcze siłę maszerować, ale okropnie schudłem. Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo Cię kocham”.
„…ludzie stracili zapał i to mnie naprawdę martwi. Nie, nie stało się nic strasznego, ale po prostu wszyscy zrobili się agresywni, nerwicowi. Jest to głęboki kryzys wiary, utrata zaufania do dowództwa, brak przekonania, że wygramy tę wojnę. Nie wiemy, co nas czeka, ponieważ jesteśmy okrążeni przez wojsko. Zostało nas dwudziestu trzech. Kocham Cię i miłość do Ciebie wypełnia mnie całego”.
Student przerwał na moment, odczekał chwilę, spojrzał na Marię Cecilię, która siedziała nieruchomo w pierwszym rzędzie, i powiedział do zamarłej sali:
– Czytam ostatni list komisarza oddziału Nestora Paza do Marii Cecilii.
„…Kochanie moje. Została nas mała grupa. Dziś czuję potrzebę Twojej obecności bardziej niż kiedykolwiek, być może z powodu zbliżającej się śmierci i porażki, jaką odnieśliśmy w tej walce. Piszę tylko kilka zdań, ponieważ nie mam więcej siły. Chciałbym coś zjeść, zjeść cokolwiek, od miesiąca nie jadłem nic. Moje ciało odmówiło mi już posłuszeństwa, ale mój duch pozostał nienaruszony. Chcę oddać go Tobie. Byłem z Tobą szczęśliwy aż do czubków palców. Żal mi zostawić Cię samą, ale jeżeli to będzie konieczne, uczynię to, ponieważ pozostanę tu do końca, aż spełni się Zwycięstwo lub Śmierć. Kocham Cię i chciałbym, żebyś pamiętała o tym zawsze. Żadna śmierć nie jest bezużyteczna, jeżeli poprzedziło ją życie oddane innym, życie, w którym szukaliśmy sensu i wartości. Całuję Cię i przytulam do siebie…”
Wyszliśmy na powietrze, na ulicę, na słońce. Studenci spieszyli się na manifestację, która odbywała się w drugim końcu miasta, rektor wrócił na górę, do gabinetu. Przed bramą uczelni utworzył się pochód ludzi ubranych na czarno: matki i ojcowie, siostry i bracia, żony i dzieci tych, którzy padli w Teoponte. Ten pochód ruszył w stronę dzielnicy Miraflores, gdzie mieści się Sztab Generalny. Pochód szedł ciasnymi uliczkami śródmieścia, które wspinają się stromo w górę albo gwałtownie opadają w dół. W całym La Paz’ nie ma jednej płasko położonej ulicy. Chodzenie po tym mieście to trud taterniczy.
Ludzie wiedzieli, co stało się w Teoponte i co to był za pochód. Przystawali i zdejmowali czapki, a bogobojne Indianki klękały na chodniku. Na czele pochodu szła Maria Cecilia trzymając pod rękę Marię Luisę, która jednego dnia straciła trzech synów. Na końcu pochodu szedłem ja, bo chciałem zobaczyć, co będzie dalej.
Warta wpuściła nas bez słowa, ponieważ ten pochód przychodził do Sztabu Generalnego codziennie od miesiąca i był stały rozkaz, żeby pochód wpuszczać. Weszliśmy do sali w gmachu głównym, w której – również od miesiąca – odbywał się codziennie ten sam seans:
Najpierw rodziny zasiadały w ławkach. Potem przychodził dowódca armii, żeby wysłuchać przybyłych. Chcieli, żeby wojsko wydało ciała poległych. Na to dowódca armii odpowiadał, że jest to niemożliwe ze względów bezpieczeństwa. Oczywiście nie chodziło o żadne bezpieczeństwo. Armia głosiła tezę, że wszyscy partyzanci zginęli w walce. Tymczasem w rzeczywistości byli rozstrzeliwani przez rangers w tył głowy, już po poddaniu się. Ciała zabitych stałyby się dowodem przestępstwa. I armia tego nie chciała.
W Sztabie Generalnym widziało się wszędzie ślady wielkiego zamieszania. Broń rozrzucona po stołach, papiery wywalone na korytarz. Wszystko to pozostałość przewrotu wojskowego, który się właśnie zakończył.
Nie trwał ten przewrót zbyt długo. W niedzielę 4 października radiostacja wojskowa w La Paz nadała komunikat, że armia żąda ustąpienia prezydenta republiki – generała Alfreda Ovando. Ovando spał spokojnie w mieście Santa Cruz, tysiąc kilometrów na wschód od La Paz, gdzie pojechał odpocząć. Obudzono go, żeby przekazać mu tę niedobrą wiadomość. Prezydent postanowił czekać na dalszy rozwój wypadków. Ale przez kilka godzin nic nie działo się, ponieważ zamachowcy, którym przewodził dowódca armii – generał Rogelio Miranda, postanowili czekać w La Paz na to, co zrobi prezydent.
Ovando czekał w Santa Cruz, Miranda czekał w La Paz.
Obaj znali się dobrze na regułach zamachowej gry.
Ovando obalił prezydenta Paz Estenssoro w roku 1964, a w pięć lat potem prezydenta Adolfo Silesa. Ovando był prezydentem od roku. Zaczął jako polityk lewicujący, znacjonalizował filię amerykańskiego koncernu naftowego Gulf Oil i przywrócił legalność związkom zawodowym. Mówiono, że w ten sposób chciał wymazać bolesny fakt w swoim życiorysie: wydał rozkaz zastrzelenia rannego Che Guevary. Był człowiekiem mizernej budowy, słabym, o twarzy wiecznie zafrasowanej. Nie uśmiechał się i całymi dniami milczał. Może zresztą milczał, bo nie miał nic szczególnego do powiedzenia, a był na tyle skromny, że brał ten fakt pod uwagę. Ovando, który przez pół roku ulegał lewicy (ale nie całkowicie), zaczął w następnej połowie roku ulegać prawicy (choć też nie całkowicie). I właśnie to, że nie ulegał jej całkowicie, rozwścieczało prawicę.