Выбрать главу

Prawica postanowiła go usunąć.

Taki był sens przewrotu.

Po południu Ovando wrócił do La Paz. Jego samolot wylądował w wojskowej bazie lotniczej – El Alto, położonej na wysokości 4100 metrów, na wielkiej, brunatnej, pustynnej równinie. W pewnym miejscu ta równina urywa się gwałtownie. Dalej jest przepaść. Na dnie przepaści leży La Paz.

Kto więc panuje w El Alto, ma duże szanse panowania w La Paz, ponieważ ze skraju równiny można z łatwością ostrzeliwać miasto.

Na lotnisku powitał go generał Juan Torres, były minister obrony w rządzie Ovando, którego prezydent musiał usunąć na żądanie prawicy. Było również wielu oficerów lotnictwa, ponieważ lotnictwo odmówiło udziału w przewrocie. Potem pojechał do Pałacu Prezydenckiego i wygłosił z balkonu przemówienie. Balkon wychodzi na plac centralny, zwany Plaża Murillo. Plac zapełniony jest tłumem gawiedzi. Ludzie dowiedzieli się, że jest przewrót wojskowy i przyszli popatrzeć na to, co się stanie. Zamach stanu ma dużo elementów widowiskowych, które zawsze przyciągają ciekawych. Grająca na środku orkiestra umila zebranym czas. Na widok generała orkiestra przerywa koncert i Ovando mówi mniej więcej tyle, że był i pozostanie prezydentem. Wzywa armię do rozsądku, a naród do jedności. Jedni klaszczą, inni gwiżdżą niezadowoleni, że nic się nie zmienia.

Ovando wraca do gabinetu i dzwoni do Mirandy, który jako dowódca armii siedzi u siebie w Sztabie Generalnym. Umawiają się na rozmowę na gruncie neutralnym, w siedzibie nuncjusza papieskiego przy Avenida Arce.

Rozmowa zaczyna się o północy. O trzeciej nad ranem Miranda przytomnieje i widzi, że Ovando ma ze sobą silną eskortę, a z nim jest tylko kilku oficerów. Ovando mógłby go zamknąć! Żąda przerwy i jedzie do Sztabu Generalnego, skąd wraca po godzinie w asyście plutonu uzbrojonych po zęby dryblasów.

Rozmawiają dalej.

O szóstej rano (jest poniedziałek) zawierają następującą umowę: obaj – prezydent republiki i dowódca armii – podadzą się do dymisji. Sprawę przegłosuje zebranie oficerów garnizonu La Paz. Jeżeli oficerowie opowiedzą się za dymisją, prezydent i dowódca ustąpią, jeżeli opowiedzą się przeciw, obaj wznowią rozmowy i będą szukać innego wyjścia.

O piętnastej zaczęło się zebranie oficerów. W tajnym głosowaniu 317 głosów było za dymisją, a 40 – przeciw.

Ovando zignorował ten wynik. W dwie godziny później pojawił się na balkonie pałacu i powiadomił zebrany tłum, że jako prezydent republiki usuwa generała Mirandę ze stanowiska dowódcy armii.

W armii nastąpił rozłam. Część brała stronę Ovando, część stronę Mirandy. I jedni, i drudzy zaczęli ładować broń, zapalać silniki w czołgach i samolotach. Wojna zawisła w powietrzu. Ovando nie wytrzymał psychicznie, bał się krwi i postanowił ustąpić, mimo że większość garnizonów była po jego stronie. Przez całą noc (z poniedziałku na wtorek) w rezydencji Ovando przy Avenida de 20 Octubre odbywa się dramatyczne posiedzenie gabinetu. Ministrowie nalegają, żeby pozostał, a Ovando powtarza nie i nie. Nie i nie. Chce spokoju, chce być ambasadorem w Madrycie. Ovando jest neurastenikiem i akurat tej rozstrzygającej nocy ma fatalny, defetystyczny nastrój, którego nie jest w stanie opanować.

O szóstej rano zamyka posiedzenie gabinetu, pisze komunikat o swojej dymisji, wsiada w samochód i jedzie do ambasady Argentyny prosić o azyl.

W kilka minut później w stronę El Alto pędzi samochód. W samochodzie jedzie generał Juan Torres. W bazie oczekują go lotnicy wierni rządowi (który już nie istnieje), a także przedstawiciele Centrali Robotniczej i Federacji Studentów. Odbywa się narada. W czasie tej narady Torres zostaje jednomyślnie wybrany tymczasowym prezydentem Rewolucyjnego Rządu Boliwii.

Ale w Sztabie Generalnym też nie śpią. Na wiadomość o ustąpieniu Ovando, Miranda zwołuje zebranie zamachowców, którzy wybierają go prezydentem republiki.

Teraz Boliwia ma dwóch prezydentów: Torresa i Mirandę. Jest wtorek. Co robić dalej?

Nie może być dwóch prezydentów. A jest.

Każdy z nich ma za sobą część armii. Jeżeli dojdzie do frontalnego zderzenia, nastąpi rzeź i armia rozpadnie się. A Torres i Miranda nie chcą tego, obaj są generałami, armia jest podporą każdego z nich, oni są jej częścią i to częścią wybraną, generalską.

Mądrze ktoś powiedział, że w polityce nie trzeba nic robić, bo połowy problemów i tak się nie rozwiąże, a połowa rozwiąże się sama. W polityce trzeba umieć czekać. Kto lepiej czeka, ten wygrywa. Na razie czekają i Torres (w El Alto), i Miranda (w Sztabie Generalnym). W całym tym przewrocie najdziwniej wypada Miranda. Rozgrzebał sytuację ogłaszając przewrót, a potem nie wiedział, co robić dalej. Rzecz w tym, że Miranda nie miał wielkiej głowy. Nie umiał kojarzyć faktów, nie był zdolny do myślenia. Chodził po sztabie, marszczył czoło, coś tam kombinował, ale co? jak? po co? sam nie wiedział, nic mu nie chciało się złożyć, a tu czas leciał i władza wymykała się z rąk.

Zamachowcy, którzy pochopnie zaufali swojemu dowódcy, też nie wiedzieli, co teraz robić. Poparli przewrót Mirandy – i nic. Wybrali go prezydentem – i dalej nic. Trzeba by zająca pałac, ale nie było rozkazu. Trzeba by stworzyć rząd, ale też nie ma rozkazu. Zająć miasto, uderzyć na Torresa, wsadzić za kraty opozycję, rozdzielić stanowiska. W szeregach zamachowców zaczęło się szemranie. Miranda nadal kombinował, łamał sobie głowę, ściskał skronie, ale nic mu nie wychodziło. Już nie idzie o to, że nie myślał, najgorsze, że nie działał, że nie szedł do przodu.

W tej sytuacji oficerowie garnizonu zwołują zebranie, na którym postanawiają mianować triumwirat prezydencki, składający się z dowódców trzech rodzajów broni. W skład trium-wiratu wchodzą: generał Efrain Guachalla (siły lądowe), generał Fernando Sattori (lotnictwo) i kontradmirał Alberto Albarracin (marynarka wojenna).

Zaprzysiężenie triumwiratu odbywa się w Pałacu Prezydenckim we wtorek po południu.

We wtorek rano Boliwia miała dwóch prezydentów (Torresa i Mirandę).

We wtorek po południu ma trzech nowych prezydentów (Guachallę, Sattoriego i Albarracina).

Ponieważ jednak ci popołudniowi zostali zaprzysiężeni, a ci poranni – nie, sytuacja legalna popołudniowych jest lepsza i poranni muszą ustąpić.

W rzeczywistości zrezygnował tylko Miranda, zastąpiony trójką prezydentów. Prezydenci powołali do życia gabinet. Mianowali 18 ministrów. Ten gabinet istniał kilka godzin. Jeszcze we wtorek wieczorem jeden z prezydentów, generał Sattori, pojechał do El Alto odbyć rozmowę z Torresem. O trzeciej w nocy ogłosił swoją dymisję i oświadczył, że przyłącza się do Torresa. Dwaj pozostali prezydenci podali się do dymisji w dwie godziny później.

Było to o piątej rano we środę.

W kilka minut później człowiek Torresa, dowódca batalionu ochrony rządu – major Ruben Sanchez, zajął Pałac Prezydencki. Zadzwonił do bazy El Alto.

– Prezydencie, droga do pałacu wolna.

O szóstej rano Torres wyruszył z El Alto w stronę miasta. Jechał w otwartym jeepie. Towarzyszyła mu długa kolumna wozów, w których jechali żołnierze z oddziałów wiernych Torresowi. Wzdłuż trasy stały wiwatujące tłumy. Stali mieszkańcy ubogich dzielnic Villa Yictoria i Muyupampa. Górnicy z Cartavi i Oruro. Chłopi z Cochabamby i Santa Cruz. Studenci z San Andres. Torres jechał zmęczony, niewyspany, ale uśmiechnięty. Kłaniał się i mówił – muchas gracias!