Выбрать главу

Jeszcze hen przed wyborami Arana zapowiedział, że „lud wybierze mnie prezydentem”. Kto zna Gwatemalę, nie mógł nie wierzyć. We wszystkich przemówieniach i wywiadach Arany w kółko powtarza się zdanie: „Trzeba skończyć z anarchią i zaprowadzić porządek”. Drugi jego ulubiony zaśpiew to podkreślanie przy każdej okazji:: „Jestem twierdzą antykomunizmu w Ameryce Łacińskiej”, tak jakby ktoś w to wątpił.

Zapytany, co zrobi, jeżeli przegra, odpowiedział: „Zrobię przewrót wojskowy”.

W wyborach głosowało na niego 235 tysięcy ludzi, co stanowi 4,5 procenta mieszkańców Gwatemali. (Blisko 80 procent ludności tego kraju nie ma prawa głosu, ponieważ nie umie czytać i pisać). Te 4,5 procenta wystarczyło żeby został wybrany prezydentem republiki.

Do takiego kraju w końcu stycznia 1970 przyjechał nowy ambasador RFN, Karl von Spreti, i po dwóch miesiącach został uprowadzony przez grupę partyzantów.

Ruch partyzancki narodził się w Gwatemali jesienią 1960 roku. 13 listopada w Głównej Kwaterze armii w stolicy Gwatemali grupa oficerów buntuje się przeciw rządom generała Ydigorasa. Na czele tej grupy stoi pułkownik Rafael Pereira. Pułkownik zabija dwóch innych pułkowników, którzy próbują stawiać mu opór, robi się zamieszanie, rebelianci porywają kilka jeepów, jeden czołg i uciekają ze stolicy. Zbuntowana kolumna dociera do Zacapy^gdzie bez jednego strzału zajmuje koszary garnizonowe. Po tym zwycięstwie jedzie dalej na wschód i zdobywa główny port gwatemalski na Atlantyku – należący zresztą do United Fruit – Puerto Barrios. Ydigoras ogłasza, że jest to inwazja Kuby na Gwatemalę, okręty wojenne USA płyną do Puerto Barrios, pułkownik Pereira ucieka do Meksyku i po trzech dniach bunt zostaje słumiony. Ale kilku młodszych oficerów z grupy Pereiry postanawia nie składać broni i chroni się w pobliskich górach. Na czele tego oddziału stoi porucznik Yon Sosa i podporucznik Turcios Lima. Obaj kończyli amerykańskie szkoły walki z partyzantką. Pierwszy – w Panamie, drugi – w Fort Bennigs, Georgia.

Wkrótce po owym buncie światek stołeczny zajął się swoimi sprawami i o młodych porucznikach zapomniano. W Ameryce Łacińskiej jest rzeczą zwyczajną, że jeśli grupie oficerów przewrót nie wyjdzie, jadą za granicę albo uciekają do lasu, a potem, kiedy emocje już opadną, wracają do koszar i znowu po jakimś czasie zaczynają obmyślać kolejny przewrót: po to w końcu ci oficerowie są.

Tymczasem oddziałek Yon Sosy rozrósł się w dużą grupę partyzancką, która przyjęła nazwę Movimiento Revolucionario 13 de – Noviembre, w skrócie: MR-13. Na początku roku 1962 grupa stoczyła pierwsze potyczki z wojskiem. Wieść gruchnęła po świecie, że Gwatemala ma partyzantkę. Na taką wiadomość w Ameryce Łacińskiej pierwsi ruszają do czynu trockiści. Wszystkich trockistów latynoskich można by prawdopodobnie zmieścić w jednej dużej kawiarni, ale są to ludzie fanatyczni i bardzo ruchliwi. Jednym z centrów trockizmu – jeżeli można użyć tak dużego słowa dla tak małego ruchu – jest Meksyk. Właśnie z Meksyku przedostaje się do grupy Yon Sosy kilku trockistów. Yon Sosa ma w tym czasie 23 lata, jego orientacja w świecie ideologii jest Właściwie żadna, to, co porucznik wie, i to, co mówi, sprowadza się do ogólnej tępy, że trzeba walczyć z imperializmem USA o ‘powszechną sprawiedliwość społeczną. Turcios Lima, który podobnie jak Yon Sosa nie jest ideologiem, uważa, że ruch powinien być gwatemalski, że nie trzeba mu podejrzanych cudzoziemców, i na tym tle dochodzi między kolegami do sporu. W rezultacie Turcios odchodzi z grupą ludzi i tworzy własny oddział, dając mu nazwę Fuerzas Armadas Rebeldes (FAR). Mimo tej separacji oba oddziały – albo jak mówi się w języku partyzantów latynoskich: oba fronty – utrzymują kontakt i prowadzą wspólną walkę (Yon Sosa w końcu owych trockistów wyrzucił), j W roku 1963 partyzanci kontrolują już część Gwatemali, a wojska rządowe znajdują się w defensywie. W takiej sytuacji przyjeżdża z USA] pierwsza grupa oficerów rangers. Pentagon prowadzi w Ameryce Łacińskiej politykę dwustopniową. Tam gdzie jest spokój, zadania misji wojskowej USA mają charakter ograniczony. Owszem, misja nadzoruje, instruuje, poucza, prowadzi kartoteki oficerów danej armii, coraz to każe któregoś oficera usunąć albo każe prezydentowi zwiększyć wydatki na wojsko, czasem poleci zamknąć jakiegoś komunistę albo pomoże przygotować przewrót wojskowy. Ale – niewiele więcej. Jeżeli jednak pojawią się partyzanci, sprawa ulega radykalnej zmianie.

Pierwsza rzecz – przyjeżdża grupa oficerów rangers. Grupa oficerów składa wizytę w Sztabie Generalnym armii tego kraju, do którego została przysłana. Odbywają rozmowę z miejscową elitą wojskową. Sens tego, co mówią z tej okazji rangersi, jest mniej więcej taki: żyliście sobie, koledzy, spokojnie i szczęśliwie, niestety, skończyły się dobre czasy. Pojawiła się u was partyzantka. Nie jest to wasza sprawa wewnętrzna.

Przeciwnie, partyzantka ta jest tylko fragmentem agresji komunistycznej na naszą hemisfe-rę. A wiecie, że armia USA ma swoje zobowiązania kontynentalne. W tej sytuacji jesteśmy zmuszeni objąć dowództwo całej operacji i zlikwidować ruch partyzancki w możliwie najkrótszym czasie. Jasne? Jutro odprawa w tym samym miejscu o 9.00 A.M.

I wychodzą.

Nie jest to moment szczęścia dla tych, którzy zostali w pokoju odpraw. Żadnemu pułkownikowi nie w smak słuchać rozkazów kapitana, choćby to był kapitan armii USA i doświadczony ranger. Ale z drugiej strony nacierają partyzanci i bez tych wysokich blondynów nie wiadomo, kto by w tej wojnie wygrał.

W 1963 roku przyjeżdża do Gwatemali pierwsza grupa rangers, ale na razie szuka się jeszcze rozwiązań politycznych. Ydigoras zostaje usunięty, a jego miejsce zajmuje Peralta. W całym kraju zaczyna się spis „komunistów”. Peralta militaryzuje administrację. Ruch partyzancki jednakże rośnie i paraliżuje działanie dyktatury. Więc co jakiś czas przybywają nowe posiłki rangers.

Totalna ofensywa przeciw partyzantom zaczyna się w 1966 roku. Ruch partyzancki przeszedł w tym czasie poważną ewolucję ideową: do ruchu włączyła się partia komunistyczna (Partido Guatemalteco del Trabajo). Jedna z rezolucji partii mówi, że „ponieważ klasy reakcyjne posługują się metodami ekstremistycznymi i ponieważ oddały one władzę wojsku, siły rewolucyjne zostały zmuszone uciec się do metod ekstremistycznych… Naród Gwatemali musiał wejść na drogę walki zbrojnej, ponieważ siły reakcji stawiają morderczy opór wszelkim przemianom demokratycznym”.

W warunkach Gwatemali dyskusja na temat słuszności czy niesłuszności metod tzw. terroru indywidualnego jest bezprzedmiotowa, ponieważ w kraju tym jest to jedyna możliwa metoda walki i wręcz jedyna możliwa forma sam o-obrony. Tylko ludzie, którzy znają partyzantów gwatemalskich z relacji „New York Timesa” mogą twierdzić, że nie rozumieją oni czy nie doceniają pracy wśród mas, kształcenia ich świadomości itd. Rozumieją doskonale, tylko że nie sposób wiele zrobić. System kontroli i represji jest tak szczelny, że nie ma gdzie palca wcisnąć.

Dawniej partyzanci próbowali organizować na wsiach wiece, pogadanki itd., próbowali uświadamiać. Na drugi dzień przychodziło do wsi wojsko i urządzało masową egzekucję tych wszystkich chłopów, którzy byli na wiecu. Liczba ofiar była tak duża, że trzeba było tej formy pracy zaniechać. Ulotki, gazetki, broszury – to wszystko nie wchodzi w rachubę, ponieważ cała wieś jest analfabetyczna.

Na to wszystko nakłada się cztery i pół wieku stosunków rasistowskich, zapoczątkowanych jeszcze przez kolonializm hiszpański. Należy ogarnąć cały dramatyzm tej wojny i wielką tragedię ludzi, którzy w niej walczą. Bo partyzanci rekrutują się w większości z miasta. Miasto to biali i Metysi, a wieś – to Indianie. Miastowi żyli setki lat z potu i z krwi indiańskiej, chłopskiej. Teraz chłop-Indianin nie ufa miastowym, nienawidzi ich, nie znają nawet swoich języków. I oto partyzanci – w większości biali i Metysi – walczą w obronie chłopa-Indianina i giną w tej walce z rąk szeregowca gwatemalskiego, który jest Indianinem w służbie krwawej dyktatury, żywiącej się jego własną nędzą i ciemnotą.