16 września dostaliśmy rozkaz z Dar es-Salaam, żeby zacząć 25 września. Rozkaz dostaliśmy na odprawie dowódców oddziałów. Postanowiliśmy, że każdy oddział uda się na swój teren i tam zacznie. Jednocześnie powinna wystąpić ludność, tak żeby było to prawdziwe powstanie narodowe. Każdy oddział powinien organizować na miejscu milicję i wyjaśniać naszą politykę chłopom, a także niszczyć drogi i oczywiście atakować wojsko portugalskie. Taki był nasz plan… Pierwszą potyczkę stoczył oddział FRELIMO 25 września 1964 roku, atakując posterunek wojska portugalskiego w wiosce Chai. Zginęło siedmiu żołnierzy. Partyzanci wycofali się bez strat.
Taktyka, którą stosowało FRELIMO, nazywa się po angielsku hit-and-run: uderz i uciekaj. Jest to jedyna możliwa taktyka w sytuacji, kiedy partyzantka jest jeszcze słaba, a przeciwnik silny. Wyglądało to tak: nocą partyzanci podczołgiwali się jak najbliżej miejsca, w którym stacjonował oddział portugalski. Tuż przed świtem otwierali ogień najsilniejszy, na jaki było ich stać. A kiedy przeciwnik zrywał się ze snu, trzeźwiał i rozpoczynał kontratak – cofali się do buszu.
Wojnę w Mozambiku rozpoczęło 250 partyzantów uzbrojonych w 36 sztuk broni palnej i 60 granatów.
Przejęty, wzruszony Mondlane rozdawał nam w Dar es-Salaam frontowy komunikat nr 1. Komunikat zaczynał się tak:
Narodzie Mozambiku! W twoim imieniu FRELIMO proklamuje dziś uroczyście Powszechne Powstanie Zbrojne Narodu Mozambiku przeciw kolonializmowi portugalskiemu o zdobycie pełnej niepodległości Mozambiku. Data: 25 września 1964.
Umówiłem się z Mondlane na wieczorne spotkanie w barze „Uhuru”. Była to nasza ostatnia rozmowa. Powiedział, że liczy na zwycięstwo za 25-30 lat. Oprócz karabinu i szkolnej tablicy potrzeba jeszcze czasu. Musimy nadrobić stratę pięciuset lat.
Obaj byliśmy marnymi prorokami, ale trudno się dziwić. Mozambik był pod władzą portugalskiej dyktatury. A dyktatura do ostatnich swoich chwil wyglądała jak monolit. Dyktatura nigdy nie upada stopniowo i po trochu, tylko zawsze momentalnie i całkowicie. Do końca wydaje się silna i dlatego nie można przewidzieć tego dnia, w którym przestanie istnieć.
W miesiąc później wyjechałem z Dar es-Salaam.
Potem dowiedziałem się, że Mondlane nie żyje.
W lutym 1969 do jego mieszkania w Dar es-Salaam przyszło trzech ludzi, którzy przynieśli mu paczkę. Tych ludzi musiał Mondlane znać, skoro po ich wyjściu zaczął spokojnie otwierać paczkę, choć ostrzeżono go, iż PIDE przygotowuje na niego zamach.
W chwilę później wyleciał w powietrze.
Jego następcą został dowódca partyzantów FRELIMO, Samora Machel…
Walka toczyła się dalej przez następne pięć lat.
Potem był 25 kwietnia 74, portugalska wiosna.
Przez ulice Lizbony przejeżdżało wojsko, a tłum wiwatował i śpiewał. Ale tego dnia partyzanci w lasach Mozambiku chodzą boso i strzelają, zagubieni w świecie spóźnionym o pięćset lat, jeszcze nie wiedzą, że wszystko się zmieniło.
Aż wreszcie następuje zawieszenie broni. Można podejść do siebie i z bliska przyjrzeć się temu, którego chciało się zabić.
Teraz obejrzałem zdjęcia z Lourenco Marques. Na jednym zdjęciu dwaj wczorajsi wrogowie – żołnierz portugalski i partyzant FRELIMO – idą razem, pilnują porządku w mieście. Przyglądam się tym dwóm młodym ludziom i widzę, że żołnierz jest w butach, ale partyzant też jest już w butach!
I wtedy pomyślałem, że na świecie są rzeczy wielkie i że wspaniałe jest to, iż po latach chodzenia boso przychodzi jednak taki dzień, kiedy człowiek może zdjąć buty i nie bać się, że idąc po ziemi odciśnie swój ślad.
Ryszard Kapuściński