— Eksperymenty. Ale do takich praktyk używa się świeżych zwłok. Ten cmentarz jest bardzo stary.
— Fakt — podrapał się w brodę krasnolud, obserwując kobiety z Kernów, szykujące sobie nocleg pod krzakami czeremchy rosnącymi dookoła chałupy cyrulika. - Może więc on ograbia mogiły z ukrytych kosztowności?
— Zapytaj go — wzruszył ramionami Geralt. - Zaproszenie do jego sadyby przyjąłeś z miejsca, bez certowania się, a teraz nagle zrobiłeś się podejrzliwy niby stara panna, gdy jej prawią komplementy.
— Hmmm… — zacukał się Zoltan. - Trochę racji masz. Ale chętnie rzuciłbym okiem, co on tam ma w tej lepiance. Ot tak, dla pewności…
— Wejdź tam za nim i udaj, że chcesz pożyczyć widelec.
— Dlaczego widelec?
— A dlaczego nie?
Krasnolud popatrzył na niego przeciągle, w końcu jednak zdecydował się, szparkim krokiem zbliżył się do chatki, zapukał grzecznie w ościeżnicę i wszedł. Nie wychodził kilka bitych chwil, po czym nagle pojawił się w drzwiach.
— Geralt, Percival, Jaskier, pozwólcie. Zobaczycie coś interesującego. No, śmiało, bez ceregieli, pan Regis nas zaprasza.
Wnętrze chaty było ciemne i przepełnione ciepłym, oszołamiającym, wiercącym w nozdrzach zapachem, bijącym głównie od pęków ziół i korzeni, którymi obwieszone były wszystkie ściany. Za całe umeblowanie służył barłóg, również usłany ziołami, oraz krzywy stół, zagracony niezliczoną liczbą szklanych, glinianych i porcelanowych buteleczek. Skąpe światło, które pozwalało widzieć to wszystko, wydzielały węgle w palenisku dziwacznego pękatego piecyka, przypominającego brzuchatą klepsydrę. Piecyk otoczała pajęcza sieć błyszczących rurek różnej średnicy, powykręcanych w łuki i spirale. Pod jedną z takich rurek stał drewniany ceber, do którego kapało.
Na widok piecyka Percival Schuttenbach wybałuszył oczy, rozdziawił usta, westchnął, a potem podskoczył.
— Ho, ho, ho! — zawołał w nie dającym się ukryć zachwyceniu. - Co ja widzę? Toż to najprawdziwszy atanor sprzężony z alembikiem! Wyposażony w kolumnę rektyfikacyjną i miedzianą chłodnicę! Piękna robota! Samiście to skonstruowali, panie cyruliku?
— Owszem — przyznał skromnie Emiel Regis. - Zajmuję się wyrobem eliksirów, muszę więc destylować, wyciągać piąte esencje, a także…
Urwał, widząc, jak Zołtan Chivay łowi kapiącą z rurki kroplę i oblizuje palec. Krasnolud westchnął, na jego rumianej twarzy odmalowała się nieopisana błogość.
Jaskier nie wytrzymał, również spróbował. I jęknął z cicha.
— Piąta esencja — przyznał, mlaskając. - I chyba szósta albo nawet siódma.
— No tak… — cyrulik uśmiechnął się lekko. - Mówiłem, destylat.
— Samogon — poprawił bez nacisku Zoltan. - I to jaki. Spróbuj, Percival.
— Ale ja się nie znam na organicznej chemii — odrzekł w roztargnieniu gnom, na kolanach oglądający szczegóły montażu alchemicznego pieca. - Wątpliwe, bym poznał składniki…
— Destylat jest z alrauny — rozwiał wątpliwości Regis. - Wzbogaconej belladonną. I sfermentowaną masą skrobiową.
— Znaczy, zacierem?
— Można to i tak nazwać.
— A jakiś kubek można dostać?
— Zoltan, Jaskier — Wiedźmin skrzyżował ręce na piersi. - Czy wy głusi jesteście? To mandragora. Samogon jest zrobiony z mandragory. Zostawcie w spokoju ten kociołek.
— Ależ drogi panie Geralt — alchemik wygrzebał niewielką menzurkę spomiędzy zakurzonych retort i butli, pieczołowicie wytarł ją szmatką. - Nie ma się czego lękać. Mandragora jest właściwie sezonowana, a proporcje starannie dobrane i precyzyjnie odważone. Na librę masy skrobiowej daję tylko pięć uncji alrauny, a belladonny tylko pół drachmy…
— Nie o to szło — Zoltan spojrzał na wiedźmina, zrozumiał w lot, spoważniał, ostrożnie cofnął się od piecyka. Nie o to się rozchodzi, panie Regis, ile drachm wrzucacie, ale o to, ile drachma alrauny kosztuje. Zbyt drogi to trunek jak dla nas.
— Mandragora — szepnął z podziwem Jaskier, wskazując na piętrzącą się w kącie szałasu kupkę bulw przypominających małe buraki cukrowe. - To jest mandragora? Prawdziwa mandragora?
— Odmiana żeńska — kiwnął głową alchemik. - Rośnie w dużych skupiskach właśnie na cmentarzu, na którym przyszło nam się poznajomić. Dlatego też tutaj właśnie spędzam lato.
Wiedźmin wymownie spojrzał na Zoltana. Krasnolud mrugnął. Regis uśmiechnął się półgębkiem.
— Proszę, proszę, panowie, jeśli macie ochotę, serdecznie zapraszam do degustacji. Doceniam wasz takt, ale w obecnej sytuacji mało mam szans, by dowieźć eliksiry do objętego wojną Dillingen. To wszystko i tak musiałoby się zmarnować, w związku z czym nie mówmy o cenach. Przepraszam, ale naczynie do picia mam tylko jedno.
— Wystarczy — mruknął Zoltan, biorąc menzurkę i ostrożnie naczerpując z cebrzyka. - Pańskie zdrowie, panie Regis. Uuuuuuch…
— Proszę wybaczenia — uśmiechnął się znowu cyrulik. - Jakość destylatu pozostawia zapewne wiele do życzenia… To w zasadzie półfabrykat.
— To najlepszy półfabrykat, jaki w życiu piłem — złapał oddech Zoltan. - Masz, poeto.
— Aaaach… O, matko moja! Przedni! Spróbuj, Geralt.
— Gospodarzowi — Wiedźmin ukłonił się lekko w stronę Emiela Regisa. - Gdzie twoje maniery, Jaskier?
— Raczcie wybaczyć, panowie — odkłonił się alchemik — ale nie pozwalam sobie na żadne używki. Zdrowie już nie to, co niegdyś, przyszło zrezygnować… z wielu przyjemności.
— Nawet łyczka?
— Chodzi o zasadę — wyjaśnił spokojnie Regis. - Nigdy nie łamię zasad, które sam sobie określam.
— Podziwiam i zazdroszczę pryncypialności — Geralt upił nieco z menzurki, po chwili wahania golnął do dna. W delektowaniu się smakiem przeszkodziły nieco łzy, cieknące z oczu. Po żołądku rozlało się ożywcze ciepło.
— Pójdę po Milvę — zaofiarował się, oddając naczynie krasnoludowi. - Nie wydudlijcie wszystkiego, nim wrócimy.
Milva siedziała w pobliżu koni, przekomarzając się z piegowatą dziewuszką, którą cały dzień wiozła na łęku. Gdy dowiedziała się o gościnności Regisa, zrazu wzruszyła ramionami, ale nie dała się długo prosić.
Gdy weszli do szałasu, zastali towarzystwo przy oględzinach zmagazynowanych korzeni mandragory.
— Pierwszy raz widzę — przyznał się Jaskier, obracając w palcach kłączastą bulwę. - Rzeczywiście, nieco przypomina człowieka.
— Pokręconego przez lumbago — stwierdził Zoltan. - A ten drugi, o, wypisz wymaluj baba w ciąży. Ten zaś, z przeproszeniem, jakby dwoje ludzi, zajętych pochędóżką.
— Wam tylko jedno w głowie — Milva chwacko wychyliła napełnioną menzurkę, mocno kaszlnęła w pięść. - A niech mnie… Krzepka ta gorzała! Prawdziwie to z dziwostrętu? Ha, tedy czarodziejski napitek pijemy! Nie co dnia się trafia. Dzięki, panie cyruliku.
— Ależ cała przyjemność po mojej stronie. Konsekwentnie napełniana menzurka okrążyła kompanię, pobudzając humor, wigor i gadatliwość.
— Taka mandragora, jakem słyszał, to warzywo o wielkiej magicznej mocy — rzekł z przekonaniem Percival Schuttenbach.
— A jakże — potwierdził Jaskier, po czym golnął sobie, otrząsnął się i zaczął gadać. - Mało to ballad na ten temat ułożono? Czarodzieje używają mandragory do eliksirów, dzięki którym zachowują wieczną młodość. Czarodziejki nadto wyrabiają z airauny maść, która nazywa się glamarye. Wysmarowana taką maścią czarodziejka robi się tak piękna i czarowna, że oczy na wierzch wyłażą. Trzeba wam też wiedzieć, że mandragora jest silnym afrodyzjakiem i używa się jej do magii miłosnej, zwłaszcza do przełamywania dziewczęcych oporów. Stąd właśnie bierze się ludowa nazwa mandragory: dziwostręt. Znaczy się, ziele, które stręczy dziwki.