Выбрать главу

Dwie z wędrujących wspólnie z nimi kobiet z Kernów odnalazły oto w obozie męża i brata, o których mniemały, że nie żyją lub zaginęli bez wieści w wojennej zawierusze. Radości i łzom nie było końca.

— Coś podobnie banalnego i melodramatycznego — rzekł z przekonaniem Jaskier, wskazując palcem wzruszającą scenę — może zdarzyć się tylko w prawdziwym życiu. Gdybym spróbował w ten sposób zakończyć którąś z moich ballad, wykpiono by mnie bez litości.

— Niechybnie — potwierdził Zoltan. - Wszelakoż cieszy jakoś taki banał. Lżej sercu, gdy komuś dola podarzy, miast wciąż ujmować. No, baby mamy tedy z głowy. Wiedlim, wiedlim, aż dowiedlim. Chodźcie, nie ma co tu stać.

Wiedźmin miał przez chwilę ochotę zaproponować wstrzymanie się z odejściem. Uczył bowiem, że któraś z kobiet uzna za stosowne i zechce choćby słowem wyrazić krasnoludowi wdzięczność i podziękowanie. Poniechał jednak, bo nic na to nie wskazywało. Rozradowane spotkaniem kobiety przestały ich w ogóle zauważać.

— Na co czekasz? — Zoltan spojrzał na niego bystro. - Aż cię w podzięce kwieciem obsypią? Miodkiem pomażą? Zabierajmy się, nic tu po nas.

— Masz niewątpliwą słuszność.

Nie uszli daleko. Powstrzymał ich piskliwy głosik. Dogoniła ich piegowata dziewczynka z warkoczykami. Była zdyszana, w ręku dzierżyła zaś spory bukiecik polnych kwiatów.

— Dziękuję wam — zapiszczała — żeście się opiekowali mną i braciszkiem, i mamą. Że byliście dla nas dobrzy i w ogóle. Nazrywałam dla was kwiatków.

— Dziękujemy — powiedział Zoltan Chivay.

— Jesteście dobrzy — dodała dziewuszka, wkładając do buzi koniec warkocza. - Ja wcale nie wierzę w to, co mówiła stryjna. Wy wcale a wcale nie jesteście plugawe podziemne karzełki. Ty nie jesteś siwy odmieniec z piekła rodem, a ty, wujku Jaskrze, wcale nie jesteś wrzaskliwy indor. Nieprawdę mówiła stryjna. A ty, ciociu Mario, nie jesteś żadna gamratka z łukiem, tylko ciocia Maria, i ja ciebie lubię. Dla ciebie nazrywałam najładniejszych kwiatków.

— Dziękuję — powiedziała Milva lekko zmienionym głosem.

— Wszyscy dziękujemy — powtórzył Zoltan. - Hej, Percival, plugawy podziemny karzełku, dajże no dziecku na pożegnanie jakiego gościńca. Coś na pamiątkę. Nie masz w której kieszeni jakiego zbędnego kamienia?

— Mam. Trzymaj, panieneczko. To jest glinokrzemian berylu, popularnie zwany…

— Szmaragdem — dokończył krasnolud. - Nie mąć dziecku w głowie, i tak nie spamięta.

— Ależ śliczny! Zieloniutki! Dziękuję bardzo, bardzo!

— Baw się na zdrowie.

— I nie zgub — mruknął Jaskier. - Bo kamyczek wart jest tyle, co mały folwark.

— E, tam — Zoltan zatknął na kołpaku otrzymane od dziewczynki bławatki. - Kamień jak kamień, o czym tu gadać. Bywaj w zdrowiu, dziewuszko. A my chodźmy, siądziemy gdzie przy brodzie, poczekamy na Bruysa, Yazona Vardę i innych. Lada chwila winni nadciągnąć. Dziwne, że ich tak długo nie widać. Zapomniałem im, cholera, odebrać kart. Założę się, że siedzą gdzieś i rżną w gwinta!

— Konie trza zaobroczyć — powiedziała Milva. - I napoić je. Chodźmy ku rzece.

— Może trafi się też dla nas jakaś ciepła strawa — dodał Jaskier. - Percival, rozejrzyj się po obozie i zrób użytek ze swego nosa. Zjemy tam, gdzie najsmaczniej gotują.

Ku ich lekkiemu zdumieniu, dostęp do rzeki był zagrodzony i strzeżony, pilnujący wodopoju chłopi zażądali po groszu od konia. Milva i Zoltan wściekli się nie na żarty, ale Geralt, nie życząc sobie awantury i związanego z nią rozgłosu, uspokoił ich, a Jaskier wyłożył wygrzebane z dna kieszeni monety.

Wkrótce odnalazł się Percival Schuttenbach, posępny i zły.

— Znalazłeś żarcie?

Gnom wysmarkał się i wytarł palce w runo przechodzącej obok owcy.

— Znalazłem. Ale nie wiem, czy będzie nas stać. Tutaj za wszystko wołają zapłaty, a ceny, że proszę siadać. Mąka i krupy koronę za funt. Talerz cienkiej zupy dwa noble. Garnuszek złowionych w Chotli wiunów kosztuje tyle, co w Dillingen funt wędzonego łososia…

— A obrok dla koni?

— Miarka owsa talara.

— Ile? — wrzasnął krasnolud. - Ile?

— Ile, ile — warknęła Milva. - Koni spytaj, ile. Padną, gdy im trawę szczypać każemy! Tu zresztą i trawy nie ma.

Z oczywistymi faktami nie było sposobu dyskutować. Nie pomogły też ostre targi z dysponującym owsem wieśniakiem. Chłop odebrał Jaskrowi resztkę grosza, odebrał też kilka wyzwisk Zoltana, wcale się zresztą nimi nie przejmując. Ale konie z ochotą wsunęły łby w worki z obrokiem.

— Cholerne zdzierstwo! — wrzeszczał krasnolud, wyładowując złość ciosami lagi w koła mijanych wozów. - Dziwne, że oddychać tu pozwalają za darmo, nie wołają po półgroszku od wdechu! Albo piątaka od zrobionej kupy!

— Wyższe potrzeby fizjologiczne — oświadczył zupełnie poważnie Regis — są wycenione. Widzicie tę rozpiętą na kijach płachtę? I chłopa, który stoi obok? Frymarczy wdziękami własnej córki. Cena do uzgodnienia. Przed chwilą widziałem, jak przyjął kurę.

— Źle wróżę waszej rasie, ludzie — rzekł ponuro Zoltan Chivay. - Każde rozumne stworzenie na tym świecie, gdy popadnie w biedę, nędzę i nieszczęście, zwykło kupić się do pobratymców, bo wśród nich łatwiej zły czas przetrwać, bo jeden drugiemu pomaga. A wśród was, ludzi, każdy tylko patrzy, jakby tu na cudzej biedzie zarobić. Gdy głód, to nie dzieli się żarcia, tylko najsłabszych się zżera. Proceder taki sprawdza się u wilków, pozwala przetrwać osobnikom najzdrowszym i najsilniejszym. Ale wśród ras rozumnych taka selekcja zazwyczaj pozwala przetrwać i dominować największym skurwysynom. Wnioski i prognozy wyciągnijcie sobie sami.

Jaskier zaoponował gwałtownie, rzucając znanymi mu przykładami na jeszcze większe zdzierstwo i interesowność krasnoludów, ale Zoltan i Percival zagłuszyli go, jednocześnie i donośnie imitując wargami przeciągłe odgłosy towarzyszące pierdzeniu, co u obu ras uznawane było za wyraz lekceważenia argumentów adwersarza w dyspucie.

Kres kłótni położyło nagłe pojawienie się grupki chłopów prowadzonych przez znanego już im łowcę wampirów, starca w filcowej czapce.

— My względem Chodaka — powiedział jeden z wieśniaków.

— Nie kupujemy — warknęli unisono krasnolud i gnom.

— Idzie o tego, któremuście łeb rozbili — wyjaśnił prędko drugi chłop. - My jego żenić zamyślaliśmy.

— Nie mam nic przeciwko temu — powiedział gniewnie Zoltan. - Wszystkiego mu życzę dobrego na nowej drodze życia. Zdrowia, szczęścia, pomyślności.

— I mnóstwo małych Chodaczków — dodał Jaskier.

— No, no, panowie — powiedział wieśniak. - Was firleje się trzymają, a jak my jego teraz żenić mamy? Kiedy on po tym, jak go w rozum natlukliście, kołowaty cały, dnia od nocy nie odróżnia?

— No, aż tak źle przecie nie jest — burknęła Milva, patrząc w ziemię. - Widzi mi się, że już mu lepiej. Dużo lepiej się ma, niźli się z samego rana miał.

— Nie wiem ja, jak się Chodak z samego rana miał — odparował chłop. - Ale aby co widziałem, jak stał przed hołoblą sztorcem postawioną i prawił tej holobli, że kraśna z niej dziewka. At, co tu dużo gadać. Krótko rzeknę: zapłaćcie główszczyznę.

— Co?

— Jak rycerz chłopa ubije, ma główszczyznę zapłacić. Tak w prawie stoi.