Выбрать главу

Pachołkowie wynieśli zza wozu i ustawili na ziemi nieduży, osmolony kociołek z pałąkiem.

— Oto dowód! — ryknął kapłan, kopnięciem wywracając kociołek. Na ziemię chlusnęła rzadka ciecz, osadzając na piasku kawałeczki marchwi, wstążki nierozpoznawalnej zieleniny i kilka małych kostek.

— Wiedźma warzyła magiczne konkokeje! Eliksir, dzięki któremu mogła w powietrzu latać! Do swego miłośnika wampira, by z nim obcować występnie i dalsze zbrodnie knuć! Znam ja czarowników sprawy i sposoby, wiem ja, z czego ten dekokt! Czarownica ugotowała żywcem kota!

Tłum ochnął ze zgrozą.

— Makabra — wzdrygnął się Jaskier. - Ugotować żywe stworzenie? Było mi żal dziewczyny, ale trochę za daleko posunęła się…

— Zawrzyj gębę — syknęła Milva.

— Oto dowód! — wrzeszczał kapłan, podnosząc z parującej kałuży kostkę. - Oto dowód niezbity! Kocia kość!

— To ptasia kość — stwierdził zimno Zoltan Chivay, mrużąc oczy. - Sójki, jak mi się widzi, albo gołębia. Dziewucha trochę rosołu uwarzyła sobie i tyle!

— Milcz, pogański skrzacie! — huknął kapłan. - Nie bluźnij, bo cię bogowie skarżą rękami ludzi pobożnych! To wywar z kota, twierdzę!

— Z kota! Niechybnie z kota! — zawrzaśli otaczający kapłana chłopi. - Dziewka miała kota! Czarnego kota! Wszyscy widzieli, że miała! Wszędzie za nią łaził! A gdzie on tera, ów kot? Nie ma go! Znaczy ugotowany!

— Ugotowany! Ugotowany na dekokt!

— Prawda! Czarownica ugotowała kota na dekota!

— Nie trza innego dowodu! Do ognia z wiedźmą! A najprzód na męki! Niech wszystko wyzna!

— Rrrrwa mać! - zaskrzeczał Feldmarszałek Duda.

— Szkoda tego kota — powiedział nagle głośno Percival Schuttenbach. - Ładna była bestia, tłuściutka. Futerko lśniące jak antracyt, ślepia niby dwa chryzoberyle, wąsiska długie, a ogon gruby jak zbójecka pała! Kot jak malowanie. Musiał ci on siła myszów zniszczyć!

Wieśniacy uciszyli się.

— A wy skąd to niby wiecie, panie gnom? — bąknął któryś. - Skąd wam wiedzieć, jak ów kot wyglądał?

Percival Schuttenbach wysmarkał się, wytarł palce w nogawkę.

— A bo on tam, o, na wozie siedzi. Za waszymi plecyma. Wieśniacy odwrócili się jak na komendę, zamruczeli, patrząc na siedzącego na tobołkach kota. Ten zaś, za nic sobie mając powszechne zainteresowanie, zadarł do pionu tylną nogę i skupił się na wylizywaniu sobie zadka.

— Ot i pokazało się — powiedział wśród zupełnej ciszy Zoltan Chivay — że wasz niezbity dowód kocurowi pod chwost, pobożny mężu. Jaki drugi dowód będzie? Może kocica? Dobrze by było, spikniemy parkę, rozmnożymy, żaden gryzoń do spichlerza na pół strzelenia z łuku nie podejdzie.

Kilku wieśniaków parsknęło, kilku innych, w tym starosta Hector Laabs, otwarcie zarechotało. Kapłan spurpurowiał.

— Zapamiętam cię, bluźnierco! — ryknął, mierżąc palcem w krasnoluda. - Bezbożny koboldzie! Kreaturo ciemności! Skąd się tu wziąłeś? Możeś i ty z wampirem w konszachtach? Poczekaj, ukarzemy wiedźmę, ciebie weźmiemy na spytki! Ale pierwej z czarownicą uczynimy sąd! Włożone już podkowy w węgle, zobaczymy, co grzesznica wyjawi, gdy jej paskudna skóra zasyczy! Zaręczam wam, że sama się do zbrodni czarostwa przyzna, trzebaż innego dowodu, jak przyznanie?

— A trzebaż, trzebaż — powiedział Hector Laabs. - Bo gdyby tak wam, świątobliwy, te podkowy rozpalone do pięt przystawić, to wierę, przyznalibyście się nawet i do występnego z kobyłą obcowania. Tfu! Wyście człek boży, a jak rakarz gadacie!

— Tak, jam jest człek boży! — zaryczał kapłan, przekrzykując wzmagający się wśród wieśniaków pomruk. - W boską wierzę sprawiedliwość, karę i pomstę! I w boży sąd! Niech przed bożym sądem wiedźma stanie! Sąd boży…

— Świetny pomysł — przerwał głośno Wiedźmin, występując z tłumu.

Kapłan zmierzył go złym wzrokiem, chłopi przestali szemrać, gapili się z otwartymi ustami.

— Sąd boży — podjął Geralt wśród absolutnej ciszy — to rzecz całkowicie pewna i bezwzględnie sprawiedliwa. Ordalia akceptowane są również przez sądy świeckie i mają swe reguły. Reguły te stanowią, że w przypadku oskarżenia niewiasty, dziecka, starca lub osoby ułomnej do sądu stanąć może obrońca. Prawda, panie starosto Laabs? Zgłaszam się oto na obrońcę. Ogrodźcie szranki. Kto pewien jest winy tej dziewczyny i nie boi się sądu bożego, niech wystąpi do walki ze mną.

— Ha! — zawołał kapłan, wciąż mierżąc go wzrokiem. - Nie za chytrze, mości nieznajomy? Do pojedynku wyzywasz? Na pierwszy rzut oka widać, żeś rezun i rębacz! Na twój miecz bandycki chcesz zdać sąd boży?

— Jeśli miecz wam nie po myśli, świątobliwy — oznajmił przeciągle Zoltan Chivay, stając obok Geralta — i jeśli ten jegomość wam nie pasuje, to może ja będę godny? Proszę, niech oskarżyciel dziewki stanie ze mną na topory.

— Albo ze mną na łuki — Milva, mrużąc oczy, również wystąpiła. - Po jednej strzale, ze stu kroków.

— Widzicie, ludzie, jak szybko mnożą się obrońcy wiedźmy? — krzyknął kapłan, po czym odwrócił się i wykrzywił twarz w przebiegłym uśmiechu. - Dobrze, hultaje, przyjmuję do ordalium całą waszą trójkę. Wnet sąd boży się odbędzie, wnet ustalimy winę wiedźmy, a i waszą cnotę sprawdzimy zarazem! Ale nie na miecze, topory, kopie czy strzały! Znacie, mówicie, reguły sądu bożego? I ja je znam! Oto podkowy w węgle włożone, rozpalone do białości! Chrzest ognia! Nuże, czarostwa poplecznicy! Który podkowę z ognia wyjmie, do mnie ją przyniesie i śladu oparzeń nie zdradzi, ten dowiedzie, że wiedźma jest bez winy. Jeśli zaś co innego sąd boży pokaże, tedy i wam śmierć, i jej! Rzekłem!

Niechętne pomruki starosty Laabsa i jego grupy zgłuszyły entuzjastyczne wrzaski większości zgromadzonej za kapłanem, wietrzącej kapitalną uciechę i widowisko. Milva spojrzała na Zoltana, Zoltan na wiedźmina, a Wiedźmin na niebo, a potem na Milvę.

— Wierzysz w bogów? — spytał półgłosem.

— Wierzę — odburknęła z cicha łuczniczka, patrząc na węgle w ognisku. - Ale nie dumam, by chciało im się zaprzątać głowy gorącymi podkowami.

— Od ogniska do tego sukinsyna wszystkiego trzy kroki — syknął przez zaciśnięte zęby Zoltan. - Jakoś wytrzymam, pracowałem w hucie… Módlcie się jednak za mnie do tych waszych bogów…

— Chwileczkę — Emiel Regis położył krasnoludowi rękę na ramieniu. - Proszę wstrzymać się z modłami.

Cyrulik podszedł do ogniska, ukłonił się kapłanowi i publiczności, po czym schylił się szybko i włożył rękę w gorejące węgle. Tłum wrzasnął jednym głosem, Zoltan zaklął, Milva wpiła palce w ramię Geralta. Regis wyprostował się, spokojnie popatrzył na trzymaną w dłoni rozżarzoną do białości podkowę, nie spiesząc się podszedł do kapłana. Ten cofnął się, ale utknął na stojących za jego plecami wieśniakach.

— O to wam chodziło, jeśli się nie mylę, czcigodny? — spytał Regis, unosząc podkowę. - Chrzest ognia? Jeśli tak, mniemam, że boży wyrok jest jednoznaczny. Dziewczyna jest niewinna. Jej obrońcy są niewinni. I ja, imaginujcie sobie, też jestem niewinny.

— Po… po… pokażcie rękę… - zabełkotał kapłan. - Czy nie oparzona…

Cyrulik uśmiechnął się po swojemu, zaciśniętymi ustami, po czym przełożył podkowę do lewej dłoni, a prawą, całkiem zdrową, zademonstrował najpierw kapłanowi, potem zaś, unosząc wysoko, wszystkim. Tłum zaryczał.

— Czyja to podkowa? — spytał Regis. - Niech wiaściciel weźmie ją sobie.

Nikt się nie zgłosił.