Выбрать главу

— Po rzezi, chciałeś rzec.

— Nasza kawaleria… — zająknął się, chrząknął. - Kawaleria cesarska uderzyła na obóz, a wtedy od południa zaatakowały wasze wojska. Chyba temerskie.

— Jeśli już po bitwie, teza by tam wrócić. Wiedźmina odszukać, Jaskra i resztę.

— Rozumniej doczekać zmroku.

— Strasznie tu jakoś — powiedziała cicho, ściskając łuk. - Ponure uroczysko, aż ciarki przejmują. Niby cicho, a stale szóści coś po krzach… Wiedźmin gadał, że ghule ciągną do pobojowisk… A chłopkowie o wąpierzu bajali…

— Nie jesteś sama — odrzekł półgłosem. - Samemu straszniej.

— Iście — pojęła, o czym mówi. - Blisko dwie niedziele przede w ślad za nami jedziesz, sam jak palec. Za nami się wleczesz, a wszędzie dookoła twoi… Chociażeś, jak prawisz, nie Nilfgaardczyk, ale to przecie twoi. Niech mnie czart, jeśli rozumiem… Zamiast do swoich za wiedźminem śledzisz. Dlaczego?

— To długa historia.

*****

Gdy wysoki Scoia'tael pochylił się nad nim, związany w kij Struycken przymknął oczy ze strachu. Mówiono, że nie istnieją brzydkie elfy, że wszystkie są urodziwe jak jaden mąż, że takie się rodzą. Być może legendarny przywódca Wiewiórek też urodził się piękny. Ale teraz jego twarz przecinała skosem paskudna szrama zniekształcająca czoło, brew, nos i policzek, z właściwej elfom urody nie zostało nic.

Pokiereszowany elf usiadł na leżącym obok pniu.

— Jestem Isengrim Faoiltiama — powiedział, znowu pochylając się nad jeńcem. - Od czterech lat walczę z ludźmi, od trzech lat dowodzę komandem. Pochowałem poległego w boju brata, czterech kuzynów, ponad czterystu towarzyszy broni. W mojej walce waszego cesarza mam za sprzymierzeńca, co wielokrotnie udowadniałem, przekazując waszym służbom informacje wywiadowcze, pomagając waszym agentom i rezydentom, likwidując wskazane przez was osoby.

Faoiltiarna zamilkł, dał znak urękawiczoną dłonią, Stojący opodal Scoia'tael podniósł z ziemi niedużą łagiewkę wykonaną z brzozowej kory. Z łagiewki bił słodki zapach.

— Miałem i mam Nilfgaard za sprzymierzeńca — powtórzył elf z blizną. - Dlatego początkowo nie dawałem wiary, gdy mój informator ostrzegł mnie, że szykuje się na mnie zasadzkę. Że otrzymam polecenie spotkania się sam na sam z nilfgaardzkim emisariuszem, a gdy przybędę, zostanę ujęty. Nie wierzyłem własnym uszom, ale będąc z natury ostrożny, stawiłem się na spotkanie nieco wcześniej i nie sam. Jakżeż wielkie było moje zdziwienie i rozczarowanie, gdy okazało się, że w miejscu tajnego spotkania, zamiast emisariusza, czeka sześciu zbirów wyposażonych w rybacką sieć, powrozy, skórzaną haubę z kneblem i kaftan zapinany na pasy i klamry. Ekwipunek, powiedziałbym, standardowo używany przez wasz wywiad przy porwaniach. Wywiad nilfgaardzid zapragnął schwytać mnie, Faoiltiamę, żywego, zawieźć dokądś, zakneblowanego, zapiętego po uszy w kaftan bezpieczeństwa. Sprawa zagadkowa, powiedziałbym. Wymagająca wyjaśnienia. Rad jestem, że choć jeden z zasadzonych na mnie zbirów, bez wątpienia ich dowódca, dał się ująć żywcem i będzie w stanie wyjaśnień mi udzielić.

Struycken zacisnął zęby i odwrócił głowę, by nie patrzeć na pokiereszowaną twarz elfa. Wolał patrzeć na łagiewkę z brzozowej kory, przy której brzęczały dwie osy.

— Teraz więc — podjął Faoiltiama, wycierając chustką spoconą szyję — pogawędzimy sobie, panie porywaczu. Dla ułatwienia konwersacji, wyjaśnię kilka detali. W tej oto łagiewce znajduje się klonowy syrop. Jeśli nasza rozmowa nie będzie przebiegała w duchu wzajemnego zrozumienia i daleko idącej szczerości, wspomnianym syropem wysmarujemy ci obficie głowę. Ze szczególnym uwzględnieniem oczu i uszu. Potem umieścimy cię na mrowisku, o, tym właśnie, po którym biegają sympatyczne i pracowite owady. Dodam, że metoda znakomicie sprawdziła się już w przypadku kilku Dh'oine i an'giyare, którzy okazywali wobec mnie upór i brak szczerości.

— Jestem w cesarskiej służbie! — wrzasnął szpieg, blednąc. - Jestem oficerem cesarskich służb specjalnych, podwładnym pana Vattiera de Rideaus, wicehrabiego Eiddon! Nazywam się Jan Struycken! Protestuję…

— Fatalnym zbiegiem okoliczności — przerwał elf — tutejsze czerwone mrówki, łase na klonowy syrop, nigdy nie słyszały o panu de Rideaux. Zaczynajmy. O to, kto wydał rozkaz porwania mnie, nie będę pytał, bo to jasne. Moje pierwsze pytanie brzmi zatem: dokąd miałem być zawieziony?

Nilfgaardzki szpieg zatargał się w powrozach, potrząsnął głową, bo wydało mu się, że mrówki już łażą mu po policzkach. Milczał jednak.

— Trudno — przerwał milczenie Faoiltiama, dając gestem znak elfowi z łagiewką. - Wysmarować go.

— Miałem was przetransportować do Verden, do zamku Nastrog! — zaryczał Struycken. - Na rozkaz pana de Rideaux!

— Dziękuję. Co czekało na mnie w Nastrogu?

— Śledztwo…

— O co miano pytać?

— O wydarzenia na Thanedd! Błagam, rozwiążcie mnie! Powiem wszystko!

— To oczywiste, że powiesz — westchnął elf, przeciągając się. - Zwłaszcza, że początek już mamy za sobą, a początek jest w takich sprawach najtrudniejszy. Kontynuuj.

— Miałem rozkaz zmusić was do wyznania, gdzie ukrywają się Vilgefortz i Rience! I Cahir Mawr Dyffryn, syn Ceallacha!

— Zabawne — Zastawia się na mnie pułapkę, by pytać o Vilgefortza i Rience'a? A cóż ja mogę wiedzieć o nich? Co może mnie z nimi łączyć? A z Cahirem sprawa jest jeszcze zabawniejsza. Tego odesłałem wam przecież, tak jak sobie życzyliście. W pętach. Czyżby przesyłka do was nie dotarła?

— Wymordowano oddział wysłany na ustalone miejsce spotkania… Cahira nie było wśród zabitych…

— Aha. A pan Vattier de Rideaux nabrał podejrzeń? Ale miast po prostu wysłać do komanda kolejnego emisariusza i poprosić o wyjaśnienia, od razu zastawia na mnie zasadzkę. Rozkazuje zawlec mnie do Nastroga i przesłuchiwać. W sprawie wydarzeń na Thanedd.

Szpieg milczał.

— Nie zrozumiałeś? - elf pochylił nad nim swą straszną twarz. - To było pytanie. Brzmiało: o co idzie?

— Nie wiem… Tego nie wiem, klnę się…

Faoiltiama skinął ręką, wskazał. Struycken ryczał, ciskał się, zaklinał na Wielkie Słońce, zapewniał o swej niewiedzy, płakał, miotał głową i pluł syropem, którym grubo wymazano mu twarz. Dopiero niesiony przez czterech Scoia'tael w stronę mrowiska zdecydował się mówić. Choć konsekwencje mogły być straszniejsze niż mrówki.

— Panie… Jeśli ktoś się o tym dowie, to zginąłem… Ale wyznam wam… Widziałem sekretne rozkazy. Podsłuchałem… Powiem wszystko…

— To oczywiste — kiwnął głową elf. - Rekord w mrowisku wynoszący godzinę i czterdzieści minut, należał do pewnego oficera z oddziałów specjalnych króla Demawenda. Ale i on w końcu mówił. No, zaczynaj. Szybko, składnie i konkretnie.

— Cesarz jest pewien, że na Thanedd zdradzono go. Zdrajcą jest Vilgefortz z Roggeveen, czarodziej. I jego pomocnik, zwący się Rience. A przede wszystkim Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach. Vattier… Pan Vattier nie jest pewien, czy i wyście nie maczali palców w tej zdradzie, choćby nieświadomie… Dlatego rozkazał was ująć i cichcem dostarczyć do Nastroga… Panie Faoiltiama, ja dwadzieścia lat pracuję w wywiadzie… Vattier de Rideaux to mój trzeci szef…

— Składniej, proszę. I przestań się trząść. Jeśli będziesz ze mną szczery, masz szansę posłużyć jeszcze kilku szefom.

— Choć utrzymywano to w najgłębszej tajemnicy, ale ja wiedziałem… Wiedziałem, kogo Vilgefortz i Cahir mieli schwytać na wyspie. I wychodziło na to, że się im udało. Bo do Loc Grim przywieziono tę… Jak jej tam… No, królewnę z Cintry. Tom myślał, że sukces, że Cahir i Rience zostaną baronami, a ten czarodziej hrabią co najmniej… A zamiast tego cesarz wezwał Puszczyka. Znaczy, pana Skellena, i pana Vattiera, rozkazał schwytać Cahira… I Rience'a, i Vilgefortza… Wszyscy, którzy mogli coś o Thanedd wiedzieć i o tej sprawie, mieli być kładzeni na tortury… I wy też… Nietrudno było się domyślić… No… Że była zdrada. Że do Loc Grim przywieziono fałszywą królewnę…