Szpieg zdyszał się, nerwowo łapał powietrze ustami zalepionymi klonowym syropem.
— Rozwiążcie go — skomenderowal swym Wiewiórkom Faoiltiama. - I niech sobie umyje twarz.
Rozkaz wykonano bezzwłocznie. Po chwili organizator nieudanej zasadzki stał już z opuszczoną głową przed te gendamym przywódcą Scoia'tael. Faoiltiama przyglądał mu się obojętnie.
— Wytrząśnij skrupulatnie syrop z uszu — powiedział wreszcie. - Nadstaw ich i wytęż pamięć, jak przystoi szpiegowi z wieloletnią praktyką. Dam dowód mojej lojalności wobec cesarza, zdam pełną relację o interesujących was sprawach. Ty zaś wszystko, słowo w słowo, powtórzysz Vattierowi de Rideaux.
Agent skwapliwie pokiwał głową.
— W połowie Blathe, czyli według waszej rachuby na początku czerwca — zaczął elf — nawiązała ze mną kontakt Enid an Gleanna, czarodziejka, znana jako Francesca Findabair. Z jej polecenia przybył wkrótce do mojego komanda niejaki Rience, podobno totumfacki Vilgefortza z Roggeveen, też magika. W najgłębszej tajemnicy opracowany został plan akcji, mającej na celu wyeliminowanie pewnej liczby czarodziejów podczas zjazdu na wyspie Thanedd. Plan został mi przedstawiony jako akcja mająca pełne poparcie cesarza Emhyra, Vattiera de Rideaux i Stefana Skellena, inaczej nie zgodziłbym się współpracować z Dh'oine, czarodziejami czy nie, bo za wiele widziałem w życiu prowokacji. Zaangażowanie cesarstwa w tę aferę potwierdziło przybycie na przylądek Bremerroord i statku, który przywiózł Cahira, syna Ceallacha, zaopatrzonego w specjalne pełnomocnictwa i rozkazy. Zgodnie z tymi rozkazami wyłoniłem z komanda specjalną grupę, która miała podlegać wyłącznie Cahirowi. Wiedziałem, że grupa ma za zadanie schwytać i uprowadzić z wyspy… pewną osobę.
— Na Thanedd — podjął po chwili Faoiltiama — popłynęliśmy statkiem, którym przybył Cahir. Rience miał amulety, za pomocą których okrył statek czarodziejską mgłą. Wpłynęliśmy do pieczary pod wyspą. Stamtąd dostaliśmy się do podziemi pod Garstangiem.
— Już w podziemiach wiedzieliśmy, że coś jest nie tak, Rience odebrał jakieś sygnały telepatyczne od Vilgefortza. Wiedzieliśmy, że przyjdzie nam z marszu wejść do toczącej się walki. Byliśmy gotowi. I dobrze, bo od razu po wyjściu z lochów wpadliśmy w piekło.
Elf silnie skrzywił pokaleczoną twarz, zupełnie jakby wpomnienie sprawiło mu ból.
— Po początkowych sukcesach sprawy zaczęły się komplikować. Nie udało się nam wyeliminować wszystkich królewskich czarodziejów, mieliśmy duże straty. Śmierć poniosło również kilku magów, którzy byli w spisku, inni po kolei zaczęli ratować skórę i teleportować się. W pewnym momencie znikł Vilgefortz, potem znikł Rience, a wkrótce po nich Enid an Gleanna. To ostatnie zniknięcie uznałem za ostateczny sygnał do odwrotu. Nie wydawałem jednak rozkazu, czekałem na powrót Cahira i jego grupy, która zaraz na początku akcji ruszyła, by wykonać swoją misję. Ponieważ nie wracali, zaczęliśmy ich szukać.
— Z grupy — Faoiltiarna spojrzał w oczy nilfgaardzkiego szpiega — nie ocalał nikt, wszyscy zostali wysieczeni w bestialski sposób. Cahira znaleźliśmy na schodach prowadzących do Tor Lara, wieży, która w czasie walki eksplodowała i rozsypała się w gruzy. Był ranny i bez przytomności, oczywiste było, że zleconej mu misji nie wykonał. Obiektu owej misji w okolicy nie było ni śladu, a z dołu, od Aretuzy i Loxii, sypali się już królewscy. Wiedziałem, że Cahir żadną miarą nie może wpaść im w ręce, bo byłby dowodem na czynny udział Nilfgaardu w akcji. Zabraliśmy go i uciekliśmy do podziemi, do kawerny. Wsiedliśmy na statek i odpłynęliśmy. Z komanda zostało nas dwunastu, w większości rannych.
— Wiatr nam sprzyjał. Wyładowaliśmy na zachód od Hirundum, ukryliśmy się w lasach. Cahir próbował drzeć na sobie bandaże, wykrzykiwał coś o szalonej pannie o zielonych oczach, o Lwiątku z Cintry, o wiedźminie, który wyrżnął jego grupę, o Wieży Mewy i o czarodzieju, który latał jak ptak. Domagał się konia, rozkazywał wracać na wyspę, powoływał na cesarskie rozkazy, co w danej sytuacji musiałem uznać za bredzenie szaleńca. W Aedirn, jak wiedzieliśmy, wrzała już wojna, za ważniejsze uznawałem szybkie odtworzenie zdziesiątkowanego komanda i wznowienie walki z Dh'oine.
Cahir wciąż był z nami, gdy w skrzynce kontaktowej znalazłem tamten wasz sekretny rozkaz. Byłem zdumiony. Choć Cahir ewidentnie nie wykonał misji, nic nie wskazywało, by był winny zdrady. Ale nie deliberowałem długo, uznałem, że to wasza sprawa i sami powinniście ją wyjaśniać. Cahir, gdy go wiązano, nie stawiał oporu, był spokojny i zrezygnowany. Rozkazałem wsadzić go do drewnianej trumny i przy pomocy znajomego hayefft dostarczyć we wskazane w liście miejsce. Nie byłem, przyznaję to, skłonny do uszczuplenia komanda o eskortę. Nie wiem, kto wymordował waszych ludzi w miejscu spotkania. A o tym, gdzie to jest, wiedziałem wyłącznie ja. Jeśli więc nie odpowiada wam wersja całkiem przypadkowej zagłady waszego oddziału, to zdrajcy szukajcie u siebie, bo oprócz mnie tylko wy znaliście termin i miejsce.
Faoiltiarna wstał.
— To wszystko. Wszystkie powyższe informacje są prawdziwe. W lochach Nastroga nie dostarczyłbym wam ich więcej. Kłamstwa i konfabulacje, którymi, być może, próbowałbym zadowolić śledczego i oprawców, zaszkodziłyby wam raczej, niż pomogły. Niczego więcej nie wiem, w szczególności nie znam miejsca pobytu Vilgefortza i Rience'a, nie wiem też, czy słusznie podejrzewacie ich o zdradę. Oświadczam też dobitnie, że nic nie wiem o królewnie z Cintry, ani prawdziwej, ani fałszywej. Powiedziałem wszystko, co wiedziałem. Liczę, że pan de Rideaux ani Stefan Skellen nie zechcą już zastawiać na mnie zasadzek. Dh'oine od dawna próbują mnie schwytać lub zabić, nabrałem tedy zwyczaju bezwzględnego eksterminowania wszystkich zasadzkowiczów. W przyszłości również nie będę dociekał, czy któryś z zasadzkowiczów nie jest przypadkiem podwładnym Vattiera lub Skellena. Nie będę miał na takie dociekanie ani czasu, ani ochoty. Czy wyrażam się jasno?
Struycken kiwnął głową, przełknął ślinę.
— Bierz więc konia, szpiegu, i wynoś się z moich lasów.
— Znaczy, katu cię w tej trumnie wieźli — mruknęła, Milva. - Nynie pojmuję, choć też nie ze wszystkim. Czemuś to miast utaić się gdzie, za wiedźminem jedziesz? On na ciebie zawzięty okrutnie… Dwa razy życie ci darował…
— Trzy razy.
— Dwa widziałam. Choć to nie ty wiedźminowi gnaty na Thanedd poprzetrącałeś, jakem zrazu myślała, nie wiem, zali ci bezpiecznie znowu pod miecz mu leźć. Ja tam wiele z waszych waśni nie rozumiem, ale mnie przecie zratowaieś i dobrze ci jakoś z oczu patrzy… Tedy rzeknę ci, Cahir, krótko: gdy Wiedźmin wspomina tych, którzy jego Ciri do Nilfgaardu porwali, to zębami zgrzyta, aż iskry lecą. A gdybyś na niego napluł, ślina zasyczy.
— Ciri — powtórzył. - Ładnie ją nazywa.
— Nie wiedziałeś?
— Nie. Przy mnie zawsze mówiono na nią Cirilla albo Lwiątko z Cintry… A gdy była ze mną… Bo kiedyś była… Nie odezwała się do mnie ani słowem. Chociaż uratowałem jej życie.
— Czart jeden chyba zdoła pojąć to wszystko — pokręciła głową. - Powikłane te wasze losy, Cahir, posuplone a poplątane. Nie na moją głowę.
— A ty jak masz na imię? - spytał nagle.