Выбрать главу

Fringilla Vigo wolno pokiwała głową, zmrużyła zielone oczy.

— Zostawię. Ale bądź ostrożna, Assire. Nie wplątuj się w paskudne sprawy. Bo to może ściągnąć na ciebie uwagę. A na początku rozmowy napomknęłaś, że ci to nie na rękę. I przyrzekłaś wyjawić powody.

Assire var Anahid wstała, podeszła do okna, wpatrzyła się w połyskujące w zachodzącym słońcu dachy baszt i pinakli Nilfgaardu, stolicy cesarstwa, zwanej Miastem Złotych Wież.

— Powiedziałaś kiedyś, a ja zapamiętałam — rzekła, nie odwracając się — że magii nie powinny dzielić żadne granice. Że dobro magii powinno być dobrem najwyższym, stojącym ponad wszelkiego typu podziałami. Że przydałoby się coś w rodzaju… sekretnej organizacji… Coś w rodzaju konwentu lub loży…

— Jestem gotowa — przerwała kilkusekundowe milczenie Fringilla Vigo, nilfgaardzka czarodziejka. - Jestem zdecydowana i gotowa przystąpić. Dziękuję za zaufanfe i za wyróżnienie. Kiedy i gdzie odbędzie się zebranie owej loży, moja pełna zagadek i tajemnic przyjaciółko?

Assire var Anahid, nilfgaardzka czarodziejka, odwinęła się. Na jej ustach igrał cień uśmiechu.

— Wkrótce — powiedziała. - Zaraz wszystko ci wyjaśnię. Ale przedtem, bym nie zapomniała… Daj mi adres twojej modystki, Fringilla.

*****

— Ni jednego ognia — szepnęła Milva wpatrzona w ciemny brzeg za lśniącą w świetle księżyca rzeką. - Ni żywego ducha tam nie ma, widzi mi się. W obozie było ze dwie setki zbiegów. Żaden głowy nie uniósł?

— Jeśli cesarscy przeważyli, popędzili wszystkich w niewolę — odszepnąl Cahir. - Jeśli zwyciężyli wasi, zabrali ich, odchodząc.

Podeszli bliżej brzegu, do zarastających bagno trzcin. Milva nadepnęła na coś i odskoczyła, tłumiąc krzyk, na widok wyłaniającej się z błota zesztywniałej, pokrytej pijawkami ręki.

— To tylko trup — mruknął Cahir, chwytając ją za ramię. - Nasz. Daeriańczyk.

— Kto?

— Siódma daerlańska brygada kawalerii. Srebrny skorpion na rękawie…

— Bogowie — wzdrygnęła się gwałtownie dziewczyna, ściskając łuk w spoconej pięści. - Słyszałeś ten głos? Co to było?

— Wilk.

— Albo ghul… Albo inny potępieniec. Tam, w obozie, też moc trupów musi leżeć… Zaraza, nie pójdę w nocy na tamten brzeg!

— Zaczekamy do świtu… Milva? Co tu tak dziwnie…

— Regis… — łuczniczka stłumiła krzyk, węsząc zapach piołunu, szałwii, kolendry i anyżku. - Regis? To ty?

— Ja — cyrulik bezszelestnie wyłonił się z mroku, — Martwiłem się o ciebie. Nie jesteś sama, jak widzę.

— Ano, dobrze widzisz — Milva puściła ramię Cahira, który już dobywał miecza. - Ja nie sama i on już też nie sam. Ale to długa historia, jak niektórzy mówią. Regis, co z wiedźminem? Z Jaskrem? Z resztą? Wiesz, co się z nimi stało?

— Wiem. Macie konie?

— Mamy. W łozie ukryte…

— Ruszajmy więc na południe, z biegiem Chotli. Bez zwłoki. Przed północą musimy być pod Armerią.

— Co z wiedźminem i poetą? Żyją?

— Żyją. Ale mają kłopoty.

— Jakie?

— To długa historia.

*****

Jaskier zastękał, usiłując obrócić się i przybrać choćby odrobinę tylko wygodniejszą pozycję. Było to jednak zadanie niewykonalne dla kogoś, kto leżał w stercie zapadających się wiórów i trocin i był skrępowany sznurami jak przygotowana do wędzenia szynka.

— Nie powiesili nas od razu — stęknął. - W tym nadzieja. W tym cała nasza nadzieja…

— Dałbyś spokój — Wiedźmin leżał spokojnie, patrząc na księżyc widoczny przez dziurę w dachu drewutni. - Wiesz, dlaczego Vissegerd nie powiesił nas od razu? Bo mamy być straceni publicznie, o świcie, gdy cały korpus zbierze się do wymarszu. W celach propagandowych.

Jaskier zamilkł. Geralt słyszał, jak sapie z przejęciem.

— Ty jeszcze masz szansę się wymigać — powiedział, by go uspokoić. - Na mnie Vissegerd chce zwyczajnie wywrzeć prywatną zemstę, do ciebie nic nie ma. Twój znajomy hrabia wyciągnie cię z opresji, zobaczysz.

— Gówno — odrzekł bard, ku zdziwieniu wiedźmina spokojnie i całkiem rozsądnie. - Gówno, gówno, gówno. Nie traktuj mnie jak dziecka. Po pierwsze, do celów propagandowych lepsi są dwaj wisielcy niż jeden. Po drugie, nie zostawia się przy życiu świadka prywatnej zemsty. Nie, bracie, zadyndamy obydwaj.

— Przestań, Jaskier. Leż cicho i obmyślaj fortele.

— Jakie fortele, do cholery?

— Byle jakie.

Gadanina poety przeszkadzała wiedźminowi zebrać myśli, a myślał intensywnie. W każdej chwili oczekiwał, że do drewutni wpadną ludzie z temersidego wywiadu wojskowego, którzy niewątpliwie byli w korpusie Vissegerda. Wywiad z pewnością miałby ochotę popytać go o różne szczegóły dotyczące wydarzeń w Garstangu na wyspie Thanedd. Geralt nie znał prawie żadnych szczegółów, wiedział jednak, że nim agenci w to uwierzą, będzie już bardzo, bardzo chory. Cała jego nadzieja kryła się w tym, że zaślepiony żądzą zemsty Vissegerd nie rozgłosił o jego ujęciu. Wywiad mógłby chcieć wyrwać jeńców ze szponów rozwścieczonego marszałka, by zabrać ich do kwatery głównej. Dokładniej, zabrać do kwatery głównej to, co z jeńców zostanie po pierwszych przesłuchaniach.

Tymczasem poeta wymyślił fortel.

— Geralt! Udajmy, że coś ważnego wiemy. Że naprawdę jesteśmy szpiegami albo coś w tym stylu. Wtedy…

— Zlituj się. Jaskier.

— Możemy też spróbować przekupić straże. Mam ukryte pieniądze. Dublony, wszyte w podszewkę buta. Na czarną godzinę… Zawołamy strażników…

— A oni odbiorą ci wszystko i jeszcze dokopią.

Poeta zaburczał niechętnie, ale zamilkł. Z majdanu dolatywały ich okrzyki, tupot koni i, co najgorsze, zapach żołnierskiej grochówki, za miskę której w tej chwili Geralt oddałby wszystkie sterlety i trufle świata. Stojący przed szopą wartownicy gadali leniwie, rechotali, od czasu do czasu przeciągle charcząc i spluwając. Wartownicy byli żołnierzami zawodowymi, dawało się to poznać po zadziwiającej umiejętności porozumiewania się za pomocą zdań złożonych wyłącznie z zaimków i obrzydliwych plugastw.

— Geralt?

— Czego?

— Ciekawe, co stało się z Milvą… Z Zoltanem, Percivalem, Regisem… Nie widziałeś ich?

— Nie. Wcale nie wykluczam, że w czasie potyczki zarąbali ich albo stratowali końmi. Tam, w obozie, trup na trupie leżał.

— Nie wierzę — oświadczył Jaskier twardo i z nadzieją w głosie. - Nie wierzę, by tacy spryciarze jak Zoltan, Percival… Albo Milva…

— Przestań się łudzić. Jeśli nawet przeżyli, nie pomogą nam.

— Dlaczego?

— Z trzech powodów. Po pierwsze, mają własne kłopoty. Po drugie, leżymy związani w szopie stojącej w centrum obozu kilkutysięcznego korpusu.

— A trzeci powód? Mówiłeś o trzech.

— Po trzecie — odrzekł zmęczonym głosem — limit cudów na ten miesiąc wyczerpało spotkanie baby z Kernów z jej zaginionym mężem.

*****

— Tam — cyrulik wskazał pałające punkciki biwakowych ogni. - Tam jest fort Armeria, aktualnie obóz forpoczty wojsk temerskich skoncentrowanych pod Mayeną.

— Tam wiedźmina i Jaskra więżą? - Milva stanęła w strzemionach. - Ha, tedy kiepsko… Tam hurma zbrojnego luda musi być, a i straże dookoła. Nielekko będzie się tamój przekraść.

— Nie będziecie musieli — odrzekł Regis, zsiadając z Pegaza, Wałach parsknął przeciągle, odwrócił łeb, wyraźnie zdegustowany wiercącym w nosie, ziołowym zapachem cyrulika.