— Zara — poeta zmienił sposób mówienia i akcent. - Siędę i but zżuję, bo w bucie mam…
Więcej powiedzieć nie zdołał. Czterech żołdaków obaliło go na ziemię, dwóch, biorąc każdą z jego nóg między swoje, ściągnęło buty. Ten, który pytał o hasło, wydarł z wewnętrznej strony cholewy podszewkę. Coś posypało się brzękliwie.
— Złoto! — ryknął dowódca. - Rozzujta tego drugiego! I wezwijta ront!
— Nie było jednak komu rozzuwać ani wzywać, bo część składu warty rzuciła się na kolana w poszukiwaniu porozrzucanych wśród liści dublonów, reszta natomiast zaciekle biła się o drugi but Jaskra. Teraz albo nigdy, pomyślał Geralt, po czym walnął dowódcę w szczękę, a padącego kopnął jeszcze w bok głowy. Poszukiwacze złota nawet tego nie dostrzegli. Jaskier bez zachęty zerwał się i pomknął przez krzaki, powiewając onucami. Geralt biegł za nim.
— Rata! Rata! — zawył obalony dowódca warty, chwili wsparty w krzyku przez towarzyszy. - Ruuuu
— Łobuzy! — wrzasnął w biegu Jaskier. - Oczajdusze? Wzięliście pieniądze!
— Oszczędzaj oddech, bałwanie! Widzisz las? Biegiem.
— Alarm! Alaaaaarm!
Biegli. Geralt zaklął wściekle, słysząc krzyki, świsty, tupot koni i rżenie. Za nimi. I przed nimi. Jego zdziwienie było krótkie, wystarczyło jednego uważnego spojrzenia. To, co brał za zbawczy las, to była zbliżająca się ku nim ława konnicy, wzbierająca jak fala.
— Stój, Jaskier! — krzyknął, po czym odwrócił się w kierunku nadjeżdżającego galopem patrolu i przenikliwie zagwizdał na palcach.
— Nilfgaard! — ryknął, co sił w płucach. - Nilfgaard nadciąga! Do obozu! Wracać do obozu, durnie! Grać larum! Nilfgaard!
Wysforowany jeździec ścigającego ich patrolu wrył konia, spojrzał we wskazanym kierunku, wrzasnął ze zgrozą i chciał zawrócić. Ale Geralt uznał, że już i tak dość uczynił dla cintryjskich lwów i temerskich lilii. Doskoczył do żołnierza i zręcznym targnięciem zwalił go z siodła.
— Wskakuj, Jaskier! I trzymaj się!
Poecie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Koń przysiadł lekko pod ciężarem dodatkowego jeźdźca, ale dźgnięty dwiema parami pięt poszedł w ostry galop. Nadciągające mrowie Nilfgaardczyków stanowiło teraz zagrożenie o wiele większe niż Vissegerd i jego korpus, cwałowali więc wzdłuż pierścienia obozowych posterunków, usiłując jak najszybciej zemknąć z linii mogącego rozgorzeć lada moment starcia obu wojsk. Nilfgaardczycy byli jednak blisko i dostrzegli ich. Jaskier wrzasnął, Geralt obejrzał się i też zobaczył, jak ciemna ściana nilfgaardzkiego zagonu zaczyna wysuwać w ich stronę czarne macki pościgu.
Bez wahania skierował konia w stronę obozu, prześcigając w galopie uciekających wartowników. Jaskier wrzasnął ponownie, ale tym razem niepotrzebnie. Wiedźmin równie dobrze widział walącą na nich od strony obozu jazdę. Zaalarmowany korpus Vissegarda znalazł się w siodłach w podziwu godnym tempie. A Geralt i Jaskier znaleźli się w potrzasku.
Nie było wyjścia. Wiedźmin ponownie zmienił kierunek ucieczki i wycisnął z konia wszystkie możliwości galopu, starając się wyślizgnąć z niebezpiecznie zwężającej się szpary między młotem a kowadłem. Gdy zaświtała nadzieja, że jednak się uda, nocne powietrze rozśpiewało się nagle szumem lotek. Jaskier wrzasnął, tym razem naprawdę głośno, wpił palce w boki Geralta. Wiedźmin poczuł, jak coś ciepłego polało mu się na kark..
— Trzymaj się! - chwycił poetę za łokieć i z mocą przycisnął go do swych pleców. - Trzymaj się. Jaskier!
— Zabili mnie! — zawył poeta, jak na zabitego wcale głośno. - Krwawię! Umieram!
— Trzymaj się!
Grad strzał i bełtów, którym zasypały się obie armie, a który okazał się tak fatalny dla Jaskra, stał się jednocześnie wybawieniem. Ostrzelane wojska skotłowały się i utraciły impet, a już — już mająca się zewrzeć luka między frontami pozostała luką jeszcze dostatecznie długo, by chrapiący ciężko koń wyniósł obu jeźdźców z pułapki.
Geralt bezlitośnie zmusił rumaka do dalszego galopu, bo choć przed nimi majaczył już zbawczy las, za nimi wciąż dudniły kopyta. Koń stęknął, potknął się, ale biegł i może udałoby im się uciec, ale Jaskier zajęczał nagle i gwałtownie obwisł z zadu, ściągając z siodła i wiedźmina. Geralt bezwiednie napiął wodze, koń stanął dęba, a oni obaj zlecieli na ziemię między niziutkie sosenki. Poeta runął bezwładnie i nie podnosił się, jęczał tylko rozdzierająco. Cały bok głowy i lewe ramię miał we krwi, czarno połyskującej w świetle księżyca.
Za nimi armie zderzyły się z hukiem, szczękiem i wrzaskiem. Ale mimo wrącej bitwy nilfgaardzki pościg nie zapomniał o nich. Galopowało na nich trzech jeźdźców.
Wiedźmin zerwał się, czując wzbierającą w nim falę zimmnej wściekłości i nienawiści. Skoczył naprzeciw pościgowi, odciągając uwagę konnych od Jaskra. Ale nie. Nie chciał poświęcać się dla przyjaciela. Chciał zabijać.
Pierwszy, wysforowany jeździec naleciał na niego ze wzniesionym toporem, ale nie mógł się spodziewać, że oblatuje na wiedźmina. Geralt bez wysiłku uskoczył przed ciosem, chwycił przechylonego w siodle Nilfgaardczykazgp płaszcz, palce drugiej dłoni zaczepił za szeroki pas. Silnym szarpnięciem ściągnął konnego z kulbaki, zwalił się na niego, przygniótł. Teraz dopiero uświadomił sobie, nie ma żadnej broni. Złapał obalonego za gardło, ale nie mógł go udusić, przeszkadzał żelazny ryngraf. Nilfgaardczyk targnął się, trzepnął go pancerną rękawicą, rozorał policzek. Wiedźmin przytłamsił go całym ciałem, namacał przy szerokim pasie mizerykordię, wyrwał ją z pochwy. Obalony poczuł to i zawył. Geralt odepchnął wciąż tłukącą go rękę ze srebrnym skorpionem na rękawie, wzniósł sztylet do ciosu.
Nilfgaardczyk zakrakał.
Wiedźmin wbił mu mizerykordię w otwarte usta. Po rękojeść.
Gdy się zerwał, zobaczył konie bez jeźdźców, trupy i oddalający się w stronę toczącej się bitwy oddzialek. Cintryjczycy z obozu znieśli nilfgaardzki pościg, a poety i walczących na ziemi wcale nie zauważyli w mroku wśród niskich sosenek.
— Jaskier! Gdzie dostałeś? Gdzie strzała?
— W gło… głowie… Wbita w głowę…
— Nie wygaduj głupstw! Cholera, miałeś szczęście… Obtarło cię tylko…
— Krwawię…
Geralt ściągnął kubrak i udarł rękaw koszuli. Brzeszczot grotu zawadził Jaskra nad uchem, zostawiając paskudne, sięgające skroni rozcięcie. Poeta co chwila przyciskał do rany rozedrgane ręce, po czym przyglądał się krwi, obficie paprzącej mu dłonie i mankiety. Oczy miał błędne. Wiedźmin zrozumiał, że ma przed sobą człowieka któremu po raz pierwszy w życiu zadano ból i ranę. Który po raz pierwszy w życiu widział własną krew w takiej ilości.
— Wstawaj — powiedział, szybko i byle jak okręcając głowę trubadura rękawem koszuli. - To nic. Jaskier, to tylko draśnięcie… Wstawaj, musimy stąd wiać…
Nocna bitwa na błoniu wrzała, łoskot żelaza, rżenie koni i wrzaski przybierały na sile. Geralt szybko schwytał dwa nilfgaardzkie wierzchowce, ale potrzebny okazał się tylko jeden. Jaskier zdołał wstać, ale natychmiast znowu siadł ciężko, zajęczał i rozdzierająco zaszlochał. Wiedźmin podniósł go, ocucił szarpaniem, wpakował na siodło. Sam siadł z tyłu i popędził konia. Na wschód, tam, gdzie powyżej widocznej już na niebie bladoniebieskiej smugi brzasku wisiała najjaśniejsza gwiazda gwiazdozbioru Siedmiu Kóz.
— Świtać wkrótce będzie — powiedziała Milva, patrząc nie na niebo, ale na błyszczącą powierzchnię rzeki. - Sumy ostro białoryb prześladują. A wiedźmina i Jaskra ani widu, ani słychu. Oj, czy nie pokpił aby sprawy Regis…