Percival Schuttenbach, Munro Bruys, Yazon Yarda i Figgs Merluzzo obiegli Geralta i mocno nadwerężyli mu prawicę uściskami. A gdy zza zwałów pni wyłoniła się reszta drużyny, hałaśliwa radość wzmogła się odpowiednio.
— Milva! Regis! — wykrzykiwał Zoltan, ściskając wszystkich. - Jaskier, żywy, choć z bandażem na łbie! I co powiesz, grajku zatracony, na kolejny melodramatyczny banał? Życie, wychodzi, to nie poezja! A wiesz, dlaczego? Bo nie poddaje się krytyce!
— A gdzie — rozejrzał się Jaskier — Caleb Stratton?
Zoltan i reszta zamilkli nagle i spoważnieli.
— Caleb — powiedział wreszcie krasnolud, pociągnąwszy nosem — w ziemi pod brzezinką śpi, daleko od jego ukochanych wierchów i góry Carbon. Jak nas Czarni nad Iną dopadli, zbyt wolno nogami przebierał, lasu nie dobiegł… Wziął po łbie mieczem, gdy upadł, skłuli go rohatynami. No, rozchmurzcie się, my już jego opłakali, dość będzie. Cieszyć się nam raczej. Wyście wszak w komplecie z tumultu w obozie wyszli. Ba, nawet powiększyła się drużyna, jak widzę.
Cahir skłonił lekko głowę pod uważnym spojrzeniem krasnoluda, nic nie powiedział.
— No, siadajcie — zaprosił Zoltan. - My tu owieczkę pieczemy. Napotkaliśmy parę dni temu, samotną i smutną, nie daliśmy złą śmiercią zginąć, z głodu albo w wilczej paszczy, litościwie zarżnęliśmy i na strawę przerabiamy. Siadajcie. Ciebie zaś, Regis, na stronę na chwilkę poproszę. Geralt, ty pozwól również.
Za sągiem siedziały dwie kobiety. Jedna karmiła piersią niemowlę, na widok podchodzących odwróciła się skromnie. Opodal młoda dziewczyna z owiniętą niezbyt czystymi szmatami ręką bawiła się na piasku z dwójką dzieci. Tę Wiedźmin poznał natychmiast, gdy tylko podniosła na niego zamglone, obojętne oczy.
— Odwiązaliśmy ją od wozu, który już się palił — wyjaśnił krasnolud. - Mało brakowało, by jednak skończyła tak, jak chciał ów zawzięty na nią kapłan. Chrzest ogniowy wszelakoż przeszła. Liznął ją płomień, przypiekł do żywego mięsa. Opatrzyliśmy, jak umieliśmy, pomazawszy sadłem, ale to się paprze krzynkę. Cyruliku, jeśli mógłbyś…
— Bezzwłocznie.
Gdy Regis chciał odwinąć opatrunek, dziewczyna zakwiliła, cofając się i zasłaniając twarz zdrową ręką. Geralt zbliżył się, by ją przytrzymać, ale wampir pohamował go gestem. Spojrzał głęboko w błędne oczy dziewczyny, a ta natychmiast uspokoiła się, zmiękła. Głowa lekko opadła jej na pierś. Nawet nie drgnęła, gdy Regis ostrożnie odkleił brudną szmatę i posmarował przypieczone ramię ostro i dziwnie pachnącą maścią.
Geralt odwrócił głowę, popatrzył na obie kobiety, na dwójkę dzieci, potem na krasnoluda. Zoltan chrząknął.
— Na baby — wyjaśnił półgłosem — i tę parkę małolatów natrafiliśmy już tu, w Angrenie. Zagubiło się toto w ucieczce, samo było, zestrachane i głodne, no to przygarnęliśmy, opiekujemy się. Jakoś tak wyszło.
— Jakoś tak wyszło — powtórzył Geralt, uśmiechając się leciutko. - Jesteś niepoprawnym altruistą, Zoltanie Chivay.
— Każdy ma jakieś wady. Ty przecie nadal dziewczynie twojej na ratunek spieszysz.
— Nadal. Choć sprawy się pokomplikowały.
— Przez tego Nilfgaardczyka, co dawniej za tobą śledził, a teraz do kompanii doszlusował?
— Częściowo. Zoltan, skąd są ci uciekinierzy? Przed kim uciekali? Przed Nilfgaardem czy Wiewiórkami?
— Ciężko wymiarkować. Dzieciaki gówno wiedzą, baby jakoś mało rozmowne i boczą się nie wiedzieć czemu. Zaklniesz przy nich, względnie pierdniesz, jak te buraki czerwienieją… Nieważne. Ale spotkaliśmy innych zbiegów, drwali, od nich wiemy, że grasuje tu Nilfgaard. Starzy nasi znajomi chyba, zagon, który od zachodu nadciągnął, zza Iny. Ale są tu też podobno oddziały, które przyszły od południa. Zza Jarugi.
— A z kim walczą?
— To jest zagadka. Drwale mówili o armii, której jakaś Biała Królowa przewodzi. Owa królowa Czarnych bije. Podobno nawet na tamten brzeg Jarugi się zapuszcza ze swym wojskiem, na cesarskie ziemie nosi ogień i miecz.
— O jakie wojska może chodzić?
— Nie mam przedstawienia — Zoltan podrapał się w ucho. - Widzisz, co dnia jacyś zbrojni kopytami tu dukty orzą, ale nie pytamy, kto oni. W krzaki się chowamy…
Rozmowę przerwał Regis, który uporał się z poparzonym ramieniem dziewczyny.
— Opatrunek trzeba codziennie zmieniać — powiedział do krasnoluda. - Zostawiam wam maść i tiul, który nie lepi się do oparzeliny.
— Dzięki, cyruliku.
— Ręka się jej zagoi — powiedział cicho wampir, patrząc na wiedźmina. - Z czasem nawet blizna zniknie z młodej skóry. Gorzej z tym, co dzieje się w głowie tej nieszczęsnej. Tego moje maści nie wykurują.
Geralt milczał. Regis wytarł ręce szmatką.
— Fatum albo przekleństwo — powiedział półgłosem. - Móc wyczuwać we krwi chorobę, całą istotę choroby, a nie potrafić wyleczyć…
— Ano — westchnął Zoltan — skórę łatać to jedno, ale gdy rozum popsowany, nie poradzi się nic. Jeno dbać a opiekować się… Dzięki ci za pomoc, cyruliku. Ty, jak widzę, też do wiedźminowej kompanii się przyłączyłeś?
— Jakoś tak wyszło.
— Hmm — Zoltan pogładził brodę. - I kędyż to zamiarujecie Ciri szukać?
— Idziemy na wschód, na Caed Dhu, do druidzkiego kręgu. Liczymy na pomoc druidów…
— Znikąd pomocy — odezwała się dźwięcznym, metalicznym głosem siedząca pod sągiem dziewczyna z zabandażowanym ramieniem. - Znikąd pomocy. Tylko krew. - I ogniowy chrzest. Ogień oczyszcza. Ale i zabija.
Regis mocno chwycił za ramię osłupiałego Zoltana, gestem nakazał mu milczenie. Geralt, który wiedział, co to jest hipnotyczny trans, milczał i nie poruszał się.
— Kto krew rozlewał i kto krew pił — mówiła dziewczyna, nie podnosząc głowy — ten krwią zapłaci. Trzy dni nie miną, jedno umrze w drugim, a wtedy coś umrze w każdym. Po trochu będą umierać, po troszeczku… A gdy w końcu zetrą się chodaki żelazne i wyschną łzy, wtedy umrze ta reszteczka, która zostanie. Umrze nawet to, co nigdy nie umiera.
— Mów — powiedział cicho i łagodnie Regis. - Mów, co widzisz.
— Mgłę. Wieże we mgle. To jest Wieża Jaskółki… Na jeziorze, które skuwa lód.
— Co jeszcze widzisz?
— Mgłę.
— Co czujesz?
— Ból…
Regis nie zdążył zadać następnego pytania. Dziewczyn na szarpnęła głową, zakrzyczała dziko, zakwiliła. Gdy podniosła oczy, faktycznie była w nich już tylko mgła.
Zoltan, przypomniał sobie Geralt, wciąż wodząc palcami po pokrytym runami brzeszczocie, po tym wydarzeniu nabrał do Regisa respektu, porzucił familiarny ton, którym zwykł był zwracać się do cyrulika. Zgodnie z prośbą Regisa, nie powiedzieli pozostałym ani słowa o dziwnym wydarzeniu. Wiedźmin niezbyt się tym wszystkim przejął. Widywał już podobne transy i skłaniał się ku poglądowi, że gadanina zahipnotyzowanych nie była wieszczeniem, lecz powtarzaniem przechwyconych myśli i podświadomych sugestii hipnotyzera. Co prawda, w tym przypadku nie była to hipnoza, lecz wampirzy urok, i Geralt trochę zastanawiał się, co też jeszcze zauroczona dziewczyna wychwyciłaby z myśli Regisa, gdyby trans trwał dłużej.
— Przez pół dnia wędrowali razem z krasnoludami i ich podopiecznymi. Potem Zoltan Chivay zatrzymał pochód i wziął wiedźmina na stronę.
— Trzeba się rozstać — oświadczył krótko. - Myśmy, Geralt, podjęli decyzję. Na północy niebieszczy się już Mahakam, ta zaś dolina wprost w góry wiedzie. Dość przygód. Wracamy do swoich. Pod górę Carbon.