Выбрать главу

— Rozumiem.

— Miło, że chcesz rozumieć. Życzę ci szczęścia, tobie i twojej kompanii. Dziwnej kompanii, ośmielę się zauważyć.

— Chcą mi pomóc — rzekł cicho Wiedźmin. - To dla mnie coś nowego. Dlatego postanowiłem nie dociekać pobudek.

— Mądrze — Zoltan ściągnął z pleców swój krasnoludzki sihill w pochwie z laki, omotanej kocimi skórkami. - Masz, bierz. Nim się nasze drogi rozejdą.

— Zoltan…

— Nie gadaj, tylko bierz. My w górach tę wojnę przesiedzimy, na nic nam żelazo. Ale przyjemnie będzie nieraz przy piwie wspomnieć, że kuty w Mahakamie sihill w dobrym ręku i w dobrej sprawie świszczy. Że nie zhańbi się. A i ty, gdy tą klingą krzywdzicieli twojej Ciri będziesz płatał, płatnij choć jednego za Caleba Strattona. I wspomnij Zoltana Chivaya i krasnoludzkie kuźnie.

— Możesz być pewien — Geralt przyjął miecz, przewiesił go przez plecy. - Możesz być pewien, że będę wspominał. Na tym parszywym świecie, Zoltanie Chivay, dobro, uczciwość i prawość mocno zapadają w pamięć.

— A i owszem — krasnolud zmrużył oczy. - Dlatego ja nie zapomnę ani ciebie i maruderów na leśnej porębie, ani Regisa i podkowy w żarze. Jeśli zaś chodzi o wzajemność pod tym względem…

Zawiesił głos, chrząknął, charknął i splunął.

— Myśmy, Geralt, obrobili kupca pod Dillingen. Bogacza, co się na hayekarskim handlu upasł. Gdy załadował złoto i klejnoty na wóz i z miasta uciekał, zasadziliśmy się na niego. Jako lew majątku bronił, pomocy wzywał, więc razy kilka obuszkiem w czerep wziął i potem już spokojny był i cichutki. Pamiętasz kuferki, któreśmy taszczyli, na wozie wieźli, a na koniec nad rzeczką O w ziemi zaryli? Tam właśnie było zrabowane havekarskie dobro. Złodziejski łup, na którym naszą przyszłość zamiarujemy pobudować.

— Dlaczego mi to mówisz, Zoltan?

— Bo ciebie, jak mniemam, oszukańcze pozory zwiodły nie tak dawno. To, co za dobro i prawość miałeś, okazało — się podłym i niegodziwym pod ładną maską. Ciebie łatwo oszukać, wiedźminie, bo ty nie dociekasz pobudek. Ale ja nie chcę cię oszukiwać. Tedy nie patrz na te baby i dzieci… nie miej krasnoluda, który przed tobą stoi, za prawego i szlachetnego. Stoi przed tobą złodziej, rabuś, a może i morderca. Bo nie wykluczam, że obity hayekar skapiał w rowie przy dillingeńskim gościńcu.

Milczeli długo, patrząc na dalekie, tonące w chmurach góry na północy.

— Bywaj, Zoltan — rzekł wreszcie Geralt. - Być może siły, w istnienie których powoli przestaję wątpić, pozwolą nam się jeszcze kiedyś spotkać. Chciałbym, by tak było. Chciałbym móc przedstawić ci Ciri, chciałbym, by mogła cię poznać. Ale nawet jeśli się nie uda, wiedz, że nie zapomnę cię. Bywaj, krasnoludzie.

— Podasz mi rękę? Złodziejowi i bandycie?

— Bez wahania. Bo mnie już nie tak łatwo oszukać Jak niegdyś. Choć nie dociekam pobudek, pomału uczę się sztuki zaglądania pod maszkary.

*****

Geralt machnął sihillem i przeciął w połowie przelatującą obok ćmę.

Po rozstaniu z Zoltanem i jego grupą, przypomniał sobie, nadybaliśmy w lasach grupę wędrujących chłopów. Część na nasz widok pierzchła, ale kilku Milva powstrzymała, grożąc im łukiem. Chłopi, jak się okazało, byli do niedawna jeńcami Nilfgaardczyków. Zapędzono ich do wyrębu cedrów, ale przed kilkom dniami strażników zaatakował i rozbił jakiś oddział i wyzwolił ich. Teraz wracali do domów. Jaskier uparł się, by wyjaśnić, kim byli owi wyzwoliciele, indagował ostro i dociekliwie.

— Owi wojacy — powtórzył chłop — Białej Królowej służą. Gromią Czarnych, że hej! Powiadali, że są jako goryle na tyłach wrażych.

— Jako kto?

— Przecie mówię. Jako goryle.

— Goryle, psiakrew — Jaskier skrzywił się i machnął ręką. - Oj, ludzie, ludzie… Jakie znaki, pytałem, owo wojsko nosiło?

— Rozmaite, panie. Osobliwie konni. Piechota zasię takie krasne coś.

Chłop wziął patyk i wyskrobał na piasku kształt rombu.

— Raut — zdziwił się oblatany w heraldyce Jaskier. - Nie temerska lilia, ale raut. Godło Rivii. Ciekawe. Do Rivii stąd dobre dwieście mil. Nie wspominam już o fakcie, że armia Lyrii i Rivii została całkowicie unicestwiona podczas walk o Dol Angra i pod Aldersbergiem, a kraj okupuje Nilfgaard. Nic z tego nie rozumiem!

— To normalne — uciął Wiedźmin. - Dość gadania. W drogę.

*****

— Ha! — krzyknął poeta, który cały czas rozmyślał i analizował wydobyte od chłopów informacje. - Połapałem się! Nie goryle, ale gerylasi! Partyzantka! Na tyłach wroga, uważacie?

— Uważamy — kiwnął głową Cahir. - Jednym słowem, na tych terenach działa partyzantka Nordlingów. Jakieś oddziały, zapewne sformowane z resztek wojsk Lyrii i Rivii, rozbitych w połowie lipca pod Aldersbergiem. Słyszałem o tej bitwie, gdy byłem u Wiewiórek.

— Wieść uważam za pocieszającą — oświadczył Jaskier, dumny, że to jemu udało się rozszyfrować zagadkę o gorylach. - Nawet jeśli chłopom pomyliły się heraldyczne godła, to raczej nie mamy do czynienia z armią Temerii. A nie sądzę, by do ryskich gerylasów dotarła już wieść o dwóch szpiegach, którzy niedawno tajemniczo zbiegli spod szubienicy marszałka Vissegerda. Gdybyśmy napatoczyli się na tych partyzantów, mamy szansę się wyłgać.

— Można na to liczyć — powiedział Geralt, uspokajając brykającą Płotkę. - Ale, szczerze mówiąc, wolałbym się nie napatoczyć.

— To wszakże twoi rodacy, wiedźminie — rzekł Regis. - Przecież nazywają cię Geraltem z Rivii.

— Poprawka — odrzekł zimno. - To ja sam się tak nazywam, żeby było ładniej. Imię z takim dodatkiem budzi u moich klientów większe zaufanie.

— Pojmuję — uśmiechnął się wampir. - Dlaczego jednak wybrałeś właśnie Rivię?

— Ciągnąłem patyki, oznaczone różnymi dźwięcznymi nazwami. Zasugerował mi tę metodę mój wiedźmińaki preceptor. Nie od razu. Dopiero wówczas, gdy uparłem się przybrać nazwisko Geralt Roger Eryk du Haute-Bellegarcie. Vesemir uznał to za śmieszne, pretensjonalne i kretyńskie. Zdaje się, że miał rację.

Jaskier parsknął głośno, wymownie patrząc na wampira i Nilfgaardczyka.

— Moje wieloczłonowe nazwisko — rzekł nieco urażony spojrzeniem Regis — jest nazwiskiem prawdziwym. I zgodnym z wampirzą tradycją.

— Moje również — pospieszył z wyjaśnieniem Cahir. - Mawr to imię mojej matki, a Dyffryn pradziadka. I nie ma w tym nic śmiesznego, poeto. A ty sam, ciekawość, jak się nazywasz? Przecież Jaskier to oczywisty pseudonim.

— Nie mogę używać i zdradzać prawdziwego nazwiska — odrzekł tajemniczo bard, zadzierając dumnie nos. - Jest zbyt słynne.

— A mię — włączyła się nagle do rozmowy Milva, od dłuższego czasu ponura i milcząca — srodze źliło, gdy mię spieszczali na Maja, Mania albo Marilka. Gdy ktoś takie imię słyszy, zara duma, że wolno po tyłku klepać.

*****

Ciemniało. Żurawie odleciały, ich trąbienie ucichło w oddali. Uciszył się wiaterek, wiejący od wzgórz. Wiedźmin schował sihill do pochwy.

To było dziś rano. Dziś rano. A po południu zaczęła się afera.

Mogliśmy zacząć podejrzewać wcześniej, pomyślał. Ale kto z nas, oprócz Regisa, znał się na takich sprawach? Owszem, wszyscy zauważyli, że Milva często wymiotuje o świcie. Ale jedliśmy nieraz takie rzeczy, że wszystkim flaki się przewracały. Jaskier też rzygał raz czy dwa razy, a Cahir kiedyś dostał takiej sraczki, że przeraził się, iż złapał czerwonkę. To zaś, że dziewczyna co i rusz złazi z siodła i chodzi w krzaki, brałem za przeziębienie pęcherza…