Выбрать главу

— Ho, ho, ho! — zawołał w nie dającym się ukryć zachwyceniu. - Co ja widzę? Toż to najprawdziwszy atanor sprzężony z alembikiem! Wyposażony w kolumnę rektyfikacyjną i miedzianą chłodnicę! Piękna robota! Samiście to skonstruowali, panie cyruliku?

— Owszem — przyznał skromnie Emiel Regis. - Zajmuję się wyrobem eliksirów, muszę więc destylować, wyciągać piąte esencje, a także…

Urwał, widząc, jak Zołtan Chivay łowi kapiącą z rurki kroplę i oblizuje palec. Krasnolud westchnął, na jego rumianej twarzy odmalowała się nieopisana błogość.

Jaskier nie wytrzymał, również spróbował. I jęknął z cicha.

— Piąta esencja — przyznał, mlaskając. - I chyba szósta albo nawet siódma.

— No tak… — cyrulik uśmiechnął się lekko. - Mówiłem, destylat.

— Samogon — poprawił bez nacisku Zoltan. - I to jaki. Spróbuj, Percival.

— Ale ja się nie znam na organicznej chemii — odrzekł w roztargnieniu gnom, na kolanach oglądający szczegóły montażu alchemicznego pieca. - Wątpliwe, bym poznał składniki…

— Destylat jest z alrauny — rozwiał wątpliwości Regis. - Wzbogaconej belladonną. I sfermentowaną masą skrobiową.

— Znaczy, zacierem?

— Można to i tak nazwać.

— A jakiś kubek można dostać?

— Zoltan, Jaskier — Wiedźmin skrzyżował ręce na piersi. - Czy wy głusi jesteście? To mandragora. Samogon jest zrobiony z mandragory. Zostawcie w spokoju ten kociołek.

— Ależ drogi panie Geralt — alchemik wygrzebał niewielką menzurkę spomiędzy zakurzonych retort i butli, pieczołowicie wytarł ją szmatką. - Nie ma się czego lękać. Mandragora jest właściwie sezonowana, a proporcje starannie dobrane i precyzyjnie odważone. Na librę masy skrobiowej daję tylko pięć uncji alrauny, a belladonny tylko pół drachmy…

— Nie o to szło — Zoltan spojrzał na wiedźmina, zrozumiał w lot, spoważniał, ostrożnie cofnął się od piecyka. Nie o to się rozchodzi, panie Regis, ile drachm wrzucacie, ale o to, ile drachma alrauny kosztuje. Zbyt drogi to trunek jak dla nas.

— Mandragora — szepnął z podziwem Jaskier, wskazując na piętrzącą się w kącie szałasu kupkę bulw przypominających małe buraki cukrowe. - To jest mandragora? Prawdziwa mandragora?

— Odmiana żeńska — kiwnął głową alchemik. - Rośnie w dużych skupiskach właśnie na cmentarzu, na którym przyszło nam się poznajomić. Dlatego też tutaj właśnie spędzam lato.

Wiedźmin wymownie spojrzał na Zoltana. Krasnolud mrugnął. Regis uśmiechnął się półgębkiem.

— Proszę, proszę, panowie, jeśli macie ochotę, serdecznie zapraszam do degustacji. Doceniam wasz takt, ale w obecnej sytuacji mało mam szans, by dowieźć eliksiry do objętego wojną Dillingen. To wszystko i tak musiałoby się zmarnować, w związku z czym nie mówmy o cenach. Przepraszam, ale naczynie do picia mam tylko jedno.

— Wystarczy — mruknął Zoltan, biorąc menzurkę i ostrożnie naczerpując z cebrzyka. - Pańskie zdrowie, panie Regis. Uuuuuuch…

— Proszę wybaczenia — uśmiechnął się znowu cyrulik. - Jakość destylatu pozostawia zapewne wiele do życzenia… To w zasadzie półfabrykat.

— To najlepszy półfabrykat, jaki w życiu piłem — złapał oddech Zoltan. - Masz, poeto.

— Aaaach… O, matko moja! Przedni! Spróbuj, Geralt.

— Gospodarzowi — Wiedźmin ukłonił się lekko w stronę Emiela Regisa. - Gdzie twoje maniery, Jaskier?

— Raczcie wybaczyć, panowie — odkłonił się alchemik — ale nie pozwalam sobie na żadne używki. Zdrowie już nie to, co niegdyś, przyszło zrezygnować… z wielu przyjemności.

— Nawet łyczka?

— Chodzi o zasadę — wyjaśnił spokojnie Regis. - Nigdy nie łamię zasad, które sam sobie określam.

— Podziwiam i zazdroszczę pryncypialności — Geralt upił nieco z menzurki, po chwili wahania golnął do dna. W delektowaniu się smakiem przeszkodziły nieco łzy, cieknące z oczu. Po żołądku rozlało się ożywcze ciepło.

— Pójdę po Milvę — zaofiarował się, oddając naczynie krasnoludowi. - Nie wydudlijcie wszystkiego, nim wrócimy.

Milva siedziała w pobliżu koni, przekomarzając się z piegowatą dziewuszką, którą cały dzień wiozła na łęku. Gdy dowiedziała się o gościnności Regisa, zrazu wzruszyła ramionami, ale nie dała się długo prosić.

Gdy weszli do szałasu, zastali towarzystwo przy oględzinach zmagazynowanych korzeni mandragory.

— Pierwszy raz widzę — przyznał się Jaskier, obracając w palcach kłączastą bulwę. - Rzeczywiście, nieco przypomina człowieka.

— Pokręconego przez lumbago — stwierdził Zoltan. - A ten drugi, o, wypisz wymaluj baba w ciąży. Ten zaś, z przeproszeniem, jakby dwoje ludzi, zajętych pochędóżką.

— Wam tylko jedno w głowie — Milva chwacko wychyliła napełnioną menzurkę, mocno kaszlnęła w pięść. - A niech mnie… Krzepka ta gorzała! Prawdziwie to z dziwostrętu? Ha, tedy czarodziejski napitek pijemy! Nie co dnia się trafia. Dzięki, panie cyruliku.

— Ależ cała przyjemność po mojej stronie. Konsekwentnie napełniana menzurka okrążyła kompanię, pobudzając humor, wigor i gadatliwość.

— Taka mandragora, jakem słyszał, to warzywo o wielkiej magicznej mocy — rzekł z przekonaniem Percival Schuttenbach.

— A jakże — potwierdził Jaskier, po czym golnął sobie, otrząsnął się i zaczął gadać. - Mało to ballad na ten temat ułożono? Czarodzieje używają mandragory do eliksirów, dzięki którym zachowują wieczną młodość. Czarodziejki nadto wyrabiają z airauny maść, która nazywa się glamarye. Wysmarowana taką maścią czarodziejka robi się tak piękna i czarowna, że oczy na wierzch wyłażą. Trzeba wam też wiedzieć, że mandragora jest silnym afrodyzjakiem i używa się jej do magii miłosnej, zwłaszcza do przełamywania dziewczęcych oporów. Stąd właśnie bierze się ludowa nazwa mandragory: dziwostręt. Znaczy się, ziele, które stręczy dziwki.

— Bałwan — skomentowała Milva.

— A ja słyszałem — rzeki gnom, wychyliwszy napełnione naczynie — że gdy się korzeń airauny ze ziemi wyciąga, to roślina płacze i zawodzi jak żywa.

— Ba — powiedział Zoltan, naczerpując z cebrzyka. - Żeby tylko zawodziła! Mandragora, mówią, wrzeszczy tak okropnie, że zmysły postradać od tego można, a nadto gusła wykrzykuje i klątwy miota na tego, kto ją z ziemi wyrywa. Życiem można taki hazard przypłacić.

— Widzi mi się to osielską bajędą — Milva wzięła od niego menzurkę, wypiła z rozmachem i otrząsnęła się. - Nie może to być, by roślina taką moc miała.

— Niezawodna to prawda! — zawołał zapalczywie krasnolud. - Ale roztropni zielarze wynaleźli sposób, by się ochronić. Znalazłszy airaunę, trzeba umotać do korzenia postronek jednym końcem, do drugiego zasię końca postronka uwiązać psa…

— Albo świnię — wtrącił gnom.

— Albo dziką świnię — dodał poważnie Jaskier.

— Głupiś, poeto. Rzecz w tym, by to sobaka albo świnia mandragorę z ziemi wytargała, wówczas klątwy i uroki zielska na ciągnącego zwierzaka spadną, zielarz zasię, daleko i bezpiecznie w chaszczach ukryty, cało ujdzie. Co, panie Regis? Słusznie mówię?

— Metoda jest interesująca — przyznał alchemik, uśmiechając się zagadkowo. - Głównie przez jej pomysłowość. Minusem jest jednak daleko posunięta komplikacja. Wszakże teoretycznie wystarczyłby sam postronek, bez pociągowego zwierzęcia. Nie posądzałbym mandragory o zdolność rozpoznania, kto ciągnie za postronek. Czary i klątwy zawsze powinny spaść na sznurek, który jest przecież tańszy i mniej kłopotliwy w obsłudze niż pies, że o świni nie wspomnę.

— Kpicie?

— Gdzieżbym śmiał. Mówiłem, podziwiam pomysłowość. Bo jakkolwiek mandragora, wbrew powszechnej opinii, nie jest zdolna do rzucania uroków czy klątw, jest to w stanie świeżym roślina silnie toksyczna, tak dalece, że trująca jest nawet gleba wokół korzenia. Pryśniecie świeżego soku na twarz lub na skaleczoną dłoń, ba, nawet wdychanie oparu może mieć fatalne skutki. Ja używam maski i rękawic, co nie znaczy, bym miał coś do zarzucenia metodzie postronka.

— Hmmm… — zastanowił się krasnolud. - A z owym krzykiem straszliwym, który wyrywana alrauna wydaje, prawda to?

— Mandragora nie posiada strun głosowych — wyjaśnił spokojnie alchemik. - To raczej typowe dla roślin, nieprawdaż? Wydzielana przez kłącze toksyna ma jednak silne działanie halucynogenne. Głosy, krzyki, szepty i inne dźwięki to nic innego, jak halucynacje wytwarzane przez porażony centralny ośrodek nerwowy.

— Ha, na śmierć zapomniałem — z ust Jaskra, który właśnie wychylił menzurkę, wyrwało się stłumione beknięcie. - Mandragora jest silnie trująca! A ja brałem ją do ręki! A teraz chlamy ten wywar bez opamiętania…

— Toksyczny jest wyłącznie świeży korzeń alrauny — uspokoił go Regis. - Mój jest sezonowany i właściwie przygotowany, a destylat jest filtrowany. Nie ma powodu do obaw.

— Pewnie, że nie ma — zgodził się Zoltan. - Bimber zawsze będzie bimbrem, pędzić go można nawet z szaleju, pokrzywy, rybich łusek i starych sznurowadeł. Dawaj szklankę, Jaskier, bo kolejka czeka.

Konsekwentnie napełniana menzurka okrążyła kompanię. Wszyscy porozsiadali się wygodnie na polepie. Wiedźmin syknął i zaklął, poprawił pozycję, bo przy siadaniu ból znowu przeszył mu kolano. Zobaczył, że Regis przygląda mu się uważnie.

— Świeża rana?

— Niezbyt. Ale dokucza. Masz tu jakieś zioła, zdolne uśmierzyć ból?

— To zależy od rodzaju bólu — uśmiechnął się nieznacznie cyrulik. - I od jego przyczyn. W twoim pocie, wiedźminie, wyczuwam dziwny zapach. Byłeś leczony magią? Podawano ci magiczne enzymy i hormony?

— Podawano mi różne leki. Nie miałem pojęcia, że jeszcze można je wywęszyć w moim pocie. Masz cholernie czuły węch, Regis.

— Każdy ma jakieś zalety. Dla wyrównania wad. Jaką dolegliwość leczono ci magicznie?

— Miałem złamaną rękę i trzon kości udowej.

— Jak dawno temu?

— Miesiąc z okładem.

— I już chodzisz? Niebywałe. Driady z Brokilonu, prawda?

— Jak na to wpadłeś?

— Tylko driady znają leki, zdolne tak szybko odbudować tkankę kostną. Na wierzchach twoich dłoni widzę ciemne punkty, miejsca, w które wniknęły korzonki conynhaeli i symbiotyczne pędy purpurowego żywokostu. Conynhaelą umieją się posługiwać wyłącznie driady, a purpurowy żywokost nie rośnie poza Brokilonem.