— Wolne pańskie żarty — powiedział chłop. - I śmichy — chichy. Kapłan tu jest, a kapłan pewniejszy niźli Wiedźmin. Kapłan orzekł, że wąpierz zawżdy do spółki z czarownicą proceder swój czyni. Czarownica przyzywa upira i ofiary wskazuje jemu, a wszystkim oczy mroczy, żeby nie widzieli nic.
— I pokazało się, że w samej rzeczy tak jest — dodał drugi. - Wiedźmę wśród nas zdradziecką hodowaliśmy. Ale kapłan jej czary przejrzał i tera ją spalim.
— Jakżeby inaczej — mruknął Wiedźmin. - No cóż, rzucimy okiem na ten wasz sąd. I pogadamy z panem starostą o wypadku, który spotkał nieszczęsnego Chodaka. Pomyślimy o jakimś stosownym zadośćuczynieniu. Prawda, Percival? Założę się, że jeszcze jakiś kamyczek znajdzie się w którejś z twoich kieszeni. Prowadźcie, ludkowie.
Orszak ruszył w kierunku rozłożystego klonu, pod którym w samej rzeczy czarno było od podnieconych ludzi. Wiedźmin, zostawszy nieco z tyłu, spróbował nawiązać rozmowę z jednym z chłopków, któremu w miarę porządnie patrzyło z oblicza.
— Co to za czarownica, którą pojmano? Faktycznie uprawiała magię?
— Ech, panie — mruknął wieśniak — ja tam nie wiem. Dziewka owa to przybłęda, obca. Po mojemu, nie całkiem na umyśle zdrowa. Wyrośnięta, a cięgiem jeno z dzieciakami się bawiła, i sama jako dzieciak, zagadniesz, ni be, ni me. Ale ja tam nic nie wiem. Bogać, wszyscy mówią, że z wąpierzem sprośność czyniła i czary.
— Wszyscy oprócz aresztowanej — powiedział cicho idący obok wiedźmina Regis. - Bo ta, gdy ją o to zagadnięto, ni be, ni me. Jak mniemam.
Na szczegółowszą indagację zabrakło czasu, bo już byli pod klonem. Przepuszczono ich przez tłum, prawda, że nie bez pomocy Zoltana i jego jesionowej lagi.
Do drabiny wyładowanego workami wozu przywiązano dziewczynę lat około szesnastu, szeroko rozkrzyżowując jej ręce. Dziewczyna ledwie sięgała ziemi palcami stóp, W chwili, gdy podeszli, odarto jej z giezła i koszuli chude ramiona, na co związana zareagowała przewróceniem oczu i głupią mieszanką chichotu i łkania.
Tuż obok rozpalono ognisko. Ktoś porządnie rozdmuchał węgle, ktoś inny brał za pomocą obcęgów podkowy i pieczołowicie umieszczał je w żarze. Nad całym zbiegowiskiem unosił się podniecony krzyk kapłana.
— Podła czarownico! Bezbożna niewiasto! Wyznaj prawdę! Ha, spójrzcie jeno na nią, ludzie, opiła się jakiegoś czarciego ziela! Spójrzcie jeno na nią! Wypisane ma czarostwo na obliczu!
Kapłan był chudy, twarz miał suchą i ciemną jak wędzona ryba. Czarna szata wisiała na nim jak na kołku. Na szyi połyskiwał święty symbol, Geralt nie mógł rozpoznać, jakiego bóstwa, nie znał się na tym zresztą. Szybko mnożący się ostatnimi czasy panteon mało go obchodził. Kapłan musiał jednak bez wątpienia należeć do którejś z nowszych sekt religijnych. Te starsze zajmowały się rzeczami pożyteczniejszymi niż chwytanie dziewcząt, przywiązywanie ich do wozów i judzenie przeciw nim zabobonnej tłuszczy.
— Od samego zarania dziejów kobieta wszelkiego zła jest siedliskiem! Narzędziem Chaosu, wspólniczką spisku przeciw światu i rodzajowi ludzkiemu! Kobietą rządzi jeno cielesna lubieżność! Dlatego tak chętnie demonom służy, by mogła chuć swą nienasyconą zaspokoić i swe naturze przeciwne żądze!
— Zaraz dowiemy się więcej o kobietach — mruknął Regis. - To fobia, w czystej, klinicznej postaci. Świątobliwemu mężowi często musi się śnić vagina dentata.
— Zależę się, że jest gorzej — odmruknął Jaskier. - Głowę dam, że on nawet na jawie nieustannie marzy o zwykłej, bezzębnej. I nasienie rzuciło mu się na mózg.
— A upośledzona dziewczyna za to zapłaci.
— Jeżeli nie znajdzie się ktoś — zawarczała Milva — kto powstrzyma tego czarnego durnia.
Jaskier wymownie i z nadzieją popatrzył na wiedźmina, ale Geralt unikał jego wzroku.
— A czegóż, jeśli nie niewieściego czarostwa, są obecne nasze klęski i nieszczęścia wynikiem? — wrzeszczał dalej kapłan. - Wszak nie kto inny, a czarownice królów zdradziły na wyspie Thanedd, zamach na króla Redanii uknuły! Wszak nie kto inny, a elfia wiedźma z Dol Blathanna nasyła na nas Wiewiórki! Widzicie teraz, do jakiego zła przywiodła konfidencja z czarownicami! Tolerowanie ich plugawych praktyk! Przymykanie oczu na ich samowolę, ich zuchwałą pychę, ich bogactwo! A kto temu winien? Królowie! Zadufam władcy wyrzekli się bogów, odsunęli kapłanów, odebrali im urzędy i miejsca w radach, a obmierzłe czarownice obsypali zaszczytami i złotem! I mają teraz skutek!
— Aha! To tu leży wampir pogrzebany — powiedział Jaskier. - Myliłeś się, Regis. Tu o politykę, nie o waginę chodzi.
— I o pieniądze — dodał Zoltan Chivay.
— Zaprawdę — ryczał kapłan — powiadam wam, nim staniemy do walki z Nilfgaardem, oczyśćmy wpierw z tych abominacji własny dom! Wypalmy ten wrzód białym żelazem! Oczyśćmy chrztem ogniowym! Takiej, która para się czarami, nie zezwólmy żyć!
— Nie zezwolimy! Na stos z nią!
Przywiązana do wozu dziewczyna zaśmiała się histerycznie, przewróciła oczami.
— Zara, zara, pomaluśku — odezwał się milczący do tej pory posępny wieśniak olbrzymiego wzrostu, dokoła którego kupiła się grupka podobnie milczących mężczyzn i kilka ponurych kobiet. - Do nynie jeno aby krzyki słyszelim. Krzykać każdy potrafi, wrona nawet. Od was, świątobliwy, szacunek więcej czekać niż od wrony każe.
— Negujecie me słowa, starosto Laabs? Słowa kapłana?
— Nie nygusuję ja niczego — olbrzym splunął na ziemię i podciągnął zgrzebne portki. - Ta dziewka to sierota i przybłęda, nikt dla mnie. Jeśli się pokaże, że z wąpierzem jest w zmowie, bierzcie ją, ubijcie. Ale pókim ja tego obozu starostą, poty jeno winnych karać się tu będzie. Chcecie karać, wprzód dowód winy pokażcie.
— A pokażę! - krzyknął kapłan, dając znak swoim pachołkom, tym, którzy niedawno wkładali podkowy do ognia. - Do oczu pokażę! Wam, Laabs, i wszystkim obecnym!
Pachołkowie wynieśli zza wozu i ustawili na ziemi nieduży, osmolony kociołek z pałąkiem.
— Oto dowód! — ryknął kapłan, kopnięciem wywracając kociołek. Na ziemię chlusnęła rzadka ciecz, osadzając na piasku kawałeczki marchwi, wstążki nierozpoznawalnej zieleniny i kilka małych kostek.
— Wiedźma warzyła magiczne konkokeje! Eliksir, dzięki któremu mogła w powietrzu latać! Do swego miłośnika wampira, by z nim obcować występnie i dalsze zbrodnie knuć! Znam ja czarowników sprawy i sposoby, wiem ja, z czego ten dekokt! Czarownica ugotowała żywcem kota!
Tłum ochnął ze zgrozą.
— Makabra — wzdrygnął się Jaskier. - Ugotować żywe stworzenie? Było mi żal dziewczyny, ale trochę za daleko posunęła się…
— Zawrzyj gębę — syknęła Milva.
— Oto dowód! — wrzeszczał kapłan, podnosząc z parującej kałuży kostkę. - Oto dowód niezbity! Kocia kość!
— To ptasia kość — stwierdził zimno Zoltan Chivay, mrużąc oczy. - Sójki, jak mi się widzi, albo gołębia. Dziewucha trochę rosołu uwarzyła sobie i tyle!
— Milcz, pogański skrzacie! — huknął kapłan. - Nie bluźnij, bo cię bogowie skarżą rękami ludzi pobożnych! To wywar z kota, twierdzę!
— Z kota! Niechybnie z kota! — zawrzaśli otaczający kapłana chłopi. - Dziewka miała kota! Czarnego kota! Wszyscy widzieli, że miała! Wszędzie za nią łaził! A gdzie on tera, ów kot? Nie ma go! Znaczy ugotowany!
— Ugotowany! Ugotowany na dekokt!
— Prawda! Czarownica ugotowała kota na dekota!
— Nie trza innego dowodu! Do ognia z wiedźmą! A najprzód na męki! Niech wszystko wyzna!
— Rrrrwa mać! - zaskrzeczał Feldmarszałek Duda.
— Szkoda tego kota — powiedział nagle głośno Percival Schuttenbach. - Ładna była bestia, tłuściutka. Futerko lśniące jak antracyt, ślepia niby dwa chryzoberyle, wąsiska długie, a ogon gruby jak zbójecka pała! Kot jak malowanie. Musiał ci on siła myszów zniszczyć!
Wieśniacy uciszyli się.
— A wy skąd to niby wiecie, panie gnom? — bąknął któryś. - Skąd wam wiedzieć, jak ów kot wyglądał?
Percival Schuttenbach wysmarkał się, wytarł palce w nogawkę.
— A bo on tam, o, na wozie siedzi. Za waszymi plecyma. Wieśniacy odwrócili się jak na komendę, zamruczeli, patrząc na siedzącego na tobołkach kota. Ten zaś, za nic sobie mając powszechne zainteresowanie, zadarł do pionu tylną nogę i skupił się na wylizywaniu sobie zadka.
— Ot i pokazało się — powiedział wśród zupełnej ciszy Zoltan Chivay — że wasz niezbity dowód kocurowi pod chwost, pobożny mężu. Jaki drugi dowód będzie? Może kocica? Dobrze by było, spikniemy parkę, rozmnożymy, żaden gryzoń do spichlerza na pół strzelenia z łuku nie podejdzie.
Kilku wieśniaków parsknęło, kilku innych, w tym starosta Hector Laabs, otwarcie zarechotało. Kapłan spurpurowiał.
— Zapamiętam cię, bluźnierco! — ryknął, mierżąc palcem w krasnoluda. - Bezbożny koboldzie! Kreaturo ciemności! Skąd się tu wziąłeś? Możeś i ty z wampirem w konszachtach? Poczekaj, ukarzemy wiedźmę, ciebie weźmiemy na spytki! Ale pierwej z czarownicą uczynimy sąd! Włożone już podkowy w węgle, zobaczymy, co grzesznica wyjawi, gdy jej paskudna skóra zasyczy! Zaręczam wam, że sama się do zbrodni czarostwa przyzna, trzebaż innego dowodu, jak przyznanie?
— A trzebaż, trzebaż — powiedział Hector Laabs. - Bo gdyby tak wam, świątobliwy, te podkowy rozpalone do pięt przystawić, to wierę, przyznalibyście się nawet i do występnego z kobyłą obcowania. Tfu! Wyście człek boży, a jak rakarz gadacie!
— Tak, jam jest człek boży! — zaryczał kapłan, przekrzykując wzmagający się wśród wieśniaków pomruk. - W boską wierzę sprawiedliwość, karę i pomstę! I w boży sąd! Niech przed bożym sądem wiedźma stanie! Sąd boży…
— Świetny pomysł — przerwał głośno Wiedźmin, występując z tłumu.
Kapłan zmierzył go złym wzrokiem, chłopi przestali szemrać, gapili się z otwartymi ustami.
— Sąd boży — podjął Geralt wśród absolutnej ciszy — to rzecz całkowicie pewna i bezwzględnie sprawiedliwa. Ordalia akceptowane są również przez sądy świeckie i mają swe reguły. Reguły te stanowią, że w przypadku oskarżenia niewiasty, dziecka, starca lub osoby ułomnej do sądu stanąć może obrońca. Prawda, panie starosto Laabs? Zgłaszam się oto na obrońcę. Ogrodźcie szranki. Kto pewien jest winy tej dziewczyny i nie boi się sądu bożego, niech wystąpi do walki ze mną.