— Na Thanedd — podjął po chwili Faoiltiama — popłynęliśmy statkiem, którym przybył Cahir. Rience miał amulety, za pomocą których okrył statek czarodziejską mgłą. Wpłynęliśmy do pieczary pod wyspą. Stamtąd dostaliśmy się do podziemi pod Garstangiem.
— Już w podziemiach wiedzieliśmy, że coś jest nie tak, Rience odebrał jakieś sygnały telepatyczne od Vilgefortza. Wiedzieliśmy, że przyjdzie nam z marszu wejść do toczącej się walki. Byliśmy gotowi. I dobrze, bo od razu po wyjściu z lochów wpadliśmy w piekło.
Elf silnie skrzywił pokaleczoną twarz, zupełnie jakby wpomnienie sprawiło mu ból.
— Po początkowych sukcesach sprawy zaczęły się komplikować. Nie udało się nam wyeliminować wszystkich królewskich czarodziejów, mieliśmy duże straty. Śmierć poniosło również kilku magów, którzy byli w spisku, inni po kolei zaczęli ratować skórę i teleportować się. W pewnym momencie znikł Vilgefortz, potem znikł Rience, a wkrótce po nich Enid an Gleanna. To ostatnie zniknięcie uznałem za ostateczny sygnał do odwrotu. Nie wydawałem jednak rozkazu, czekałem na powrót Cahira i jego grupy, która zaraz na początku akcji ruszyła, by wykonać swoją misję. Ponieważ nie wracali, zaczęliśmy ich szukać.
— Z grupy — Faoiltiarna spojrzał w oczy nilfgaardzkiego szpiega — nie ocalał nikt, wszyscy zostali wysieczeni w bestialski sposób. Cahira znaleźliśmy na schodach prowadzących do Tor Lara, wieży, która w czasie walki eksplodowała i rozsypała się w gruzy. Był ranny i bez przytomności, oczywiste było, że zleconej mu misji nie wykonał. Obiektu owej misji w okolicy nie było ni śladu, a z dołu, od Aretuzy i Loxii, sypali się już królewscy. Wiedziałem, że Cahir żadną miarą nie może wpaść im w ręce, bo byłby dowodem na czynny udział Nilfgaardu w akcji. Zabraliśmy go i uciekliśmy do podziemi, do kawerny. Wsiedliśmy na statek i odpłynęliśmy. Z komanda zostało nas dwunastu, w większości rannych.
— Wiatr nam sprzyjał. Wyładowaliśmy na zachód od Hirundum, ukryliśmy się w lasach. Cahir próbował drzeć na sobie bandaże, wykrzykiwał coś o szalonej pannie o zielonych oczach, o Lwiątku z Cintry, o wiedźminie, który wyrżnął jego grupę, o Wieży Mewy i o czarodzieju, który latał jak ptak. Domagał się konia, rozkazywał wracać na wyspę, powoływał na cesarskie rozkazy, co w danej sytuacji musiałem uznać za bredzenie szaleńca. W Aedirn, jak wiedzieliśmy, wrzała już wojna, za ważniejsze uznawałem szybkie odtworzenie zdziesiątkowanego komanda i wznowienie walki z Dh'oine.
Cahir wciąż był z nami, gdy w skrzynce kontaktowej znalazłem tamten wasz sekretny rozkaz. Byłem zdumiony. Choć Cahir ewidentnie nie wykonał misji, nic nie wskazywało, by był winny zdrady. Ale nie deliberowałem długo, uznałem, że to wasza sprawa i sami powinniście ją wyjaśniać. Cahir, gdy go wiązano, nie stawiał oporu, był spokojny i zrezygnowany. Rozkazałem wsadzić go do drewnianej trumny i przy pomocy znajomego hayefft dostarczyć we wskazane w liście miejsce. Nie byłem, przyznaję to, skłonny do uszczuplenia komanda o eskortę. Nie wiem, kto wymordował waszych ludzi w miejscu spotkania. A o tym, gdzie to jest, wiedziałem wyłącznie ja. Jeśli więc nie odpowiada wam wersja całkiem przypadkowej zagłady waszego oddziału, to zdrajcy szukajcie u siebie, bo oprócz mnie tylko wy znaliście termin i miejsce.
Faoiltiarna wstał.
— To wszystko. Wszystkie powyższe informacje są prawdziwe. W lochach Nastroga nie dostarczyłbym wam ich więcej. Kłamstwa i konfabulacje, którymi, być może, próbowałbym zadowolić śledczego i oprawców, zaszkodziłyby wam raczej, niż pomogły. Niczego więcej nie wiem, w szczególności nie znam miejsca pobytu Vilgefortza i Rience'a, nie wiem też, czy słusznie podejrzewacie ich o zdradę. Oświadczam też dobitnie, że nic nie wiem o królewnie z Cintry, ani prawdziwej, ani fałszywej. Powiedziałem wszystko, co wiedziałem. Liczę, że pan de Rideaux ani Stefan Skellen nie zechcą już zastawiać na mnie zasadzek. Dh'oine od dawna próbują mnie schwytać lub zabić, nabrałem tedy zwyczaju bezwzględnego eksterminowania wszystkich zasadzkowiczów. W przyszłości również nie będę dociekał, czy któryś z zasadzkowiczów nie jest przypadkiem podwładnym Vattiera lub Skellena. Nie będę miał na takie dociekanie ani czasu, ani ochoty. Czy wyrażam się jasno?
Struycken kiwnął głową, przełknął ślinę.
— Bierz więc konia, szpiegu, i wynoś się z moich lasów.
— Znaczy, katu cię w tej trumnie wieźli — mruknęła, Milva. - Nynie pojmuję, choć też nie ze wszystkim. Czemuś to miast utaić się gdzie, za wiedźminem jedziesz? On na ciebie zawzięty okrutnie… Dwa razy życie ci darował…
— Trzy razy.
— Dwa widziałam. Choć to nie ty wiedźminowi gnaty na Thanedd poprzetrącałeś, jakem zrazu myślała, nie wiem, zali ci bezpiecznie znowu pod miecz mu leźć. Ja tam wiele z waszych waśni nie rozumiem, ale mnie przecie zratowaieś i dobrze ci jakoś z oczu patrzy… Tedy rzeknę ci, Cahir, krótko: gdy Wiedźmin wspomina tych, którzy jego Ciri do Nilfgaardu porwali, to zębami zgrzyta, aż iskry lecą. A gdybyś na niego napluł, ślina zasyczy.
— Ciri — powtórzył. - Ładnie ją nazywa.
— Nie wiedziałeś?
— Nie. Przy mnie zawsze mówiono na nią Cirilla albo Lwiątko z Cintry… A gdy była ze mną… Bo kiedyś była… Nie odezwała się do mnie ani słowem. Chociaż uratowałem jej życie.
— Czart jeden chyba zdoła pojąć to wszystko — pokręciła głową. - Powikłane te wasze losy, Cahir, posuplone a poplątane. Nie na moją głowę.
— A ty jak masz na imię? - spytał nagle.
— Milva… Maria Barring. Ale mów: Milva.
— Wiedźmin zmierza w złym kierunku, Milva — powiedział po chwili. - Ciri nie ma w Nilfgaardzie. Nie do Nilfgaardu ją porwano. Jeżeli w ogóle ją porwano.
— Jakże to?
— To długa historia.
— Na Wielkie Słońce — Fringilla, stając w progu, przechyliła głowę i ze zdziwieniem przyjrzała się przyjaciółce.
— Coś ty zrobiła z włosami, Assire?
— Umyłam — odrzekła sucho Assire var Anahid. - I ufryzowałam. Wejdź, proszę, siadaj. Zejdź z fotela, Merlin. Psik!
Czarodziejka usiadła na niechętnie zwolnionym przez czarnego kota miejscu, nie przestając przyglądać się fryzurze przyjaciółki.
— Przestań się dziwować — Assire dotknęła dłonią puszystych i lśniących loków. - Postanowiłam odmienić się nieco. Zresztą, wzięłam przykład z ciebie.
— Mnie — zachichotała Fringilla Vigo — zawsze uważano za dziwaczkę i buntowniczkę. Ale gdy ciebie zobaczę w akademii lub na dworze…
— Nie bywam na dworze — ucięła Assire. - A akademia będzie musiała się przyzwyczaić. Mamy trzynasty wiek Najwyższa pora na zerwanie z przesądem, że dbałość o wygląd zewnętrzny dowodzi u magiczki płochości i miałkości umysłu.
— Paznokcie też — Fringilla lekko zmrużyła zielone oczy, którym nigdy nic nie uchodziło. - Nie poznaję cię, moja droga.
— Proste zaklęcie — odrzekła chłodno czarodziejka — powinno ci wystarczyć do stwierdzenia, że to ja, a nie żaden doppelgfinger. Rzuć taki czar, jeśli musisz. A potem przejdź do tego, o co cię prosiłam.
Fringilla Vigo pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela.
— Ciebie zaś — powiedziała, nie podnosząc głowy — prosił seneszal Ceallach aep Gryffyd, prawda?
— Prawda — potwierdziła ściszonym głosem Assire — Ceallach odwiedził mnie, zrozpaczony, prosił o pomoc o wstawiennictwo, o ratunek dla syna, którego Emhyr rozkazał schwytać, poddać torturom i stracić. Do kogo miał się zwrócić, jeśli nie do powinowatej? Mawr, małżonka Ceallacha, matka Cahira, to moja siostrzenica, najmłodsza córka mojej rodzonej siostry. Pomimo tego niczego mu nie obiecałam. Bo nic nie mogę zrobić w tej sprawie. Niedawno miały miejsce okoliczności, które nie pozwalają mi ściągać na siebie uwagi. Wyjaśnię ci to. Ale po wysłuchaniu informacji, o których zebranie cię prosiłam.
Fringilla Vigo ukradkiem odetchnęła z ulgą. Bała się, że przyjaciółka zechce jednak angażować się w śmierdzącą szafotem sprawę Cahira, syna Ceallacha. I że ją poprosi o pomoc, której ona nie mogłaby odmówić.
— Około polowy lipca — zaczęła — cały zebrany w Loc Oma dwór miał okazję podziwiać piętnastoletnią dziewczynę, rzekomo księżniczkę Cintry, którą zresztą Emhyr w czasie audiencji uparcie tytułował królową i traktował tak łaskawie, że nawet rozeszły się plotki o rychłym małżeństwie.
— Słyszałam — Assire pogłaskała kota, który zniechęcił się Fringillą i właśnie próbował dokonać aneksji jej własnego fotela. - Nadal mówi się o tym niewątpliwie politycznym mariażu.
— Ale ciszej i nie tak często. Bo Cintryjka została wywieziona do Dam Rowan. W Dam Rowan, jak wiesz, często trzyma się więźniów stanu. Kandydatki na cesarzowe znacznie rzadziej.
Assire nie skomentowała. Czekała cierpliwie, przyglądając się swym niedawno wyrównanym i polakierowanym paznokciom.
— Niewątpliwie pamiętasz — podjęła Fringilla Vigo — jak trzy lata temu Emhyr wezwał nas wszystkich i rozkazał ustalić miejsce pobytu pewnej osoby. Na terenie Północnych Królestw. Niewątpliwie pamiętasz, jak wściekł się, gdy nam się nie udało. Albricha, który wyjaśnił, że na taką odleglość nie da się sondować, nie wspominając już o przebijaniu ekranów, zwymyślał od ostatnich. A teraz słuchaj. Tydzień po słynnej audiencji w Loc Grim, gdy świętowano Wiktorię odniesioną pod Aldersbergiem, Emhyr dostrzegł na sali zamkowej Albricha i mnie. I zaszczycił nas rozmową. Sens jego wypowiedzi, niewiele trywializując, był taki: "Jesteście darmozjady, indolenci i lenie. Wasze kuglarskie sztuczki kosztują mnie majątek, a pożytku z nich żadnego. Zadanie, któremu nie podołała cała wasza pożałowania godna akademia, zwykły astrolog wykonał w cztery dni.