Assire var Anahid parsknęła lekceważąco, nie przestając głaskać kota.
— Bez trudu dowiedziałam się — ciągnęła Fringillą Vigo — że owym astrologiem cudotwórcą byt nie kto inny, a osławiony Xarthisius.
— Poszukiwaną była tedy owa Cintryjka, kandydatka na cesarzową. Xarthisius ją odnalazł. I co? Mianowano go sekretarzem stanu? Szefem Departamentu Spraw Niewykonalnych?
— Nie. Wtrącono go do lochu już po tygodniu.
— Obawiam się, że nie rozumiem, co to ma wspólnego z Cahirem, synem Ceallacha.
— Cierpliwości. Pozwól mi zachować kolejność. To konieczne.
— Wybacz. Słucham.
— Pamiętasz, co dał nam Emhyr, gdyśmy trzy lata temu zabierali się do poszukiwań?
— Kosmyk włosów.
— Zgadza się — Fringillą sięgnęła do kaletki. - Ten oto. Jaśniutkie włosy należące do sześcioletniej dziewczynki. Zachowałam resztkę. A warto, byś wiedziała, że opiekę nad izolowaną w Darn Rowan cintryjską księżniczką sprawuje Stella Congreye, hrabina Liddertal. Stelli zdarzyło się niegdyś zaciągnąć u mnie kilka długów wdzięczności, dlatego też bez problemów weszłam w posiadanie drugiego kosmyka włosów. O, tego oto. Nieco ciemniejsze, ale włosy ciemnieją z wiekiem. Tym niemniej, kosmyki, należą do dwóch całkowicie różnych osób. Zbadałam, nie ma pod tym względem wątpliwości.
— Domyślałam się podobnej w typie rewelacji — przyznała Assire var Anahid — gdy tylko usłyszałam, że Cintryjkę odizolowano w Dam Rowan. Astrolog albo pokpił sprawę, albo dał się wciągnąć do spisku mającego na celu dostarczenie Emhyrowi fałszywej osoby. Spisku, który Cahira aep Ceallach będzie kosztował głowę. Dziękuję, Fringilla. Wszystko jasne.
— Nie wszystko — pokręciła czarną główką czarodziejka. - Po pierwsze, to nie Xarthisius odnalazł Cintryjkę, nie on sprowadził ją do Loc Grim. Astrolog rozpoczął horoskopy i astromancję już po tym, gdy Emhyr zorientował się, że dostarczono mu fałszywą księżniczkę i rozpoczął intensywne poszukiwania prawdziwej. A do lochu, stary błazen, powędrował za zwykły błąd w sztuce lub szalbierstwo. Określił bowiem, jak udało mi się ustalić, miejsce pobytu poszukiwanej osoby z tolerancją radiusa rzędu sto mil. A terenem tym okazała się pustynia, dzikie pustkowie gdzieś aż za masywem Tir Tochair, za źródłami Veldy. Stefan Skellen, którego tam posiano, znalazł wyłącznie skorpiony i sępy.
— Nie spodziewałabym się więcej po tym Xarthisiusie. Ale na los Cahira nie będzie to miało wpływu, Emhyr jest zapalczywy, ale nikogo nie skazuje na tortury i śmierć ot, tak sobie, bezpodstawnie. Ktoś, jak sama powiedziałaś, sprawił, że do Loc Grim dotarła księżniczka fałszywa miast prawdziwej. Ktoś postarał się o sobowtóra. A więc spisek był, a Cahir dał się weń wmieszać. Nie wykluczam, że nieświadomie. Że posłużono się nim.
— Gdyby tak było, posłużono by się nim do końca. Osobiście przywiózłby sobowtóra Emhyrowi. A Cahir zniknął bez śladu. Dlaczego? Przecież jego zniknięcie musiało obudzić podejrzenia. Czy mógł się spodziewać, że Emhyr rozpozna oszustwo na pierwszy rzut oka? Bo przecież rozpoznał. Zawsze by rozpoznał, bo przecież miał…
— Kosmyk włosów — przerwała Assire. - Kosmyk włosów sześcioletniej dziewczynki. Fringilla, tej dziewczynki Emhyr nie szuka od trzech lat, ale o wiele dłużej. Wygląda na to, że Cahir dał się wciągnąć w coś bardzo paskudnego, w coś, co zaczęło się, gdy on jeszcze jeździł na udającym konia patyku. Hmm… Zostaw mi te kosmyki włosów. Chciałabym oba dokładnie zbadać.
Fringilla Vigo wolno pokiwała głową, zmrużyła zielone oczy.
— Zostawię. Ale bądź ostrożna, Assire. Nie wplątuj się w paskudne sprawy. Bo to może ściągnąć na ciebie uwagę. A na początku rozmowy napomknęłaś, że ci to nie na rękę. I przyrzekłaś wyjawić powody.
Assire var Anahid wstała, podeszła do okna, wpatrzyła się w połyskujące w zachodzącym słońcu dachy baszt i pinakli Nilfgaardu, stolicy cesarstwa, zwanej Miastem Złotych Wież.
— Powiedziałaś kiedyś, a ja zapamiętałam — rzekła, nie odwracając się — że magii nie powinny dzielić żadne granice. Że dobro magii powinno być dobrem najwyższym, stojącym ponad wszelkiego typu podziałami. Że przydałoby się coś w rodzaju… sekretnej organizacji… Coś w rodzaju konwentu lub loży…
— Jestem gotowa — przerwała kilkusekundowe milczenie Fringilla Vigo, nilfgaardzka czarodziejka. - Jestem zdecydowana i gotowa przystąpić. Dziękuję za zaufanfe i za wyróżnienie. Kiedy i gdzie odbędzie się zebranie owej loży, moja pełna zagadek i tajemnic przyjaciółko?
Assire var Anahid, nilfgaardzka czarodziejka, odwinęła się. Na jej ustach igrał cień uśmiechu.
— Wkrótce — powiedziała. - Zaraz wszystko ci wyjaśnię. Ale przedtem, bym nie zapomniała… Daj mi adres twojej modystki, Fringilla.
— Ni jednego ognia — szepnęła Milva wpatrzona w ciemny brzeg za lśniącą w świetle księżyca rzeką. - Ni żywego ducha tam nie ma, widzi mi się. W obozie było ze dwie setki zbiegów. Żaden głowy nie uniósł?
— Jeśli cesarscy przeważyli, popędzili wszystkich w niewolę — odszepnąl Cahir. - Jeśli zwyciężyli wasi, zabrali ich, odchodząc.
Podeszli bliżej brzegu, do zarastających bagno trzcin. Milva nadepnęła na coś i odskoczyła, tłumiąc krzyk, na widok wyłaniającej się z błota zesztywniałej, pokrytej pijawkami ręki.
— To tylko trup — mruknął Cahir, chwytając ją za ramię. - Nasz. Daeriańczyk.
— Kto?
— Siódma daerlańska brygada kawalerii. Srebrny skorpion na rękawie…
— Bogowie — wzdrygnęła się gwałtownie dziewczyna, ściskając łuk w spoconej pięści. - Słyszałeś ten głos? Co to było?
— Wilk.
— Albo ghul… Albo inny potępieniec. Tam, w obozie, też moc trupów musi leżeć… Zaraza, nie pójdę w nocy na tamten brzeg!
— Zaczekamy do świtu… Milva? Co tu tak dziwnie…
— Regis… — łuczniczka stłumiła krzyk, węsząc zapach piołunu, szałwii, kolendry i anyżku. - Regis? To ty?
— Ja — cyrulik bezszelestnie wyłonił się z mroku, — Martwiłem się o ciebie. Nie jesteś sama, jak widzę.
— Ano, dobrze widzisz — Milva puściła ramię Cahira, który już dobywał miecza. - Ja nie sama i on już też nie sam. Ale to długa historia, jak niektórzy mówią. Regis, co z wiedźminem? Z Jaskrem? Z resztą? Wiesz, co się z nimi stało?
— Wiem. Macie konie?
— Mamy. W łozie ukryte…
— Ruszajmy więc na południe, z biegiem Chotli. Bez zwłoki. Przed północą musimy być pod Armerią.
— Co z wiedźminem i poetą? Żyją?
— Żyją. Ale mają kłopoty.
— Jakie?
— To długa historia.
Jaskier zastękał, usiłując obrócić się i przybrać choćby odrobinę tylko wygodniejszą pozycję. Było to jednak zadanie niewykonalne dla kogoś, kto leżał w stercie zapadających się wiórów i trocin i był skrępowany sznurami jak przygotowana do wędzenia szynka.
— Nie powiesili nas od razu — stęknął. - W tym nadzieja. W tym cała nasza nadzieja…
— Dałbyś spokój — Wiedźmin leżał spokojnie, patrząc na księżyc widoczny przez dziurę w dachu drewutni. - Wiesz, dlaczego Vissegerd nie powiesił nas od razu? Bo mamy być straceni publicznie, o świcie, gdy cały korpus zbierze się do wymarszu. W celach propagandowych.
Jaskier zamilkł. Geralt słyszał, jak sapie z przejęciem.
— Ty jeszcze masz szansę się wymigać — powiedział, by go uspokoić. - Na mnie Vissegerd chce zwyczajnie wywrzeć prywatną zemstę, do ciebie nic nie ma. Twój znajomy hrabia wyciągnie cię z opresji, zobaczysz.
— Gówno — odrzekł bard, ku zdziwieniu wiedźmina spokojnie i całkiem rozsądnie. - Gówno, gówno, gówno. Nie traktuj mnie jak dziecka. Po pierwsze, do celów propagandowych lepsi są dwaj wisielcy niż jeden. Po drugie, nie zostawia się przy życiu świadka prywatnej zemsty. Nie, bracie, zadyndamy obydwaj.
— Przestań, Jaskier. Leż cicho i obmyślaj fortele.
— Jakie fortele, do cholery?
— Byle jakie.
Gadanina poety przeszkadzała wiedźminowi zebrać myśli, a myślał intensywnie. W każdej chwili oczekiwał, że do drewutni wpadną ludzie z temersidego wywiadu wojskowego, którzy niewątpliwie byli w korpusie Vissegerda. Wywiad z pewnością miałby ochotę popytać go o różne szczegóły dotyczące wydarzeń w Garstangu na wyspie Thanedd. Geralt nie znał prawie żadnych szczegółów, wiedział jednak, że nim agenci w to uwierzą, będzie już bardzo, bardzo chory. Cała jego nadzieja kryła się w tym, że zaślepiony żądzą zemsty Vissegerd nie rozgłosił o jego ujęciu. Wywiad mógłby chcieć wyrwać jeńców ze szponów rozwścieczonego marszałka, by zabrać ich do kwatery głównej. Dokładniej, zabrać do kwatery głównej to, co z jeńców zostanie po pierwszych przesłuchaniach.
Tymczasem poeta wymyślił fortel.
— Geralt! Udajmy, że coś ważnego wiemy. Że naprawdę jesteśmy szpiegami albo coś w tym stylu. Wtedy…
— Zlituj się. Jaskier.
— Możemy też spróbować przekupić straże. Mam ukryte pieniądze. Dublony, wszyte w podszewkę buta. Na czarną godzinę… Zawołamy strażników…
— A oni odbiorą ci wszystko i jeszcze dokopią.
Poeta zaburczał niechętnie, ale zamilkł. Z majdanu dolatywały ich okrzyki, tupot koni i, co najgorsze, zapach żołnierskiej grochówki, za miskę której w tej chwili Geralt oddałby wszystkie sterlety i trufle świata. Stojący przed szopą wartownicy gadali leniwie, rechotali, od czasu do czasu przeciągle charcząc i spluwając. Wartownicy byli żołnierzami zawodowymi, dawało się to poznać po zadziwiającej umiejętności porozumiewania się za pomocą zdań złożonych wyłącznie z zaimków i obrzydliwych plugastw.
— Geralt?
— Czego?
— Ciekawe, co stało się z Milvą… Z Zoltanem, Percivalem, Regisem… Nie widziałeś ich?
— Nie. Wcale nie wykluczam, że w czasie potyczki zarąbali ich albo stratowali końmi. Tam, w obozie, trup na trupie leżał.
— Nie wierzę — oświadczył Jaskier twardo i z nadzieją w głosie. - Nie wierzę, by tacy spryciarze jak Zoltan, Percival… Albo Milva…