Strażnicy weszli kupą. Nieśli powrozy, służące do krępowania rąk wiedzionym pod szubienicę. Jeden pociągnął nosem, wziął pałkę pod pachę, rozwinął pergamin, odkaszlnął.
— Echel Trogelton!
— Traighlethan — poprawił bez nacisku elf z komanda Iorwetha. Jeszcze raz popatrzył na wyskrobane hasło i wstał z trudem.
— Cosmo Baldenyegg!
Niziołek głośno przełknął ślinę. Nazarian wiedział, że więziono go pod zarzutem aktów dywersji, dokonywanych na zlecenie nilfgaardzkiego wywiadu. Baldenyegg nie przyznawał się jednak do winy i uparcie twierdził, że oba kawaleryjskie konie ukradł z własnej inicjatywy i dla zarobku, a Nilfgaard nic do tego nie ma. Ale najwyraźniej nie uwierzono mu.
— Nazarian!
Nazarian wstał posłusznie, podał strażnikom ręce do związania. Gdy wyprowadzano całą trójkę, reszta Wesołków podjęła śpiew.
Świt gorzał purpurą i czerwienią. Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień.
Hymn Wesołków, stwierdził Nazarian, wprowadzał w błąd. Powieszeni nie mogli odtańczyć żwawego wisielczego tańca, albowiem wieszano nie na szubienicy z poprzeczką, lecz na zwyczajnych słupach, wkopanych w ziemię. Spod nóg nie wytrącano zaś stołków, lecz praktyczne, niziutkie, noszące ślady częstego używania brzozowe pieńki. Anonimowy, stracony przed rokiem twórca piosenki nie mógł wszakże o tym wiedzieć, gdy tworzył. Jak każdy powieszony, poznał detale na krótko przed śmiercią. W Drakenborgu egzekucji nigdy nie wykonywane publicznie. Sprawiedliwa kara, nie sadystyczna zemsta.
Słowa te również przypisywano Dijkstrze.
Elf z komanda Iorwetha strząsnął z siebie ręce strażników, bez ociągania wszedł na pieniek i pozwolił nałożyć sobie pętlę.
— Niech ży…
Pieniek wykopnięto mu spod nóg.
Dla niziołka potrzebne były dwa pieńki, które ustawiono jeden na drugim. Rzekomy dywersant nie próbował wznosić żadnych patetycznych okrzyków. Wierzgnął energicznie krótkimi nogami i obwisł na słupie. Głowa bezwładnie opadła ma na bark.
Strażnicy chwycili Nazariana, a Nazarian nagle zdecydował się.
— Będę mówił! - wychrypiał. - Będę zeznawał! Mam ważne informacje dla Dijkstry!
— Trochę późno — rzeki z powątpiewaniem Vascoigne, asystujący przy egzekucji zastępca komendanta Drakenborgu do spraw politycznych. - W co drugim z was na widok stryczka budzi się fantazja!
— Nie zmyślam! — Nazarian szarpnął się w ramionach katów. - Mam informacje!
Po niecałej godzinie Nazarian siedział w karcerze i zachwycał się urodą życia, goniec stał w gotowości obok konia i z zapałem drapał się w krocze, a Vascoigne czytał i sprawdzał przeznaczony dla Dijkstry raport.
Uniżenie zawiadamiam JWP Hrabiego, ze zbrodzień imieniem Nazarian, skazany za napaść na królewskiego urzędnika, zeznał, co następuje: działając na rozkaz niejakiego Ryensa, w dniu lipcowego nowiu tego roku, wraz ze dwoma wspólnikami swemi, elfim mieszańcem Schirru i Jagłą, brał udział w morderstwie jurystów Codringhera i Fenna w mieście Dorian. Tam Jagła ubit był, zaś mieszaniec Schirru obu jurystów zamordował i dom ich podżegł. Zbrodzień Nazarian wszystko na owego Schirru strąca, zaprzecza i wypiera się, jakoby on sam mordował, ale, to pewnie ze strachu przed stryczkiem. Co zasię JWP Hrabiego zainteresować może, jest: przed zbrodnią na jurystach popełnioną złoczyńcy owi, to jest Nazarian, półelf Schirru i Jagła wiedzmina śledzili, niejakiego Geralda z Rivii, któren to z jurystą Codringherem potajemnie się znosił. W jakiej sprawie, tego złoczyńca Nazarian nie wie, bo się przed nim ani rzeczony wcześniej Ryens, ani pólelf Schirru z sekretu nie spuścili. Ale gdy Ryensowi raport o konszachtach tych zdany został, Ryens rozkazał jurystów zgładzić.
Dalej zeznał złoczyńca Nazarian: wspólnik jego Schirru z domu jurystów dokumenta skradł, które Ryensowi dostarczone były do Carreras, do oberży "Pod Lisem Przecherą". O czym Ryens i Schirru tam konwersowali, Nazarianowi nie jest wiadome, ale nazajutrz cała owa przestępcza trójca do Brugge się udała i tam Czwartego dnia po nowiu dopuściła się porwania młodej panny z domu z cegły czerwonej, na drzwiach którego mosiężne nożyce przybite były. Pannę Ryens magicznym napojem oszołomił, a zbrodniarze Schirru i Nazarian w wielkim pośpiechy kolaską ją powieźli do Verden, do twierdzy Nastrog. A raz rzecz następuje, którą wielkiej uwadze JWP Hrabiego polecam: złoczyńcy wydali porwaną pannę nilfgaardkiemu komendantowi twierdzy, upewniając jego, ze owa porwana zwie się Cyryla z Cintry. Komendant, jako zeznał zbrodzień Nazarian, wielce tą wiadomością był ukontentowany.
Powyższe ściśle tajnie kurierem JWP Hrabiemu ekspediuję. Dokładny protokół przesłuchania takoż poślę, jeno go skryba na czysto przepisze. Uniżenie JWP Hrabiego o instrukcje upraszam, co ze złoczyńcą Nazarianem uczynić. Azali wsypać mu kąsać bizunem, by więcej ostali raczył przypomnieć sobie, azali obwiesić wedle obserwancyi.
Kreślę się z szacunkiem etc, etc.
Vascoigne zamaszyście podpisał raport, odcisnął pieczęć i wezwał gońca.
Treść raportu znana byla Dijkstrze wieczorem tego samego dnia. Filippie Eilhart znana była w południe dnia następnego.
Gdy niosący wiedzmina i Jaskra koń wyłonił się z nadbrzeżnych olszyn, Milva i Cahir byli mocno zdenerwowani. Wcześniej już słyszeli odgłosy bitwy, woda Iny niosła dźwięki na dużą odległość.
Pomagając ściągnąć poetę z siodła, Milva widziała, jak Geralt stężał na widok Nilfgaardczyka. Nie zdążyła powiedzieć słowa, Wiedźmin zresztą też nie, bo Jaskier jęczał rozpaczliwie i leciał przez ręce. Położyli go na piasku, wkładając pod głowę zwinięty płaszcz. Milva zabierała się już do zmiany przemoczonego krwią prowizorycznego opatrunku, gdy poczuła na ramieniu rękę i zwęszyła znajomy zapach piołunu, anyżku i innych ziół. Regis, swoim zwyczajem, zjawił się nie wiadomo kiedy, nie wiadome jak i nie wiadomo skąd.
— Pozwól — powiedział, wyciągając ze swej przepastnej torby medyczne utensylia i instrumenty. - Ja się tym zajmę.
Gdy cyrulik odrywał opatrunek od rany, Jaskier zajęczał boleśnie.
— Spokojnie — rzeki Regis, przemywając ranę. - To nic. Trochę krwi. Tylko trochę krwi… Ładnie pachnie twoja krew, poeto.
I właśnie wówczas Wiedźmin zachował się w sposób, jakiego Milva nie mogła oczekiwać. Podszedł do konia i wyciągnął z przypiętej pod tybinką pochwy długi nilfgaardzki miecz.
— Odejdź od niego — warknął, stając nad cyrulikiem.
— Ładnie pachnie ta krew — powtórzył Regis, nie zwracając na wiedźmina najmniejszej uwagi. - Nie wyczuwam w niej zapachu zakażenia, które w ranie głowy mogłoby mieć fatalne skutki. Arteria i żyła nie naruszone… Teraz zaszczypie.
Jaskier zajęczał, gwałtownie wciągnął powietrze. Miecz w dłoni wiedźmina zadrgał, zalśnił światłem odbitym od rzeki.
— Założę kilka szwów — powiedział Regis, nadal nie zwracając uwagi ani na wiedźmina, ani na jego miecz. - Bądź mężny. Jaskier.
Jaskier był mężny.
— Już kończę — Regis zabrał się za bandażowanie. - Do wesela, trywialnie mówiąc, zagoi się. Rana w sam raz dla poety. Jaskier. Będziesz chodził jak wojenny bohater, z dumnym bandażem na czole, a serca patrzących na ciebie panien topić się będą jak wosk. Tak, iście poetyczna rana. Nie to, co postrzał w brzuch. Rozwalona wątroba, rozdarte nerki i jelita, wylana treść i kał, zapalenie otrzewnej… No, gotowe. Geralt, już jestem do twojej dyspozycji.
Wstał, a wówczas Wiedźmin przystawił mu miecz do gardła. Ruchem tak szybkim, że aż umykającym oczom.
— Cofnij się — warknął do Milvy. Regis nie drgnął nawet, choć sztych miecza delikatnie opierał się o jego szyję. Łuczniczka wstrzymała oddech, widząc, jak oczy cyrulika rozpalają się w mroku dziwnym, kocim światłem.
— No, dalejże — powiedział spokojnie Regis. - Pchnij.
— Geralt — stęknął z ziemi Jaskier, całkiem przytomnie. - Czyś ty do reszty zwariował? On uratował nas spod szubienicy… Opatrzył mi łeb…
— Ocalił w obozie dziewczynę i nas — przypomniała cicho Milva.
— Milczcie. Nie wiecie, kim on jest.
Cyrulik nie poruszył się. A Milva nagle z przerażeniem dostrzegła to, co powinna była dostrzec już dawno, Regis nie rzucał cienia.
— W samej rzeczy — powiedział wolno. - Nie wiem kim jestem. A pora, byście wiedzieli. Nazywam się Emiel Regis Rohellec Terzieff-Godefroy. Żyję na tym świecie czterysta dwadzieścia osiem lat według waszego rachunku, sześćset czterdzieści dwa lata według rachuby elfów. Jestem potomkiem rozbitków, nieszczęsnych istot uwięzionych wśród was po kataklizmie, który wy nazywacie Koniunkcją Sfer. Uchodzę, delikatnie mówiąc, za potwora. Za krwiożercze monstrum. A teraz trafiłem na wiedźmina, który zawodowo para się eliminowaniem takich jak ja. To wszystko.
— I wystarczy — Geralt opuścił miecz. - Aż nadto. Zmykaj stąd, Emielu Regisie Coś Tam Jakoś Tam. Wynoś się.
— To niebywałe — zadrwił Regis. - Pozwolisz mi odejść? Mnie, będącemu zagrożeniem dla ludzi? Wiedźmin powinien wykorzystywać każdą okazję do eliminowania takich zagrożeń.
— Zjeżdżaj. Oddal się, i to szybko.
— W jak dalekie strony mam się oddalić? - spytał wolno Regis. - W końcu, jesteś wiedźminem. Wiesz o mnie. Gdy uporasz się już z twoim problemem, gdy załatwisz co masz do załatwienia, zapewne wrócisz w te strony. Wiesz, gdzie mieszkam, gdzie bywam, czym się zajmuję. Będziesz mnie tropił?
— Nie wykluczam. Jeśli będzie nagroda. Jestem wiedźminem.
— Życzę powodzenia — Regis zapiął torbę, rozwinął płaszcz. - Bywaj. Ach, jeszcze jedno. Jak wysoka musiałaby by być nagroda za moją głowę, byś zechciał się fatygować? Jak mnie wyceniasz?