— Nie rozwodźmy się nad psotami milusińskich — ucięła Filippa Eilhart. - Kiedy wreszcie powiedziano Goidemarowi prawdę?
— Nigdy mu jej nie powiedziano. Nie pytał o nią, a nam to konweniowało.
— Ale które z dzieci było bękartem Falki, wiedzieliście?
— Oczywiście. Adela.
— Nie Fiona?
— Nie. Adela. Zmarła na dżumę. Diabelski bękart, przeklęta krew, córka demonicznej Falki, podczas epidemii wbrew protestom króla pomagała kapłanom w szpitalu na podgrodziu, ratowała chore dzieci, sama zaraziła się i umarła. Miała siedemnaście lat. W rok później jej pseudobrat Amavet wdał się w romans z hrabiną Anną Kameny i został zamordowany przez siepaczy najętych przez hrabiego. Tego samego roku umarła Riannon, przybita i załamana śmiercią dzieci, które uwielbiała. Wówczas to Goidemar wezwał nas znowu. Ostatnią bowiem ze słynnych trojaczków, królewną Fioną, interesował się król Cintry, Coram. Chciał jej na żonę dla swego syna, też Corama, ale znał krążące plotki i nie chciał żenić syna z możliwym bękartem Falki. Zapewniliśmy go całym naszym autorytetem, że Fiona jest dzieckiem legalnym. Nie wiem, czy uwierzył, ale młodzi przypadli sobie do gustu i tym sposobem córka Riannon, prapraprababka waszej Ciri, została wkrótce królową Cintry.
— Wnosząc do dynastii Coramów słynny gen, który wy tropiliście nadal.
— Fiona — powiedziała spokojnie Enid an Gleanna — nie była nosicielką genu Starszej Krwi. Który my już wówczas nazywaliśmy genem Lary.
— Jak to?
— Nosicielem genu Lary był Amavet, a nasz eksperyment trwał. Bo Anna Kameny, przez którą stracili życie kochanek i mąż, będąc jeszcze w żałobie po obydwu powiła bliźnięta. Chłopca i dziewczynkę. Ojcem był niewątpliwie Amavet, bo dziewczynka była nosicielką genu. Otrzymała imię Muriel.
— Muriel Piękna Łotrzyca? — zdziwiła się Sheala de Tancarville.
— Dużo później — uśmiechęła się Francesca. - Z początku Muriel Milusia. Faktycznie, było to milutkie, słodkie dziecko. Gdy skończyła czternaście lat, mówiono już na nią Muriel Aksamitnooka. Niejeden w tych oczach utonął. Wydano ją wreszcie za Roberta hrabiego Garramone.
— A chłopiec?
— Crispin. Nie nosił genu, więc nie interesował nas. Zdaje się, że poległ na jakiejś wojnie, bo tylko wojaczka mu była w głowie.
— Zaraz — Sabrina gwałtownym ruchem rozburzyła włosy. - Muriel Piękna Łotrzyca była przecież matką Adalii zwanej Wróżką…
— Zgadza się — potwierdziła Francesca. - Ciekawa osoba, Adalia. Silne Źródło, doskonały materiał na czarodziejkę. Niestety, nie chciała być czarodziejką. Wolała być królową.
— A gen? — spytała Assire var Anahid. - Nosiła go?
— Ciekawe, ale nie.
— Tak myślałam — kiwnęła głową Assire. - Gen Lary może być przekazywany w sposób ciągły tylko po linii żeńskiej. Jeśli nosicielem jest mężczyzna, gen zatraca się w drugim, najdalej w trzecim pokoleniu.
— Ale po tym jednak się uaktywnia — rzekła Filippa Eilhart. - Pozbawiona genu Adalia była wszak matką Calanthe, a Calanthe, babka Ciri, była przecież nosicielką genu Lary.
— Pierwszą po Riannon — odezwała się nagle Sheala de Tancarville. - Popełniliście błąd, Francesca. Były dwa geny. Jeden, ten właściwy, był utajony, latentny, przegapiliście go u Fiony, zmyleni silnym i wyraźnym genem Amaveta. Ale to, co miał Amavet, nie było genem, lecz aktywizatorem. Pani Assire ma rację. Idący z męskiej linii aktywizator był już u Adalii tak mało wyraźny, że nie wykryliście go. Adalia była pierwszym dzieckiem Łotrzycy, następne z pewnością nie miały nawet śladu aktywizatora. Latentny gen Fiony też zapewne zanikłby u jej męskich, potomków najdalej w trzecim pokoleniu. Ale nie zanikł i ja wiem, dlaczego.
— Jasna cholera — syknęła przez zęby Yennefer.
— Zgubiłam się — oznajmiła Sabrina Gleyissig. - W gąszczu tej genetyki i genealogii.
Francesca przysunęła do siebie paterę z owocami, wyciągnęła rękę, wymruczała zaklęcie.
— Przepraszam za iście jarmarczną psychokinezę — uśmiechnęła się, każąc czerwonemu jabłku unieść się wysoko nad stół. - Ale za pomocą lewitujących owoców będzie mi łatwiej wszystko objaśnić, w tym i błąd, jaki popełniliśmy. To czerwone jabłuszko to gen Lary, Starsza Krew. Zielone jabłko wyobraża gen latentny. Granat to pseudogen, aktywizator. Zaczynamy. Oto Riannon, czerwone jabłuszko. Jej syn, Amavet, granat. Córka Amavete, Muriel Piękna Łotrzyca, i jego wnuczka Adalia, wciąż granaty, przy czym ostatni w zaniku. A oto druga linia Fiona, córka Riannon, zielone jabłuszko. Jej syn Corbett, król Cintry, zielony. Syn Corbetta i Elen Kaedweńskiej, Dagorad, zielony. Jak zauważyłyście, w dwóch kolejnych pokoleniach wyłącznie męscy potomkowie, gen zanika, jest już bardzo słabiutki. Na samym dole mamy oto teraz jednak granat i jabłuszko zielone. Adalia, księżna Mariboru i Dagorad, król Cintry. I córka tych dwojga, Calanthe. Czerwone jabłuszko. Odrodzony, silny gen Lary.
— Gen Fiony — kiwnęła głową Margarita Lauz-AntiIIe — spotkał się z aktywizatorem Amaveta poprzez małżeński incest. Nikt nie zwrócił uwagi na pokrewieństwo? Żaden z królewskich heraldyków i kronikarzy nie zwrócił uwagi na jawne kazirodztwo?
— Nie było to takie jawne. Anna Kameny wszakże nie rozgłaszała, że jej bliźnięta były bękartami, bo rodzina męża wnet wyzuła by ją i dzieci z herbu, tytułów i majątku. Plotki i owszem, pojawiły się i uporczywie krążyły, i te nie tylko wśród plebsu. Męża dla skażonej incestem Calanthe trzeba było szukać aż w dalekim Ebbing, dokąd plotki nie dotarły.
— Dodaj do twej piramidki dwa następne czerwone jabłka, Enid — powiedziała Margarita. - Teraz, zgodnie ze słuszną uwagą pani Assire, odrodzony gen Lary idzie gładko po linii żeńskiej.
— Tak. Oto Pavetta, córka Calanthe. I córka Pavetty, Cirilla. Jedyna w tej chwili spadkobierczyni Starszej Krwi, nosicielka genu Lary.
— Jedyna? — spytała ostro Sheala de Tancaryille. - Jesteś bardzo pewna siebie, Enid.
— Co masz na myśli?
Sheala uniosła się nagle, strzeliła upierścienionymi palcami w stronę patery i zmusiła do lewitacji resztę owoców, burząc i zamieniając w różnokolorowy bałagan cały schemat Franceski.
— To mam na myśli — powiedziała zimno, wskazując na owocowy chaos. - Bo to są możliwe genetyczne kombinacje. I tyle wiemy, ile tu widzimy. Czyli nic. Wasz błąd zemścił się, Francesko, spowodował lawinę błędów. Gen objawił się przypadkiem, po stu latach, w czasie których mogły mieć miejsce wydarzenia, o których nie mamy pojęcia. Wydarzenia sekretne, ukrywane, tuszowane. Dzieci przedmałżeńskie, pozamałżeńskie, tajnie przysposobiane, nawet podmieniane. Incesty. Krzyżowanie ras, krew zapomnianych przodków odzywająca się w późnych pokoleniach. Konkludując: sto lat temu mieliście gen w zasięgu ręki, w rękach nawet. I wymknął wam się. Błąd, Enid, błąd, błąd! Za dużo żywiołowości, za dużo przypadków. Za mało kontroli, za mało ingerencji w przypadkowość.
— Nie mieliśmy — zacisnęła wargi Enid an Gleazma do czynienia z królikami, które można zamykać do klatek, dobierając w parki.
Fringilla, idąc śladem wzroku Triss Merigold, dostrzegła, jak dłonie Yennefer zacisnęły się nagle na rzeźbionych poręczach krzesła.
Oto, co łączy w tej chwili Yennefer i Franceskę, myślała gorączkowo Triss, wciąż unikając wzroku przyjacióki. Wyrachowanie. Bo wszakże nie obyło się bez kojarzenia w parki i hodowli. Tak, ich plany względem Ciri i królewicza z Koviru, choć z pozoru nieprawdopodobne, są przecież całkiem realne. One już to robiły. Sadzały na tronach a kogo chciały, tworzyły związki i dynastie, jakich zapragnęły, jakie były dla nich wygodne. W ruch szły uroki, afrodyzjaki, eliksiry. Królowe i królewny zawierały nagle dziwaczne, często morganatyczne małżeństwa, często wbrew wszystkim planom, zamiarom i umowom. A później tym, które chciały rodzić, a nie powinny, podawano tajemnie środki zapobiegające ciąży. Te, które rodzić nie chciały, a trzeba było, by rodziły, zamiast obiecanych środków otrzymywały placebo, wodę z lukrecją. Stąd te wszystkie nieprawdopodobne koligacje. Calanthe, Pavetta… I Ciri. Yennefer była w to zaangażowana. A teraz żałuje. I ma słuszność. Do licha, jeśli Geralt się o tym dowie…
Sfinksy, myślała Fringilla Vigo. Sfinksy, rzeźbione na poręczach foteli. Tak, to powinno zostać znakiem i godłem loży. Wiedza, tajemnica, milczenie. One są sfinksami. One bez trudu osiągną to, czego chcą. To dla nich fraszka, pożenić Kovir z tą ich Ciri. Mają moc. Mają wiedzę. I mają środki. Brylantowa kolia na szyi Sabriny Glevissig warta jest chyba bez mała tyle, ile cały bilans płatniczy lesistego i skalistego Kaedwen. Bez trudu osiągnęłyby to, co planują. Ale jest jeden szkopuł…
Aha, pomyślała Trias Merigold, nareszcie zaczyna mówić się o tym, od czego należało zacząć. Od trzeźwiącego i chłodzącego zapał faktu, że Ciri jest w Nilfgaardzie, we władzy Emhyra. Bardzo daleko od czynionych tu planów…
— Nie ulega kwestii — mówiła Filippa — że Emhyr polował na Cirillę od dawna. Wszyscy sądzili, że chodziło o polityczny mariaż z Cintrą i zawładnięcie lennem, będącym prawnym dziedzictwem dziewczyny. Nie można jednak wykluczyć, że tu chodzi nie o politykę, ale o gen Starszej Krwi, który Emhyr chce wprowadzić do cesarskiej linii. Jeśli Emhyr wie to, co my, może chcieć, by proroctwo ziściło się w jego rodzie, a przyszła Królowa Świata urodziła się w Nilfgaardzie.
— Poprawka — wtrąciła Sabrina Glevissig. - To nie Emhyr tego chce, lecz nilfgaardzcy czarodzieje. Tylko oni mogli wytropić gen i uświadomić Emhyrowi jego znaczenie. Obecne tu nilfgaardzkie panie zechcą zapewne to potwierdzić i wyjaśnić swą rolę w intrydze.
— Dziwi mnie — nie wytrzymała Fringilla — tendencja pań do tropienia nici intryg w dalekim Nilfgaardzie, podczas gdy przesłanki każą szukać spiskowców i zdrajców znacznie bliżej was samych.