Выбрать главу

— Uwaga równie bezpośrednia, co celna — Sheala de Tancaryille ostrym spojrzeniem uciszyła gotowiącą się do riposty Sabrinę. - Informacja o Starszej Krwi przeciekła do Nilfgaardu od nas, wszystkie przesłanki na to wskazują. Czyżby zapomniały panie o Vilgefortzu?

— Ja nie — w czarnych oczach Sabriny zapłonął na sekundę ogień nienawiści. - Ja nie zapomniałam!

— Przyjdzie na niego czas — złowrogo błysnęła zębami Keira Metz. - Ale na razie nie o niego chodzi, lecz o to, że Ciri, tę tak ważną dla nas Starszą Krew, ma ręku Emhyr var Emreis, cesarz Nilfgaardu.

— Cesarz — oświadczyła spokojnie Assire, rzucając okiem na Fringillę — niczego nie ma ręku. Przetrzymywana w Dam Rowan dziewczyna nie jest nosicielką żadnego ekstraordynaryjnego genu. Jest zwykła do pospolitości. Ponad wszelką wątpliwość nie jest to Ciri z Cintry. Nie jest to dziewczyna, której cesarz poszukiwał. A poszukiwał tej, która nosiła gen. Dysponował nawet jej włosami. Włosy te zbadałam i znalazłam coś, czego nie rozumiałam. Ale teraz już rozumiem.

— Ciri nie ma więc w Nilfgaardzie — powiedziała cicho Yennefer. - Nie ma jej tam.

— Nie ma jej tam — potwierdziła poważnie Filippa Elihart. - Emhyra oszukano, podsunięto mu sobowtóra sama wiem o tym od wczoraj. Cieszy mnie jednak swym wyznanie pani Assire. Potwierdza ono, że nasza loża już funkcjonuje.

*****

Yennefer miała wielkie trudności z opanowaniem drzenia rąk i warg. Tylko spokojnie, powtarzała sobie, tylko spokojnie, nie demaskować się, czekać na sposobność. I słuchać, słuchać, zbierać informacje. Sfinks. Być sfinksem.

— A zatem to Vilgefortz — Sabrina wyrżnęła pięścią w stół. - Nie Emhyr, ale Vilgefortz, ten czaruś, ten przy stojny łajdak! Wykiwał i Emhyra, i nas!

Yennefer uspokajała się głębokimi wdechami. Assir var Anahid, w sposób oczywisty nieswojo czująca się w obcisłej sukni czarodziejka z Nilfgaardu opowiadała o jakmś młodym niligaardzkim szlachcicu. Yennefer wiedziała, o kogo chodzi i bezwiednie zaciskała pięści. Czarny rycerz ze skrzydłami na hełmie, koszmar z majaczeń Ciri… Czuła na sobie wzrok Franceski i Filippy. Triss, której spojrzenie starała się natomiast przyciągnąć, unikała jej oczu.

Cholera, myślała Yennefer, z trudem przywołując na twarz obojętny wyraz, ale się wrobiłam. W jakąż cholerną matnię wplątałam tę dziewczynę. Cholera, jak ja spojrzę wiedźminowi w oczy…

— Będzie zatem świetna okazja — zawołała podnieconym głosem Keira Metz — by odzyskać Ciri i zarazem dobrać się do skóry Vilgefortzowi. Zapalmy łobuzowi grunt pod dupą!

— Zapalanie gruntu musi poprzedzić odnalezienie kryjówki Vilgefortza — zadrwiła Sheala de Tancarville, czarodziejka z Koviru, której Yennefer nigdy nie darzyła specjalną sympatią. - A dotychczas nikomu się to nie udało. Nawet niektórym siedzącym za tym stołem paniom, które wszakże nie skąpiły na poszukiwania ani czasu, ani swych nieprzeciętnych talentów.

— Odnaleziono już dwie z licznych kryjówek Vilgefortza — odrzekła chłodno Filippa Eilhart. - Dijkstra intensywnie szuka pozostałych, a nie lekceważyłabym go. Niekiedy tam, gdzie zawodzi magia, sprawdzają się szpiedzy i konfidenci.

*****

Jeden z towarzyszących Dijkstrze agentów zajrzał do lochu, cofnął się gwałtownie, oparł o mur i zbladł jak płótno, wyglądał, jakby za moment miał zemdleć. Dijkstra zanotował w pamięci, by przenieść delikacika do pracy papierkowej. Ale gdy sam zajrzał do celi, natychmiast zmienił zdanie. Żołądek podjechał mu do gardła. Nie mógł jednak skompromitować się przed podwładnymi. Nie spiesząc się wyjął z kieszeni perfumowaną chustkę, przyłożywszy ją do nosa i ust, pochylił się nad nagimi zwłokami leżącymi na kamiennej posadzce.

— Brzuch i macica rozcięte — zdiagnozował, siląc się na spokój i zimny ton. - Bardzo wprawnie, ręką chirurga. Z dziewczynki wyjęto płód. Gdy to robiono, żyła. Ale nie robiono tego tutaj. Wszystkie są w takim stanie? Lennep, mówię do ciebie.

— Nie… — agent drgnął, oderwał wzrok od trupa. - Innym połamano karki zakręcaną garotą. Nie były ciężarne… Ale zrobimy sekcję…

— Łącznie ile znaleziono?

— Oprócz tej tutaj, cztery. Żadnej nie udało się zidentyfikować.

— Nieprawda — zaprzeczył zza chustki Dijkstra. - Ja już zdążyłem zidentyfikować tę tutaj. To Jolie, najmłodsza córka grafa Laniera. Ta, która rok temu przepadła bez wieści. Rzucę okiem na pozostałe.

— Niektóre ogień nadtrawił — powiedział Lennep. Ciężko będzie poznać… Ale, panie, prócz tego… Znaleźliśmy…

— Gadaj, przestań się jąkać.

— W tamtej studni — agent wskazał ziejącą w podłodze dziurę — są kości. Dużo kości. Nie zdążyliśmy wydobyć i zbadać, ale głowę stawię, że wszystko to będą kości młodych dziewek. Gdyby tak poprosić magików, może dałoby się rozpoznać… I powiadomić tych rodziców, którzy wciąż poszukują zaginionych córek…

— Pod żadnym pozorem — Dijkstra odwrócił się gwałtownie. - Ani słowa o tym, co tu znaleziono. Nikomu. A zwłaszcza magikom. Po tym, co tu widziałem, tracę do nich zaufanie. Lennep, czy górne poziomy zostały dokładnie zbadane? Nie odnaleziono niczego, co mogłoby pomóc w poszukiwaniach?

— Niczego, panie — Lennep opuścił głowę. - Gdy tylko dotarło do nas doniesienie, pędziliśmy do zamku co koń wyskoczy. Ale przybyliśmy za późno. Wszystko spłonęło. Ogień o straszliwej mocy. Magiczny, ani chybi. Jeno tutaj w lochach, czar nie ze wszystkim podziałał. Nie wiem dlaczego…

— A ja wiem. Zapłonu nie odpalał Vilgefortz, lecz Rience albo inny totumfacki czarownika. Vilgefortz nie popełniłby błędu, nie zostawiłby nam nic prócz czarnego nalotu na murach. Tak, on wie, że ogień oczyszcza… I zaciera ślady.

— Ano, zaciera — mruknął Lennep. - Nie ma nawet dowodu, że ów Vilgefortz w ogóle tu był…

— Sfabrykujcie zatem takie dowody — Dijkstra odjął chustkę od twarzy. - Mam was uczyć, jak się to robi? Ja wiem, że Vilgefortz tu był. W podziemiu, oprócz trupów, nic nie ocalało? Co jest tam, za tymi żelaznymi drzwiami?

— Pozwólcie, panie — agent wziął z rąk pomocnika pochodnię. - Pokażę wam.

Nie było wątpliwości, że magiczny zapłon, mający spopielić wszystko, co znajdowało się w podziemiu, ulokowany był właśnie tutaj, w przestronnym pomieszczeniu za żelaznymi drzwiami. Błąd w zaklęciu w znacznej mierze zniweczył ten plan, ale pożar i tak był silny i gwałtowny. Ogień zwęglił regały zajmujące jedną ze ścian, porozsadzał i stopił szklane naczynia, zamienił wszystko w śmierdzącą masę. Tym, co w pomieszczeniu pozostało nienaruszone, był stół z blaszanym blatem i dwa wmurowane w podłogę krzesła o dziwacznych kształtach. Dziwacznych, ale nie pozostawiających wątpliwości co do przeznaczenia.

— To jest tak skonstruowane — przełknął ślinę Lennep, wskazując krzesła i zamocowane na nich uchwyty — by trzymać… nogi… w rozwarcia. Szerokim rozwarciu.

— Skurwysyn — warknął przez zaciśnięte zęby Dijkstra. - Cholerny skurwysyn…

— W ścieku pod drewnianym fotelem — kontynuował cicho agent — znaleźliśmy ślady krwi, kału i uryny. Stalowy fotel jest nowiutki, chyba nigdy nie używany. Nie wiem, co o tym sądzić…

— A ja wiem — powiedział Dijkstra. - Ten stalowy szykowany był dla kogoś specjalnego. Kogoś, kogo Vilgefortz podejrzewał o specjalne zdolności.

*****

— Wcale nie lekceważę Dijkstry i jego wywiadu — powiedziała Sheala de Tanvcarville. - Wiem, że odnalezienie Vilgefortza to kwestią czasu. Pomijając jednak motyw osobistej zemsty, zdający się pasjonować niektóre z pań, pozwolę sobie zauważyć, że wcale nie jest pewne, że to Vilgefortz ma Ciri.

— Jeżeli nie Vilgefortz, to kto ją ma? Była na wyspie. Żadna z nas, jak rozumiem, nie teleportowała jej stamtąd. Nie ma jej Dijkstra ani żaden z królów, wiemy to. A w gruzach Wieży Mewy nie odnaleziono jej ciała.

— Tor Lara — powiedziała wolno Idą Emean — kryła niegdyś bardzo silny portal. Czy wykluczacie, że dziewczyna uciekła z Thanedd tym portalem?

Yennefer zakryła oczy rzęsami, wpiła paznokcie w głowy sfinksów na poręczach fotela. Tylko spokojnie, pomyślała. Tylko spokojnie. Poczuła na sobie wzrok Margarity, ale nie podnosiła głowy.

— Jeżeli Ciri weszła w teleport z Tor Lara — powiedziała zmienionym nieco głosem rektorka Aretuzy — to obawiam się, że o naszych planach i projektach możemy zapomnieć. Obawiam się, że możemy już Ciri nigdy więcej nie zobaczyć. Nie istniejący już portal Wieży Mewy był uszkodzony, wypaczony. Zabójczy.

— O czym my tu mówimy? — wybuchnęła Sabrina. Żeby w ogóle wykryć teleport w wieży, żeby w ogóle móc go zobaczyć, trzeba było użyć magii czwartego stopnia? A do uruchomienia portalu potrzeba było zdolności arcymistrzowskich! Nie wiem, czy Vilgefortz zdołałby tego dokonać, a co dopiero jakaś piętnastoletnia podfruwajka. Jak wy w ogóle możecie zakładać coś takiego? Kim, według was, ta dziewczyna jest? Co w niej takiego jest?

*****

— Czy to ważne — przeciągnął się Stefan Skellen, zwany Puszczykiem, koroner cesarza Emhyra var Emreisa — co w niej takiego jest, panie Bonhart? I czy w ogóle coś w niej jest? Mnie interesuje, by jej w ogóle nie było. Płacę wam za to sto florenów. Jeśli wola wasza, sprawdźcie, co w niej jest, po zabiciu lub przed, jak wolicie. Cena nie wzrośnie wszelakoż, nawet jeśli coś znajdziecie, uprzedzam solennie i lojalnie.

— A jeśli dostarczę żywą?

— Też nie.

Olbrzymiego wzrostu, ale kościsty jak szkielet mężczyzna nazwany Bonhartem podkręcił siwego wąsa. Drugą dłoń opierał na mieczu, cały czas, jak gdyby chciał ukryć przed wzrokiem Skellena rzeźbę rękojeści.

— Mam przywieźć głowę?

— Nie — skrzywił się Puszczyk. - Na co mi jej głowa? Mam ją zakonserwować w miodzie?

— Dowód.

— Uwierzę waszemu słowu. Jesteście sławni, Bonhart. Także z solidności.

— Dzięki za uznanie — łowca nagród uśmiechnął się, a Skellen, choć przed oberżą miał dwudziestu uzbrojonych ludzi, poczuł na widok tego uśmiechu ciarki na plecach, — Niby powinno, a rzadko spotyka. Panom baronom i panom Varnhagenom muszę głowy wszystkich Szczurów pokazać, inaczej nie zapłacą. Jeśli wam głowa Falki zbędna, nie będziecie mieli, tuszę, nic przeciw, gdy ją do kompletu dołączę?