W oddali zauważył nieliczny oddział żołnierzy sunących Iraktem na północ. Nie poświęcał im zbytniej uwagi, aż w pewnej chwili przyszło mu do głowy, że jak na oddział jadący wierzchem mają nad wyraz ospałe tempo. Z zadowoleniem witając okazję do oderwania się od własnych rozterek, wyjął z sakwy podróżnej niedużą lunetę i skierował ją na żołnierzy w oddali. Powód powolnej jazdy natychmiast wyszedł na jaw. Czterech żołnierzy na niebieskorożcach eskortowało pieszego, który ponad wszelką wątpliwość był więźniem.
Toller złożył lunetkę i wsunął ją na powrót do sakwy. Ze zmarszczonym czołem zadumał się nad faktem, że Overland był właściwie wolny od przestępców. Wszyscy mieli ręce pełne pracy, a niewielu posiadało przedmioty warte kradzieży, ponadto mała liczba mieszkańców sprawiała, że winowajcom raczej trudno było ukryć się w tłumie.
Powodowany ciekawością Toller przyspieszył i dotarł do skrzyżowania na krótko przed oddziałem. Ściągnął cugle wierzchowca i zaczął przypatrywać się nadciągającym żołnierzom. Zielona rękawica w herbie na piersiach jeźdźców wskazywała, że służą w gwardii przybocznej barona Panvarla. Drobny mężczyzna zataczający się pośrodku kwadratu, jaki tworzyły cztery niebieskorożce, miał około trzydziestu lat i ubrany był jak prosty rolnik. Nadgarstki związano mu z przodu, a strużki zaschniętej krwi biegnące od czarnych zmierzwionych włosów świadczyły o tym, że obchodzono się z nim bezwzględnie.
Toller czuł, jak kiełkuje w nim niechęć do żołnierzy. Naraz zauważył, że oczy więźnia spoczęły na nim i że pojawia się w nich błysk rozpoznania, co z kolei pobudziło jego własną pamięć. Zmylił go niechlujny wygląd tego człowieka, ale teraz już poznał Oaslita Spennela, hodowcę owoców, którego ziemia leżała o kilka mil na południe od skrzyżowania. Od czasu do czasu Spennel zaopatrywał dom Maraquine'ów w jagody i cieszył się reputacją cichego, pracowitego człowieka o łagodnym usposobieniu. Początkowa niechęć Tollera do żołnierzy przerodziła się w otwartą wrogość.
— Przeddzień dobry, Oaslit! — zawołał, podjeżdżając na niebieskorożcu, tak by zastawić drogę. — Dziwi mnie doprawdy, że widzę cię w tak podejrzanym towarzystwie.
Spennel wyciągnął do przodu spętane dłonie.
— Niesłusznie mnie aresztowano, mój…
— Milcz, zasrańcu! — Sierżant prowadzący oddział zamierzył się na więźnia, po czym skierował złowrogie spojrzenie w stronę Tollera. Był to beczkowaty mężczyzna, nieco za stary na swoją rangę, o tępych rysach i ponurym spojrzeniu człowieka, który wiele w życiu widział, ale nie skorzystał z tego ani krztyny. Sierżant omiótł wzrokiem Tollera, gdy ten przyglądał mu się bez ruchu, świadom, że /ołnierz stara się pogodzić jego prosty ubiór z faktem, iż dosiada niebieskorożca paradującego w bogatej uprzęży.
— Zejdź nam z drogi — zażądał ostatecznie. Toller potrząsnął głową.
— Chcę usłyszeć, jakie to zarzuty stawia się temu człowiekowi.
— Dużo chcecie — sierżant zerknął na swoich trzech kompanów, którzy odpowiedzieli mu szerokim uśmiechem — jak na kogoś, kto wyprawia się na przejażdżkę bez broni.
— Nie muszę nosić broni w tej okolicy — odparł Toller. — Jestem lord Toller Maraąuine. Pewnie o mnie słyszeliście.
— A któż by nie słyszał o Królobójcy — mruknął sierżant doprawiając brak szacunku w głosie odwlekaniem należnego tytułu. — Panie.
Toller uśmiechnął się notując w pamięci twarz sierżanta.
— Jakie zarzuty postawiono waszemu więźniowi?
— Ta świnia winna jest zdrady i będzie dziś stracona w Prądzie.
Toller zsiadł z niebieskorożca i powoli, by odczekać, aż oswoi się z tą wiadomością, zbliżył się do Spennela.
— Cóż ja słyszę, Oaslit?
— To wszystko kłamstwa, panie. — Spennel mówił s/.ybko, głosem niskim, przerażonym i bezbarwnym. — Zaklinam się, panie, że jestem bez winy. Nie ubliżyłem baronowi.
— Mówisz o Panvarlu? A co on ma z tym wspólnego? Zanim Spennel udzielił odpowiedzi, zerknął bojaźliwie na żołnierzy.
— Moja farma, panie, przylega do ziem pana barona. Strumień, który nawadnia moje drzewka, płynie dalej przez jego tereny i… — Spennel urwał i potrząsnął głową, przez chwilę nie mogąc wydusić słowa.
— Mów dalej, człowieku — ponaglił go Toller. — Nie będę ci mógł pomóc, póki nie dowiem się wszystkiego.
Spennel przełknął głośno ślinę.
— Woda zbiera się w kotlinie, co powoduje, że ziemia staje się bagnista w miejscu, gdzie pan baron lubi ujeżdżać swoje niebieskorożce. Dwa dni temu przyjechał do mnie i rozkazał, bym postawił na strumieniu tamę z kamieni i cementu. Odparłem, że woda potrzebna jest w gospodarstwie i zaproponowałem, że odprowadzę ją kanałami z jego terenów. Pana barona bardzo to rozsierdziło i kazał mi bezzwłocznie wybudować tamę. Wówczas pozwoliłem sobie wyjaśnić, że to nie ma sensu, gdyż woda i tak znajdzie sobie ujście na powierzchnię… i właśnie wtedy… wtedy pan baron oskarżył mnie o to, że go obrażam. Odjechał grożąc, że uzyska od króla nakaz aresztowania i egzekucji pod zarzutem zdrady.
— I wszystko z powodu skrawka błotnistej ziemi! — Toller skubał wargę w zakłopotaniu. — Panvarl postradał chyba rozum.
Spennel zdobył się na koślawą parodię uśmiechu.
— Wcale nie. Pan baron skonfiskował już ziemię niejednemu farmerowi.
— A więc tak się sprawy mają — powiedział Toller niskim, gardłowym głosem, czując jak ogarnia go znajome rozczarowanie, które nieraz kazało mu unikać ludzi. W swoim czasie, zaraz po przylocie na Overland, żywił głębokie przekonanie, że jego \rasa stanęła u progu nowego etapu. Miało to miejsce w niespokojnych latach eksploracji i zasiedlania zielonego kontynentu opasującego pierścieniem planetę, łudził się, że wszyscy staną się równi, że wyprą się starych, wielkopańskich zwyczajów. Miał tę nadzieję nawet wówczas, gdy rzeczywistość im zaprzeczyła, jednak w końcu zmuszony był zadać sobie pytanie, czy nie odbyli podróży miedzy dwoma .bliźniaczymi planetami na próżno.
— Nic się nie bój — powiedział Spennelowi. — Nie zginiesz z ręki Panvarla. Masz na to moje słowo.
— Dziękuję, panie, bardzo dziękuję… — Spennel zerkną] ponownie na żołnierzy i zniżając głos szepnął: — Czy jest w waszej mocy, panie, uwolnić mnie teraz?
Toller potrząsnął przecząco głową.
— Gdybym zakwestionował nakaz króla, pogorszyłoby to tylko twoją sytuację. Poza tym, w naszym interesie leży, byś poszedł do Prądu na piechotę. W ten sposób dotrę tam przed tobą i będę miał dość czasu, by porozmawiać z królem.
— Bardzo dziękuję, panie, z całego… — Spennel urwał, zażenowany. — Gdyby jednak coś mi się przydarzyło, panie, czy bylibyście tak… czy powiadomilibyście moją żonę i córkę, i dopatrzyli, by…
— Nic złego cię nie spotka — uciął Toller. — Teraz uspokój się, na ile możesz, a resztę pozostaw mnie.
Odwrócił się, podszedł niedbałym krokiem do niebiesko-rożca i wdrapał się na siodło, odczuwając pewien niepokój na myśl o Spennelu, który nie zważając na gwarancje, jakie mu dał, w duchu nadal liczył się ze śmiercią. Toller odebrał to jako znak czasu, przypomnienie, że nie jest już w łaskach u króla, i że fakt ów powszechnie znano. Dotąd nie zaprzątał sobie tym głowy, ale jeśli nie uda mu się pomóc Spennelowi…