Выбрать главу

Życie było przyjemne!

Utrzymując niebieskorożca w leniwym tempie, Bartan dokonywał w myślach przeglądu przeróżnych okoliczności, które sprawiły, że ten dzień był wyjątkowy w wyjątkowym okresie jego życia. Doszły go wieści od kasztelana okręgu, Majina Karrodalla, że wszystkie roszczenia ekspedycji zostały zarejestrowane i zatwierdzone w tutejszej stolicy. Farmerzy, szczęśliwi, że mogą objąć w posiadanie gotowe budynki i przygotowaną rolę, uważali teraz Bartana za swojego dobrodzieja. Jop Trinchil ustalił datę ślubu z Sondeweere, od której dzieliło go zaledwie dwadzieścia dni. A ponadto Bartan miał przed sobą wesołą biesiadę na cześć ratyfikacji zasiedlenia — na której będzie wiele różnorakiego jadła i picia, a także tańce do późnej nocy.

Hulanka nie miała ustalonej godziny rozpoczęcia, po prostu zacznie się w ciągu dnia, kiedy to zjeżdżać s będą rodziny z farm położonych na peryferiach. Bartaa wyruszył wyjątkowo wcześnie, żywiąc nadzieję, że Son-S deweere uczyni podobnie, uszczęśliwiając go w ten sposób kilkoma dodatkowymi godzinami swojego towarzystwa. Nie widział jej od co najmniej dwunastu dni i spragniony był widoku słodkiej twarzyczki, brzmienia głosu i oszałamiającego ciepła, gdy przytulała się do niego całym ciałem.

Myśl, że być może przybyła już do gospodarstwa Phora-tere'ów, kazała mu ponaglić niebieskorożca do szybszego biegu. Wkrótce dotarł do szczytu łagodnego wzniesienia, skąd rozciągał się widok na wiele mil. Sielankowy spokój okolicy współgrał z jego nastrojem. Nocny deszcz pogłębił błękit nieba, dało się dostrzec kilka zawirowań świetlnych oprócz szczodrego deszczu dziennych gwiazd. Poniżej horyzontu widniały płaty i pasy stepu, gdzie jedynym zauważalnym ruchem były rzadkie błyski ledwie widocznej pterty dryfującej na wietrze. W niewielkiej odległości, ozdobione prążkowanymi polami, stały budynki farmy Phoratere'ów, prostokąty bieli i szarości. Harro i Ennda Phoratere'owie sami zaproponowali swój dom, gdyż znajdował się on w najdogodniej położonej okolicy.

Bartan zaczął pogwizdywać, gdy wóz potoczył się swobodnie po stoku w dół, podążając po wyżłobionych w drodze koleinach. Zbliżywszy się do głównych zabudowań zauważył, że choć kilka wozów stoi przy stajni, nie ma pośród nich wozu Trinchila, którym miała przyjechać Sondeweere. Prawdopodobnie tamte, przybyłe tak wcześnie, należały do rodzin, których kobiety pomagały w przygotowaniach do przyjęcia.'„ Na dworze ustawiono długi stół, obok którego stała grupa mężczyzn i kobiet, najwyraźniej pochłoniętych dyskusją. Niedaleko bawiły się dzieci w różnym wieku, wzniecając wesołą wrzawę śmiechów i nawoływań, lecz gdy Bartan zatrzymał się koło stajni, odniósł wrażenie, że dorosłych coś trapi.

— Cześć, Bartan. Wcześnie przyjechałeś. — Tylko jeden z farmerów, młody mężczyzna o rumianych policzkach i włosach jak stóg siana, odłączył się od towarzystwa, by przywitać Bartana.

— Cześć… Crain. — Bartan przypomniał sobie imię z pewną trudnością, ponieważ Phoratere'owie stanowili rodziną liczną, a kilku jej członków było w podobnym wieku i podobnego wyglądu. — Czy jestem za wcześnie? Może odjadę i wrócę później?

— Nie, wszystko w porządku. Po prostu… coś się wydarzyło. Trochę nam to pokrzyżowało szyki.

— Coś poważnego?

Crain wyglądał na zakłopotanego.

— Wejdź, proszę, do domu. Harro pragnie się z tobą zobaczyć. Właśnie mieliśmy wysłać jeźdźca, by cię sprowadził, gdy ujrzeliśmy twój wóz na wzgórzu. — Obrócił się i ruszył przed siebie, nim Bartan zdążył zadać jakiekolwiek pytanie.

Bartan pomaszerował do frontowych drzwi domu czując rosnącą ciekawość. Harro Phoratere był głową rodziny, powściągliwym i małomównym czterdziestoletnim mężczyzną, który nie nabrał do Bartana takiej sympatii jak inni członkowie społeczności. To, że zaprosił Bartana do swego domu, było samo w sobie niezwykłe i oznaczało, że naprawdę stało się coś nadzwyczajnego. Bartan zapukał w obite deskami drzwi i wszedł do środka obszernej, kwadratowej kuchni. Harro stał przy wewnętrznych drzwiach, prowadzących prawdopodobnie do sypialni. Do prawego policzka przyciskał jakąś szmatkę, a na jego twarzy nie widać było śladu gorącego rumieńca, tak charakterystycznego dla całej rodziny.

— Jesteś wreszcie, Bartanie — powitał go przytłumionym głosem. — Cieszę się, żeś przyjechał wcześniej. Na gwałt potrzebuję twej pomocy. Wiem, że w przeszłości nie okazywałem ci zbyt wiele serdeczności, ale…

— Zapomnij o tym — odparł Bartan podchodząc bliżej. — Powiedz lepiej, w czym mogę ci pomóc.

— Mów ciszej! — Harro przyłożył palec pionowo do ust. — Czy te cudownie misterne narzędzia, które nam pokazywałeś… te, których używasz do naprawy biżuterii… czy masz je ze sobą?

Zadziwienie Bartana sięgnęło szczytu.

— Tak, zawsze noszę kilka przy sobie. Mam je w wozie.

— Czy potrafiłbyś otworzyć te drzwi? Nawet jeśli z drugiej strony tkwi w zamku klucz?

Bartan przyjrzał się drzwiom. Jak na farmerskie domostwo były niezwykle dobrze wykonane, a to, że posiadały zamek zamiast zasuwy, dowodziło, że budowniczy tego domu aspirował do godności szlacheckiej. Jednakże kształt dziurki od klucza kazał sądzić, że sam zamek należał do najprostszych i najtańszych mechanizmów zastawkowych.

— To dość łatwe zadanie — wyszeptał Bartan. — Czy w tym pokoju jest twoja żona? Mam nadzieję, że nie zachorowała.

— Tak, jest tam Ennda, zgadza się. Boję się, że zwariowała. Dlatego też nie wyłamałem drzwi. Wrzeszczy, jak tylko dotknę klamki.

Bartan pamiętał Enndę Phoratere jako przystojną, dobrze zbudowaną kobietę pod czterdziestkę, lepiej wykształconą i bardziej elokwentną niż żony innych farmerów. Była osobą wybitnie praktyczną, o dobrym poczuciu humoru, chyba ostatnią osobą, po której by się spodziewał, że padnie ofiarą gorączki umysłu.

— Dlaczego myślisz, że zwariowała? — zapytał.

— Zaczęło się to w nocy. Zbudziłem się i poczułem, że Ennda przyciska się do mnie i ociera. Rozumiesz, tak intymnie. Pojękiwała i nastawała na mnie, więc jej uległem. Prawdę mówiąc, nie miałem zbyt wielkiego wyboru… — Harro przerwał i spojrzał twardo na Bartana. — Ma to zostać miedzy nami, pamiętaj.

— Oczywiście — zapewnił go Bartan. Już wcześniej zauważył, że choć farmerzy uwielbiali czynić wulgarne aluzje do seksu w codziennej rozmowie, raczej niechętnie mówili o swoim życiu osobistym.

Harro skinął głową.

— Otóż w szczytowym momencie Ennda… mnie ugryzła.

— Ale… — Bartan zawahał się próbując zgadnąć, czy wyrażanie namiętności w środowisku miejskim i na wsi bardzo się różnią. — Czasem się zdarza, że kochankowie…

— Aż tak? — spytał Harro odsuwając szmatkę od policzka.

Bartan wzdrygnął się, gdy ujrzał ranę na twarzy Harro: dwa zagięte nacięcia w kształcie otwartych ust, których krańce znajdowały się tak blisko siebie, że było oczywiste, iż z policzka Harro o mało nie wyrwano sporego kawałka ciała. Brzegi nacięć zostały zszyte czarną nitką, lecz krew nadal sączyła się miejscami, na przekór obfitej ilości pudru z kwiecia pieprzu, tradycyjnego kolcorroniańskiego środka tamującego upływ krwi. Skóra wokół rany była ciemna od sińców. Bez wątpienia Harro będzie miał bliznę do końca życia.