— Bardzo mi przykro — wymamrotał Bartan. — Nie miałem pojęcia…
Harro przykrył policzek.
— Zaraz potem Ennda zaatakował mnie bijąc pięściami po głowie, krzycząc, bym się wynosił z pokoju. Byłem zupełnie zbity z tropu, zanim zorientowałem się, co się dzieje, byłem już na zewnątrz. Ennda zamknęła drzwi na klucz. Przez chwilę jeszcze coś krzyczała… brzmiało to jak „to nie sen, to nie sen”… potem ucichła i siedzi tak od kilku godzin. Tylko gdy ktoś dobiera się do zamka — znowu zaczyna. Martwię się o nią, Bartanie. Muszę się tam dostać na wypadek, gdyby chciała zrobić sobie krzywdę. Krzyczała tak… tak…
— Zaczekaj tutaj. — Bartan ruszył do frontowego wejścia i, ignorując pytające spojrzenia ludzi przy długim stole, szybko podszedł do swego wozu. Otworzył pudełko z narzędziami. Gdy wyciągał zawiniątko z przyborami jubilerskimi, przy jego boku pojawił się Crain Phoratere.
— Umiesz to zrobić? — zapytał. — Dasz sobie radę z tymi drzwiami?
— Myślę, że tak.
— O jak to dobrze, Bartanie! Kiedy usłyszeliśmy krzyki, przybiegliśmy tutaj z przyległych domostw i znaleźliśmy Harro zupełnie nagiego, całego we krwi. Przyodzialiśmy go i zaszyliśmy ranę, ale potem on kazał nam wyjść. Nie chce z nikim rozmawiać. Może mu wstyd. No i nie wiemy, czy zastawiać stoły, czy nie. Może nie wypada.
— Gdy dostaniemy się do sypialni, zobaczymy, jak się czuje Ennda — odparł Bartan spiesząc z powrotem do domu. — Bądź gdzieś pod ręką. Zawołam cię, jeśli będziemy potrzebować pomocy.
— Dobry z ciebie człowiek, Bartanie — rzucił Crain z podziwem w głosie.
W domu zastał Harro pod drzwiami sypialni. Ukląkł obok niego i przyjrzał się szczegółowo dziurce od klucza, z satysfakcją stwierdzając, że zamek nie powinien stawić dużego oporu. Wybrał narzędzie, które się do tego najlepiej nadawało, i podniósł tfzrok na Harro.
— Zrobię to szybko na wypadek, gdyby Ennda zorientowała się, co się dzieje — ostrzegł. — Przygotuj się do wejścia.
Harro skinął głową. Bartan przekręcił klucz jednym ruchem i odsunął się, przepuszczając Harro, który przemknął obok niego i wpadł do pokoju. W przyćmionym świetle sączącym się z korytarza i z zakrytego okiennicami okna ujrzał Enndę Phoratere stojącą w rogu po drugiej stronie izby, z plecami przyciśniętymi do ściany. Białe otoczki wokół oczu i krew zakrzepła na brodzie pozbawiły ludzkiego wyrazu jej twarz otoczoną czarnymi, potarganymi włosami. Brązowawe plamki upstrzyły górną część koszuli nocnej.
— Kim jesteś?! — wrzasnęła na Harro. — Ani kroku dalej! Nie zbliżaj się do mnie!
— Ennda! — Harro wyrwał naprzód i chwycił żonę, mimo że okładała go pięściami, usiłując odpędzić od siebie. — Nie poznajesz mnie? Chcę ci pomóc. Enndo, proszę.
— Ty nie jesteś Harro! Ty… — zamilkła, wlepiła oczy w jego twarz i przycisnęła dłoń do ust. — Harro? Harro?
— Miałaś zły sen, ale jest już po wszystkim. Już po wszystkim, kochanie. — Harro pociągnął żonę do łóżka, posadził ją na nim, jednocześnie znacząco kiwając głową w kierunku okna. Bartan otworzył okiennice przemieniając strużkę blasku w potok słonecznego światła. Ennda z niedowierzaniem potoczyła wzrokiem po pokoju, nim zwróciła się do męża.
— Twoja twarz! Spójrz tylko, co ci zrobiłam! — wydała najbardziej udręczony jęk, jaki Bartan kiedykolwiek słyszał, po czym pochyliła głowę i zauważając ślady krwi na koszuli nocnej zaczęła szarpać cienki, bawełniany materiał.
— Przyniosę trochę wody — zaproponował pospiesznie Bartan i opuścił pokój. Zaraz przed głównym wejściem zauważył Craina Phoratere'a i wykonując gest, jakby odpychał powietrze, ostrzegł go, by przez jakiś czas pozostał na zewnątrz. Rozglądnąwszy się po kuchni, dostrzegł zielony szklany dzban i miednicę na kredensie. Nalał trochę wody do miski, zabrał myjkę, mydło i ręcznik, rozwlekając tę czynność do granic możliwości, po czym stanął w drzwiach sypialni. Koszula nocna Enndy leżała na podłodze, a ona sama spowita była w prześcieradło zabrane z łóżka.
— W porządku, chłopie — oznajmił Harro. — Wejdź. Bartan wkroczył do środka i przytrzymał misę, podczas gdy Harro zmywał krew z twarzy żony. W miarę jak znikały szpecące, łuskowate plamy, Harrowi polepszał się nastrój, co naprowadziło Bartana na myśl, że niektóre podyktowane troską czynności działają kojąco zarówno na tych, którzy je wykonują, jak na tych, którzy są przedmiotem troski. Sam także poczuł ulgę, choć sumienie natychmiast zarzuciło mu samolubstwo — zagrożony został wyjątkowy dzień w jego życiu, ale zagrożenie powoli mijało. Enndzie Phoratere przyśniło się coś złego, z nieszczęśliwym skutkiem, lecz teraz życie powracało na miłe, utarte szlaki i wkrótce będzie tańczył z Sondeweere, piersią w pierś, udem w udo…
— Teraz lepiej — powiedział Harro zwilżając twarz żony ręcznikiem. — Miałaś zły sen. Teraz możemy zapomnieć o tym na dobre i…
— To nie był sen! — W jej głosie pobrzmiewał cienki, zawodzący ton, który trochę przyhamował wzbierający w Bartanie przypływ optymizmu. — To działo się naprawdę!
— Nie mogło się dziać naprawdę — odparł Harro odwołując się do zdrowego rozsądku.
— A twoja twarz? — Ennda zaczęła kołysać się delikatnie w tył i w przód. — Nie było tak jak we śnie. Zdawało się odbywać na jawie, toczyć się i toczyć bez końca… bez końca…
Harro usiłował okazać wesołość.
— Nie mogło być gorsze od niektórych snów, które ja miewam, szczególnie po twoich ciasteczkach łojowych.
— Jadłam twoją twarz. — Emma posłała mężowi niemy, straszny uśmiech. — Nie ugryzłam cię po prostu w policzek, Harro. Zjadłam calutką twoją twarz, a trwało to godzinami. Odgryzłam ci usta i żułam je. Zębami oderwałam ci nozdrza i żułam je. Odgryzłam ci przód twoich gałek ocznych i wyssałam płyn ze środka. Kiedy skończyłam, nic nie zostało z twojej twarzy… ani trochę… nie było nawet uszu… Została tylko czerwona czaszka z resztką włosów na czubku. Oto co robiłam z tobą w nocy, Harro, mój ukochany. Więc lepiej nie opowiadaj mi o własnych nocnych koszmarach.
— Już po wszystkim — odparł Harro niespokojnie.
— Tak sądzisz? — Ennda zaczęła kołysać się gwałtowniej, jakby napędzana przez niewidzialny silnik. — Było jeszcze coś. Nie opowiadałam ci jeszcze o tym ciemnym tunelu… pełzaniu przez ciemny tunel pod ziemią… a wszystkie te obmierzłe, łuszczące się ciała cisnęły się na mnie…
— Chyba będzie lepiej, jak sobie pójdę — odezwał się Bartan ruszając do drzwi z miską w ręce.
— Nie, nie odchodź, przyjacielu. — Harro podniósł rękę, by wstrzymać Bartana. — Ennda lepiej się czuje w towarzystwie.
— …miały wiele nóg, a ja wyglądałam tak samo… miałam wiele nóg… i tułów… i mackę wyrastającą mi z gardła. — Ennda nagle przestała się kołysać, wcisnęła prawy bark pod brodę i wyprostowała rękę do przodu. Wykonała nią łagodny, falujący ruch, jakby w ramieniu nie było kości; ruch, który odbił się w głębi umysłu Bartana, sprawiając, że poczuł on niewytłumaczalne przerażenie.
— No cóż, w takim razie pójdę odłożyć miskę — odrzekł czując się jak zdrajca. Pragnął umknąć z tego domu, zostawić tych dwoje nieszczęśników, by sami rozwiązywali problemy, z którymi nie miał nic wspólnego. Minął wyciągniętą rękę Harro, pomaszerował żwawo do kuchni i postawił miskę z chlupotem na kredensie. Odwrócił się i właśnie gdy miał pospieszyć ku zdroworozsądkowej jasności za frontowymi drzwiami, usidliły go ruchy Enndy. Podniosła się na nogi niepomna, że prześcieradło zsuwa się jej z ciała, i poruszała się, jak gdyby wykonywała jakiś przedziwny nieznany taniec, a jej ramię wiło się jak wąż i wykręcało.