— Dziwnie się to zaczęło — zamruczała. — Naprawdę dziwnie. Niesłusznie nazywam to początkiem, gdyż wielokrotnie powracałam do tego domu. Był to zwykły dom farmerski… cały w bieli, miał zielone drzwi… ale bałam się wejść… jednak musiałam wejść…
Kiedy otworzyłam zielone drzwi, w środku nie było nic oprócz starych łachów wiszących na kołku w ścianie… stary kapelusz, stary płaszcz, znoszony fartuch… Wiedziałam, że powinnam zmykać teraz, kiedy byłam jeszcze bezpieczna, lecz coś zmusiło mnie, bym weszła…
Bartan zatrzymał się w drzwiach do sypialni, czując jak po ciele przebiega mu zimny dreszcz. Ennda patrzyła prosto na niego, przez niego.
— Otóż pomyliłam się. Nie były to stare ubrania. To był jeden z nich… ta macka, która się do mnie wysunęła… tak łagodnie…
Harro przysunął się do żony ściskając ją za ramiona.
— Przestań, Enndo, przestań wreszcie!
— Ale ty niczego nie rozumiesz. — Znów uśmiechnęła się, owijając ramię wokół jego szyi. Prześcieradło opadło na podłogę. — Nikt mnie nie atakował, najdroższy… to było zaproszenie… zaproszenie do miłości… i ja tego chciałam. Weszłam do domu i objęłam to monstrum… i byłam szczęśliwa czując, jak wsuwa we mnie swój bladoszary penis…
Ennda naparła na Harro, jej nagie pośladki zaczęły zwierać się i falować. Posyłając błagalne spojrzenie Bartanowi, Harro użył całej siły, by położyć żonę na łóżko. Bartan wpadł do sypialni, zatrzasnął za sobą drzwi i rzucił się na zmagającą się parę, pomagając unieruchomić miotające się ciało Enndy. Jej zęby kłapały, gdy zwierały się na pustym powietrzu, a miednica unosiła się w górę raz za razem, lecz z widocznie słabnącą siłą. Gałki oczne zapadły się ze znużeniem, ciałem znów zawładnął spokój. Bartan przejął inicjatywę i przykrył ją tym samym prześcieradłem, które opadło na ziemię, lecz myślami był gdzie indziej, błądząc po dziwnych bezkresach wątpliwości i zakłopotania. Czy określeniem „zbieg okoliczności” można było objąć dwoje ludzi śniących ten sam sen w tym samym czasie? Być może tak, gdyby temat był banalny, ale nie gdy… Przecież to naprawdę się mu przydarzyło! Bartan poczuł zimne ukłucie w skroniach, gdy przypomniał sobie, że on naprawdę był w tamtym domu, że przekroczył zielone drzwi. Lecz na jawie potwór okazał się ułudą, a w rojeniach Enndy był rzeczywistością. „Wszechświat tak nie wygląda”, powiedział sobie w duchu Bartan. „Coś złego musiało stać się z wszechświatem…”
— Chyba teraz z nią lepiej — wyszeptał Harro głaszcząc żonę po czole. — Potrzebuje pewnie tylko kilku godzin zdrowego snu. Tak, właśnie tego jej trzeba.
Bartan wstał, starając się zakotwiczyć myśli w namacalnej rzeczywistości.
— A co z uroczystością? Czy chcesz wszystkich odesłać?
— Niech zostaną. Najlepiej będzie, jeśli Ennda znajdzie wokół siebie przyjaciół, gdy się zbudzi. — Harro powstał i spojrzał Bartanowi prosto w oczy ponad dzielącym ich łóżkiem. — Nie ma potrzeby o tym rozpowiadać, prawda? Nie chcę, żeby ludzie myśleli, że Ennda zwariowała, a szczególnie Jop.
— Nic nikomu nie powiem.
— Jestem ci wdzięczny — odparł Harro pochylając się, by ścisnąć rękę Bartanowi. — Jop jest zbyt zajęty, by interesować się tymi wszystkimi opowiastkami o snach i koszmarach, które ostatnio nas nawiedzają. Twierdzi, że jeśli ludzie pracowaliby tak ciężko, jak trzeba, to byliby zbyt zmęczeni, żeby śnić po nocach.
Bartan zmusił się do uśmiechu. Czyżby inni też mieli złe sny? Czy właśnie to przepowiedział kasztelan Karrodall? Czy jest to dopiero początek? Początek czegoś okropnego, czegoś, co mogłoby wymieść stąd nową falę osadników — tak jak ich poprzedników?
— Kiedy pod koniec dnia skłaniam głowę na poduszkę — powiedział żałośnie, odsuwając wspomnienia snu, który prześladował go nocą — mam wrażenie, że umieram na jakiś czas. Nic nie dzieje się aż do świtu.
— Każdy, kto sam haruje na swoim, ma prawo być zmęczony. A co dopiero ktoś, kto nie przywykł do tego od urodzenia.
— Sąsiedzi mi pomagają — odpowiedział Bartan, chętnie rozmawiając o banałach, gdy jednocześnie usiłował ułożyć sobie nowy wewnętrzny obraz świata. — Jak się ożenię, to…
— Muszę założyć opatrunek na ranę odniesioną w boju — przerwał Harro klepiąc się z animuszem w policzek. — Idź na zewnątrz i spytaj, dlaczego wszyscy stoją z założonymi rękami, zamiast czynić przygotowania do świętowania. Powiedz im, że ma to być dzień, który wszyscy będą pamiętać.
Nadeszły wieści, że Jop Trinchil z rodziną nie przyjedzie aż do południa, zatem Bartan zabijał czas pomagając tam, gdzie potrafił w przeróżnych pracach przygotowawczych, jakie toczyły się na całej farmie. Jego wysiłki witano z dużą dozą humoru, lecz wkrótce kobiety dały mu do zrozumienia, że bardziej im przeszkadza, niż pomaga, szczególnie że nie mógł się skupić i popełniał wiele błędów. Wycofał się na ławkę przy kuchni naprzeciwko sadu, gdzie kilku mężczyzn wygrzewało się na słońcu dzieląc się dzbanem zielonego wina.
— Dobrze zrobiłeś, chłopie — odezwał się Corad Fur-cher przyjacielskim tonem, wręczając Bartanowi pełen kubek. — Kobiety same dadzą sobie z tym wszystkim radę. — Furcher był mężczyzną w średnim wieku o żółtawych włosach, co wskazywało na pokrewieństwo z rodziną Phoratere'ów.
— Dzięki. — Bartan łyknął słodkiego płynu. — Wielkie tam zamieszanie i rzeczywiście trochę plątałem się im pod nogami.
— Tam tkwi źródło naszych kłopotów. — Furcher wykonał gest, którym omiótł czystą, błękitną kopułę nieba. — Kiedy żyliśmy na Starym Świecie, wiadomo było, że z nastaniem małonocy trzeba rozpocząć obchody, tutaj zaś słońce świeci i świeci i organizm nie może należycie się ustawić. To życie na peryferiach jest sprzeczne z naturą. Jestem lojalnym poddanym, jak każdy, ale jednak twierdzę, że król Chakkell rozbił porządek rzeczy, gdy porozsyłał nas po całej planecie. Popatrzcie na to niebo! Puste! Czuję się tu, jakby mi się ktoś cały czas przyglądał.
Mężczyźni pokiwali z aprobatą głowami i wdali się w dyskusję o niedogodności mieszkania na tej półkuli Overlandu, z której w ogóle nie widać bliźniaczej planety. Niektóre wysnuwane przez nich teorie na temat wpływu, jaki ma niezmącony dzień na zbiory i zachowanie zwierząt, brzmiały w uszach Bartana wysoce podejrzanie. Złapał się na tym, że bardziej niż zwykle tęskni za towarzystwem Sondeweere, a jednocześnie zmaga się z zagadką przerażającego koszmaru Enndy Phoratere. Musiał odrzucić zbieg okoliczności, może jednak klucz do tajemnicy tkwił w samej naturze rojeń. Czy to możliwe, jak twierdzą niektórzy, że umysł wymyka się z ciałąj podczas snu? Jeśli tak, to dwie odcieleśnione osobowości l mogłyby się przypadkiem spotkać i zjednoczyć na krótko J w ciemności, wzajemnie wpływając na swoje sny.
Bartan nie chciał wyrzec się wizji szczęśliwej przyszłości,; a ta nowa koncepcja zdawała się nieść jej ocalenie. Gdy mocne wino zaczęło działać, pomyślał, że cały ten epizod j był co prawda niespotykany i nieprzyjemny, ale da się go wytłumaczyć jako manifestację złożoności i subtelności natury. Optymizm odrodził się w nim w pełni na widok Enndy, która wyłoniła się z domu i zabrała się do pozornie ślimaczących się bez końca przygotowań do nadchodzącego przyjęcia. Z początku zachowywała się trochę niepewnie, lecz wkrótce śmiała się wraz z innymi i Bartan uznał, że czarne nastroje nocy zostały rozproszone i zapomniane. Na ich tle dzień wydawał się o wiele bardziej radosny.