Nie przywykł do picia wina i gdy wóz Trinchila pojawił się w dali, był już w stanie euforii, spotęgowania tego, co czuł na początku dnia. W pierwszym odruchu chciał wyjść i przywi» tac się z Sondeweere, ale powstrzymała go żartobliwa chęci pojawienia się u jej boku z zaskoczenia. Poszedł na miejsce, i gdzie zaparkowali inni farmerzy, wcisnął się pomiędzy dwaj wysokie wozy i zaczekał, aż nowi przybysze zajadą tuż obok. Na wozie siedziało więcej niż tuzin członków rodziny Trinchila, toteż hałas gwahownie wzmógł się, gdy zaczęli się z niego wysypywać, a dzieci rywalizowały ze starszymi w wykrzykiwaniu powitań do przyjaciół. Pomimo swojego olbrzymiego cielska Jop Trinchil pierwszy wylądował na ziemi. Pomaszerował zamaszyście do obładowanych stołów, najwyraźniej w zadziornym nastroju, pozostawiając kobietom zarządzanie rozładunkiem niemowląt i koszyków.
Bartan stał jak zaczarowany, widząc, że Sondeweere ma na sobie najpiękniejszą suknię — jasnozielone, dobrze uszyte odzienie, z oliwkowym filigranowym wzorkiem, które podkreślało jej jasną cerę i umacniało przekonanie Bartona, że należy ona do lepszej klasy niż inne kobiety. Opuszczała wóz jako ostatnia, omdlewającym ruchem stając na nogach, jakby w powolnym, zmysłowym tańcu, który wzbudził łomot w piersiach Bartana.
Miał już wyłonić się z kryjówki, gdy ujrzał, że jeden z synów Jopa, przedwcześnie rozwinięty, umięśniony siedemnastolatek o imieniu Glave, stanął obok wozu ze wzniesionymi ramionami, by pomóc zsiąść Sondeweere. Posłała mu z góry uśmiech i spuściła nogi z wozu pozwalając, by objął ją w talii swoimi wielkimi dłońmi. Z łatwością przyjął jej ciężar i opuścił ją na ziemię w taki sposób, by ich ciała otarły się o siebie. Sondeweere nie zdała się tym oburzona. Pozwoliła, by ten intymny kontakt trwał kilka sekund, spoglądając cały czas w oczy Glave'a, potem lekko potrząsnęła głową. Glave natychmiast ją puścił, powiedział coś, czego Bartan nie dosłyszał, i dał susa w ślad za rodziną.
Bartan wynurzył się ze swojej kryjówki zagniewany i zbliżył się do Sondeweere.
— Witaj na przyjęciu — odezwał się pewny, że zawstydzi się, gdy zrozumie, że była obserwowana.
— Bartan! — podbiegła do niego uśmiechając się promiennie, zawinęła ręce wokół jego ciała i wtuliła głowę w jego pierś. — Czuję się, jakby całe lata minęły, od kiedy cię ostatnio widziałam.
— Czyżby? — odparł nie odwzajemniając uścisku. — A może znalazłaś sposób na umilenie sobie czasu?
— Oczywiście, że nie! — Uświadamiając sobie sztywny opór jego ciała, Sondeweere odsunęła się na krok, by mu się przyjrzeć. — Bartan! O czym ty mówisz?
— Widziałem cię z Glave'em.
Przez chwilę Sondeweere stała z otwartą buzią, a potem zaczęła się śmiać.
— Bartanie, Glave jest tylko chłopcem! I do tego moir kuzynem.
— Prawdziwym kuzynem?
— To nie ma nic do rzeczy. Nie ma powodu, byś byłjj zazdrosny. — Sondeweere uniosła lewą dłoń i poklepała pierścień z drzewa brakka na szóstym palcu. — Cały czas go noszę, kochanie.
— To nie dowodzi… — Gardło Bartana zacisnęło się boleśnie, nie pozwalając mu dokończyć zdania.
— Czemu zachowujemy się wobec siebie jak obcy? — Sondeweere wpiła w Bartana miękkie, lecz znaczące spojrzenie, a potem ponownie go objęła i zarzuciła ręce na szyję przyciągając jego twarz do swojej. Nigdy nie był z nią w łóżku, lecz nim pocałunek się skończył, miał niejakie pojęcie o tym, jak to będzie, i wszystkie myśli o rywalizacji i innych kłopotach wywietrzał mu z głowy. Odpowiedział^ łapczywymi pocałunkami, aż w końcu dziewczyna oderwała się od niego.
— Praca w polu dodaje ci sił — wyszeptała. — Widzę, że będę musiała obchodzić się z tobą ostrożnie i zaprzyjaźnić się z całą masą panien.
Połechtany i podniesiony na duchu spytał:
— Nie chcesz mieć dzieci?
— Oczywiście, że tak, i to bardzo dużo, ale nie od razu. Przed nami wiele pracy.
— Nie rozmawiajmy już o pracy. — Bartan wziął za rękę Sondeweere i odszedł z nią od zabudowań gospodarczych do skąpanej w słońcu ciszy otwartego pola, gdzie zboża w różnym stadium dojrzałości połyskiwały zwężającymi się w oddali pasmami. Spacerowali razem dobrą godzinę, ciesząc się swyin towarzystwem, spędzając czas na niewymuszonej rozmowie kochanków i licząc meteory, które raz po raz rysowały na niebie srebrne linie. Bartan chciał zatrzymać Sondeweere tylko dla siebie aż do zapadnięcia nocy, lecz ustąpił, gdy zdecydowała, że powinni zdążyć na rozpoczęcie tańców.
Zanim dotarli do głównych budynków, Bartan poczuł pragnienie. Czuł, że roztropnie byłoby nie pić już więcej wina, więc przyłączył się do mężczyzn okupujących baryłki z ciemnym piwem i nalał sobie trunku, który nie uderza tak mocno do głowy. Jak się spodziewał, musiał odparować sprośne uwagi na temat tego, co robił, kiedy zniknął z Sondeweere. Wyłonił się z grupy z ciężkim kuflem piwa w dłoni. W cieniu stodoły zaczęło grać trzech muzykantów i kilka młodych kobiet — miedzy nimi Sondeweere — splotło dłonie i rozpoczęło pierwszy z tańców.
Bartan przyglądał się temu w nastroju niewypowiedzianego zadowolenia, biorąc małe, lecz regularne łyki piwa. Niektórzy z farmerów przemogli swoją niezdarność i krąg tancerzy stopniowo się rozszerzał. Skończył piwo, postawił kufel na pobliskim stole i już robił krok w kierunku Sondeweere, gdy uwagę jego przykuła grupa małych dzieci bawiąca się na skrawku trawy w pobliżu sadu. Wszystkie miały nie więcej niż trzy, cztery lata. Poruszały się w ciszy po okręgu pochłonięte swoim własnym tańcem o powolniejszym rytmie niż muzyka dorosłych. Przygarbiony prawy bark wcisnęły pod brody, a wysunięte w przód prawe ramię łagodnie falowało i wiło się jak kłębowisko węży.
Ruchy te były dziwnie nieludzkie, dziwnie niepociągają-ce — i dokładnie naśladowały te, którymi Ennda Phoratere przedstawiła obsceniczne okropieństwa swojego snu.
Bartan odwrócił się od dzieci marszcząc brwi, czując się nagle potwornie samotny wśród radości i niewinności swoich sąsiadów.
POLE BITWY
Rozdział 6
W drodze do głównego wyjścia pałacu Gesalla Maraąuine bez przerwy mówiła o domowych błahostkach tą taktyką skuteczniej zbijała Tollera z tropu i doprowadzała go do wściekłości, niż gdyby milczała jak grób.
Tollerowi jakoś nie udało się powrócić do domu, choć to już dwadzieścia dni minęło od niespodziewanej wizyty statku z Landu, toteż ucieszył się, kiedy Gesalla przybyła, by spędzić z nim noc. Ale jej pobyt nie sprawił mu takiej przyjemności, jakiej się spodziewał. Była w dziwnym nastroju, tajemnicza i jakby nieobecna, a gdy dowiedziała się, że on wyruszy z pierwszą fortecą, stała się nieznośnie cierpka. Później, w łoża, na jego poczynania reagowała z bezwolną uległością, która raniła bardziej niż otwarta odmowa i która sprawiła, że porzucił wszelkie myśli o miłości. Przez całą noc leżał z dala od niej, fizycznie i psychicznie rozbity, a kiedy wreszcie zapadł w sen, śnił o spadaniu — nie takim zwyczajnym, ale o trwającym cały dzień spadaniu ze strefy nieważkości…
Teraz więc, gdy odprowadzał Gesallę do głównego wyjścia, prawie nie słuchał potoku słów i w końcu przerwa jej bezceremonialnie.
— Cassyll czeka na ciebie. Dobrze, że będziesz miała towarzystwo w drodze do domu.
Gesalla skinęła głową.