Jednym z najważniejszych problemów, jakie stanęły przed misją, było rozpoznanie dokładnego środka strefy nieważkości. Toller wiedział, że nie istnieje żadna prawdziwa strefa nieważkości, że jest to płaszczyzna o zerowej grubości i że fortecę umiejscowioną ledwie dziesięć jardów po jednej czy po drugiej stronie czeka nieuchronny i długi lot ku powierzchni jednej z planet. Jednakże zakładano, że rzeczywistość okaże się bardziej wyrozumiała od absolutnych równań i pozwoli na pewien poziomy dryf.
Pierwszym zadaniem Tollera było wykazanie, że to teoretyczne założenie znalazło uzasadnienie w praktyce.
Kilka dni wcześniej, gdy wznoszenie generowane przez gorące powietrze stało się niewystarczające, sześć statków przestawiło się na napęd odrzutowy, lecz silniki zamilkły w grawitacji „ziemi niczyjej”. Toller był zdziwiony, że załogi poszczególnych statków mogą porozumiewać się za pomocą głosu. Chociaż okrzyki zdawały się absorbowane przez otaczający bezmiar, faktycznie niosły się setki jardów. W skupieniu zajął się przyrządem wymyślonym przez Zavotle'a, który miał pokazać każdy znaczący pionowy ruch statku. Składał się on z małego kociołka zawierającego mieszaninę chemikaliów i łoju, która po zapaleniu wytwarzała gęsty dym, oraz przypominającej miechy długiej dyszy. Urządzenie wydmuchiwało z boku statku niewielkie kłębki dymu, które w nieruchomym powietrzu przez zaskakująco długi czas zachowywały swój kształt i gęstość. Pomysł Zavotle'a polegał na tym, że dym, nie cięższy od otaczającej atmosfery, stawał się nieruchomym wskaźnikiem, dzięki któremu można było określić ruch statku. System, aczkolwiek prymitywny, okazał się nad wyraz skuteczny. Toller kazał Essedellowi i Gotlonowi usiąść spokojnie, by nie przechylali okrągłego pokładu, i obserwował położenie obłoczków dymu w stosunku do relingu na tyle długo, by w końcu zyskać pewność, że nie zachodzi żadne znaczące przemieszczenie.
— Powiedziałbym, że jesteśmy na miejscu! — krzyknął do Daasa, pilota drugiego segmentu środkowego, który czynił podobne obserwacje. — Co powiesz?
— Zgadzam się, lordzie. — Daas, opatulony tak, że wyglądał jak pękaty balon, pomachał ręką, by uzupełnić wiadomość.
Przeddzień właśnie się zaczął i słońce znajdowało się „poniżej” sześciu jednostek, blisko wschodniej krawędzi Overlandu. Bijące w górę promienie oświetlały spodnie części segmentów fortecy, które rzucały cienie na dolne połowy balonów, prztfz co scena zyskiwała bajecznych, niemal teatralnych cech. Toller, podziwiając ten niesamowity spektakl, nagle poczuł, że przepełnia go duma i uniesienie. Czuł się wypoczęty i silny, gotów do walki na tej nowej arenie. Gdzieś w jego umyśle pulsowało coś tak intensywnie, że aż boleśnie.
Zdawało mu się, że w głębi jego umysłu znalazło się jądro jasności, nie mające niczego wspólnego ze stanem zerowej grawitacji, i że tryskają z niego wielobarwne promienie radości, optymizmu, szczęścia i siły, przenikające każdy element jego duchowej i fizycznej istoty. Całkowity efekt był dziwny i jednocześnie jakby znajomy; dopiero po kilku sekundach zidentyfikował go: zdał sobie sprawę, że czuje się… młody. Ni mniej i ni więcej — czuł się m ł o d y!
„Przypuszczam, że wielu uznałoby za dziwne to, iż człowiek może czuć się szczęśliwy w takich okolicznościach”, pomyślał. Rozluźnił palce zaciśnięte na poręczy, pozwalając stopom oderwać się od pokładu. W pole widzenia pod statkiem wpłynął dysk Overlandu, rozjaśniony cienkim sierpem odbitego światła. „To dlatego Gesalla porównuje mnie z Leddravohrem. Wyczuwa spełnienie, jakiego doświadczam wezwany do obrony naszego świata, ale nie jest w stanie dzielić go i tym samym staje się zazdrosna. Bez wątpienia boi się o moje bezpieczeństwo, a to z kolei popycha ją do mówienia rzeczy, których później żałuje w samotności swej sypialni…”
— Jestem gotów do wyjścia, lordzie. — Głos Gotlona przywołał Tollera do rzeczywistości. Zmusił stopy do opadnięcia na pokład i odwróciwszy się zobaczył młodego takielunkowego, który nie czekając na rozkazy objuczył się osobistym ekwipunkiem odrzutowym. Gotlon był szczupły, lecz nie można było dopatrzyć się tej cechy pod grubym, watowanym kombinezonem. Miał oblamowano futrem rękawice i wysokie buty. Dolną część twarzy zasłaniał wełniany szalik, przez który przedzierała się biała mgiełka oddechu. Sylwetkę dodatkowo zniekształcał spadochron i przymocowana na wysokości talii jednostka powietrznego napędu odrzutowego, czyli niewielki silniczek.
— Czy mam wyskoczyć, lordzie? — Gotlon gładził palcami karabinczyk uprzęży, utrzymującej go blisko relin-gu statku. — Jestem gotowy.
— Widzę, ale powściągnij swą niecierpliwość — rzekł Toller. — Twój wyczyn musi odbywać się przy pełnej widowni.
Gotlon był ambitny, lecz posiadał również ważniejszą zaletę — był jednym z niewielu kompletnie pozbawionych lęku wysokości i Toller cieszył się, że znalazł go w tak krótkim czasie. Załogi sześciu segmentów fortec przebywały już w strefie nieważkości dość długo, by zacząć uczyć się unosić w powietrzu jak pterta, ale należało jeszcze pokonać barierę psychologiczną.
Nie można było rozpocząć montowania fortec bez uprzedniego zademonstrowania, że człowiek może odwiązać się, wyskoczyć ze statku i wrócić bezpiecznie, korzystając z silniczka. Toller darzył ten naprędce obmyślony system zaufaniem, jednakże czuł ulgę na myśl, że to nie on pierwszy musi wykonać lot demonstracyjny. Raz w rzeczywistości, i od tej pory wiele razy w sennych koszmarach, widział człowieka rozpoczynającego liczący sobie dwa i pół tysiąca mil lot ze strefy środka. Nieszczęśnik z początku poruszał się tak wolno, że zdawał się nieruchomy, lecz gdy grawitacyjny zew planety stał się silniejszy, zaczął maleć coraz szybciej — w końcu zniknął, by spadać jeszcze ponad dobę i roztrzaskać na powierzchni planety.
Płuca Tollera pracowały w rozrzedzonym powietrzu jak miechy i czuł palące zimno w klatce piersiowej, gdy wykrzykiwał rozkazy do pozostałych pięciu pilotów. Wszyscy członkowie załogi skupili się przy relingach swych statków i wlepili oczy w Gotlorfe. On pomachał do nich jak dziecko przyciągające uwagę przyjaciół przed wykonaniem śmiałej sztuczki na placu zabaw. Toller pozwolił na to odstępstwo od dyscypliny w interesie podniesienia ogólnego morale.
Przyglądając się pięciu ludziom w segmencie końcowym najbliższej fortecy z niejaką trudnością, z powodu otulających wszystkich grubych skafandrów, rozpoznał Gnapperla, sierżanta, który tak podle doprowadził do egzekucji Oaslita Spennela. Gnapperl, zdegradowany do stopnia szeregowca, nawet nie próbował protestować, gdy Toller wybrał go do pierwszej misji, i przeżył kilka dni treningu z ponurą determinacją człowieka pogodzonego z losem. W naturze Tollera nie leżało planowanie z zimną krwią czyjejś śmierci, ale Gnapperl nie mógł o tym wiedzieć, toteż czekając na nieuchronną, jak mniemał, zemstę Tollera stał się lękliwym i potulnym człowiekiem — Toller przypuszczał, że już nic nigdy nie wyrwie go z tego stanu.