— W porządku — powiedział do Gotlona, gdy uznał, że nadeszła odpowiednia chwila. — Teraz możesz rozstać się z nami — ale bądź pewny, że wrócisz.
— Dziękuję, lordzie — odparł Gotlon, a Toller mógłby przysiąc, że w jego głosie zabrzmiała szczera radość i wdzięczność. Odpiął linę asekuracyjną, zacisnął ręce na relingu, uniósł się do poziomu, przewinął na drugą stronę i odepchnął od burty statku z większą siłą, niż Toller sobie życzył. Miedzy człowiekiem a statkiem otworzyła się jasno-błękitna pustka. Z innej jednostki dobiegły przytłumione odgłosy wymiotowania.
Gotlon sunął w kierunku gwiazd, w promieniach słońca, stopniowo zwalniając, gdy opór powietrza zaczął hamować jego pęd, i przypadkowo znieruchomiał w pozycji pionowej w stosunku do obserwujących. Nie czekając wężowym skrętem ustawił się plecami do linii statków, a szybkie ruchy jego prawego ramienia wskazały, że pompuje powietrze do silniczka odrzutowego. Kilka sekund później rozległ się ledwo słyszalny syk wyrzucanego powietrza. Z początku wydawało się, że Gotlon nadal unosi się w jednym miejscu, potem stało się jasne, że w rzeczywistości wraca do punktu startu. Tego kurs nie był idealny; kilka razy musiał zerkać przez nrnię i wprowadzać poprawki, ale wkrótce znalazł się na tle blisko statku, że zdołał uchwycić laskę wysuniętą przez Esedella. Essedell zaparł się stopami o burtę i szarpnął, a Gotlon niby człekokształtny balon z furkotem przeleca-ł nad relingiem.
— Eobrze zrobione, Gotlon! — Toller niedbale wyciągnął ręb, by schwycić nieważką postać, i zdumiał się, gdy jego ran ię z niezwykłą siłą zostało szarpnięte w tył. Obrócił się woteł osi i minęło kilkanaście sekund, nim obaj mężczyni zdołali jako tako stanąć na nogach czepiając się ścianek działowych. Tollera zaintrygowało to zdarzenie, ale jeg) tajemnica wywiała mu z głowy, gdy usłyszał wybucl radości załóg innych statków.
Toller poczuł ulgę i pewność siebie. Jedną rzeczą było siedzeń^ w wygodnym pokoju w pałacu i słuchanie wypowiedzi m.teligentnych teoretyków na temat mechaniki niebieskiej .ale zupełnie inną — wydanie rozkazu wyskoczenia ze statki., ryzykowne balansowanie w rozrzedzonym powietrzu strey nieważkości między dwoma światami i powierzenie życa. niczemu więcej, jak zestawowi kowalskich miechów. A e teraz zobaczył, że to działa! Raz objawiony cud przesta! fcyć cudem. Stał się częścią wyposażenia, wzbogacającego rutynowe umiejętności — i, co ważniejsze, pomógł Tollerovi oderwać się od zastanawiania nad ciężką próbą, która cekała go pod koniec misji.
Wydł rozkaz, by cały personel zaczął ćwiczyć swobodne przelot]. Okres pozwalający załogom na zaadaptowanie się w skrajiŁe nienaturalnych warunkach był śmiesznie krótki, ale kro dhakkell, z popierającym go Zavotle'em, zadecydował, ze czas jest najbardziej żywotnym czynnikiem w przygotowaniach do bitwy przeciw Landowi. Gabinet bezpieceństwa musiał liczyć się z najgorszym limitem czasownn: dziesięć dni na powrót zwiadowczego statku na Land; dwa dni dla Rassamardena na zareagowanie na przyniesione nowiny; i, w założeniu, że część jego floty inwazyjnej już była gotowa do działania, pięć dni na dotarcie straży przedniej wroga do strefy nieważkości.
Siedemnaście dni.
Plan Chakkella zakładał, że do tego czasu w punkcie środkowym musi znaleźć się minimum sześć gotowych do walki fortec.
Toller osłupiał, gdy usłyszał to oznajmienie. Generalnie już sama koncepcja fortec była dość ryzykowna, ale pomysł zaprojektowania, wybudowania i wysłania sześciu z nich ledwie w ciągu siedemnastu dni uznał za absurdalny. Jednakże zapomniał o unikatowej kombinacji zdolności Chakkella: ambicji, która wyniosła go na tron, daru organizacji, dzięki któremu niegdyś zgromadził flotę tysiąca statków, bezlitosnej determinacji, która pozwalała na przedarcie się przez każdą przeszkodę. Chakkell był zdolnym władcą w czas pokoju, ale w pełni zabłysnął w czasie kryzysu, i fortece zostały zbudowane w terminie. Teraz pozostawało jedynie przekonać się, czy elementy złożone z krwi i ciała zniosą ogromne napięcie tak samo dobrze, jak te z materii nieożywionej…
Toller dobrze wiedział, że wszyscy pilnie na niego patrzą, gdy nadeszła jego kolej. Zrobił wszystko, by utrzymać wyprostowaną postawę w stosunku do balonu i segmentu fortecy, i już zaczynał myśleć, że mu się udało, gdy nagle zdał sobie sprawę, że wielki błękitno-biały dysk Landu, który od początku lotu skrywał się za balonem, ukazał się gdzieś ponad nim. Planeta podryfowała w dół i zniknęła pod jego stopami, a po chwili zastąpił ją bliźniaczy Overland, uczestniczący w tym samym majestatycznym tańcu. Toller nie miał żadnego wrażenia koziołkowania, przeciwnie, wydawało mu się, że jest jedynym nieruchomym obiektem w rozkołysanym wszechświecie, w którym słońce, planety i linia statków ścigały się w szaleńczym wirze — i poczuł wdzięczność dla wszechświata, gdy w końcu zwolnił i znieruchomiał. Był również zadowolony z powodu odkrycia, że pływanie w błękitnej pustce nie było wcale takie straszne, jak się obawiał. Poza nieodpartym wrażeniem spadania, nękającym wszystkich, którzy weszli do strefy nieważkości, czuł się zdolny do normalnego funkcjonowania i umiarkowanie bezpieczny.
— Wszyscy, którzy mają ochotę pośmiać się z moich sztuk akrobatycznych, powinni zrobić to teraz! — krzyknął do obserwujących go w milczeniu ludzi. — Za kilka minut zaczyna się poważna robota i zapewniam was, że nie będzie wielu powodów do radości.
Rozległ się śmiech i niezgrabne w swych kombinezonach postacie rozpoczęły wycieczki z różnym stopniem powodzenia. Toller szybko doszedł do wniosku, że jego własne początkowe starania nie były tak udane jak młodego Gotlona, ale z wolna nabywał umiejętność docierania do każdego miejsca, do jakiego zapragnął. Byłoby to o wiele łatwiejsze, gdyby urządzenie napędowe znajdowało się na plecach, ale warsztaty Służby Powietrznej z powodu braku czasu zostały zmuszone do wyprodukowania najprostszego typu silniczka odrzutowego.
Gdy tylko Toller uznał efekty treningu za zadowalające, wezwał do siebie pięciu pozostałych pilotów na ostateczne omówienie procedury montowania fortec.
Konferencja była najdziwniejsza ze wszystkich, w jakich brał udział. Sześciu mężczyzn w średnim wieku, a każdy był weteranem Migragi, wisiało w kręgu na tle przepychu nieba, po którym niczym płonące strzały mknęły meteory. Trzej piloci — Daas, Hishkell i Umol — byli znani Tollerowi z czasów służby w starej Eksperymentalnej Eskadrze Statków Kosmicznych, i polegał na ich rekomendacjach, gdy werbował pozostałą dwójkę, Phamarge'a i Brinche'a.
— Przede wszystkim, panowie — powiedział — czy nauczyliśmy się czegoś nowego? Czegoś, co według was dotyczy planu budowy fortec?
— Tylko tego, że powinniśmy zrobić to tak szybko, jak tylko możliwe, Tollerze — odparł Umol, za pozwoleniem dowódcy zwracając się doń z pominięciem wymogów etykiety. — Przysięgam, że to przeklęte miejsce jest zim-niejsze niż wtedy, gdy byłem tu po raz ostatni. Patrzcie na to! — Ściągnął szalik i odsłonił intensywnie niebieski nos.
— To miejsce jest takie samo jak zawsze, staruszku — powiedział Daas. — Kłopot w tym, że brakuje ci ognia w jajach.
— Czy rozmawiam z dżentelmenami? — wtrącił Toller, zagłuszając sprośną odpowiedź Umola. — Dzieci, mamy tu pracę do wykonania i nikt bardziej ode mnie nie pragnie jej zakończenia, więc upewnijmy się, że wiemy, co robić.
Mówił łagodnym tonem, bowiem niewielkie widoczne fragmenty twarzy powiedziały mu, że jego towarzysze są zadowoleni z sukcesu silniczków odrzutowych i że ich wiara w projekt wzrosła znacznie. Przez kilka następnych minut powtarzał szczegółowo kolejne etapy połączenia. Pierwszym krokiem było obrócenie statków o dziewięćdziesiąt stopni, by ustawić segmenty fortec w położeniu operacyjnym, z bocznymi iluminatorami zwróconymi w kierunku obu planet. Potem trzeba będzie usunąć fałszywe pokłady i za pomocą pięciu krótkich wybuchów aparatów odrzutowych odprowadzić balony, obciążone zbędnymi już pokładami, na pewną odległość od beczkowatych sekcji. Unoszące się swobodnie segmenty zostaną przyciągnięte do siebie i połączone, tworząc dwa cylindry z otwartymi końcami.