Выбрать главу

W tym celu siła robocza miała zostać podzielona na dwie odrębne grupy.

Obsada fortec miała wejść do nich i przygotować je na długotrwały pobyt w strefie nieważkości. Tymczasem piloci, każdy w towarzystwie takielarza, mieli wyruszyć z cennymi balonami i silnikami na Overland, by wykorzystać je do dalszych misji. Wczesne etapy powrotu były dość proste i nie wywoływały żadnych obaw wśród doświadczonych pilotów. Polegały na obróceniu statku o dalsze dziewięćdziesiąt stopni i przy użyciu silników odrzutowych wprowadzeniu ich w pole grawitacyjne Overlandu. Statki leciałyby w pozycji odwróconej, czego nie lubi żaden dowódca, ale ta faza będzie trwać tylko kilka godzin, dopóki nie zyskają wagi wystarczającej do nadania im ulubionej przez baloniarzy wahadłowej stabilności w czasie opadania. Ostatni obrót o dziewięćdziesiąt stopni ustawi Overland we właściwym miejscu, pod stopami załogi, i planeta pozostanie tam przez resztę podróży powrotnej.

Jak na razie plan i jego technika były konwencjonalne, coś takiego każdy pilot z czasu Migracji mógł nakreślić w kilka sekund, ale należało wziąć pod uwagę zaostrzenia wynikające z sytuacji kryzysowej. Toller z niesamowitą wyrazistością przypominał sobie wszystkie związane z tą sprawą słowa, które padły na pierwszym spotkaniu z Chakkellem i Zavotle'em, słowa, które uświadomiły mu, że niebo i on jeszcze nie sprawdzili się tak do końca…

— Powrót będzie najgorszą częścią — powiedział Toller. — Niezależnie od zimna — srogiego zimna. Ludzie będą siedzieć na otwartych platformach, z tysiącami mil pustki pod sobą! Takie opadanie jest wystarczająco paskudne w gondolach starego typu, ale tam są przynajmniej ściany boczne, które dają człowiekowi jakieś poczucie bezpieczeństwa. Nie podoba mi się to, Ilven. Pięć dni takiego lotu to trochę za dużo. Myślę, że my… — Zamilkł zaskoczony, gdy zobaczył, że Zavotle kiwa głową, wyraźnie się z nim zgadzając.

— Masz absolutną rację, całkiem niezależnie od faktu, że po prostu nie możemy sobie pozwolić na pięciodniowy powrót — orzekł Zavotle. — Ty i pozostali piloci, nie mówiąc o balonach i silnikach, musicie wrócić o wiele szybciej.

— Zatem…?

Zavotle obdarzył go zimnym uśmiechem.

— Przypuszczam, że słyszałeś o spadochronach?

— Oczywiście, że słyszałem o spadochronach — rzekł niecierpliwie Toller. — Służba Powietrzna używa ich co najmniej od dziesięciu lat. Do czego zmierzasz?

— Ludzie muszą wrócić na spadochronach.

— Cudowny pomysł! — Toller klepnął się ręką w czoło. — Ale, popraw mnie, jeżeli się mylę, czy człowiek ze spadochronem nie opada w przybliżeniu z taką samą prędkością jak statek?

Uśmiech Zavotle'a stał się bardziej pokojowy.

— Tylko wtedy, jeżeli spadochron jest otwarty.

— Tylko wtedy… — Toller obszedł mały pokój, wbijając wzrok w podłogę, i wrócił do swego krzesła. — Tak, rozumiem, o co ci chodzi. Oczywiście możemy zaoszczędzić trochę czasu, jeżeli człowiek nie rozwinie spadochronu, dopóki nie znajdzie się na określonej wysokości. A na jakiej wysokości p o w i n i e n go otworzyć?

— Powiedzmy, około tysiąca stóp?

— Nie! — Reakcja Tollera była natychmiastowa i instynktowna. — Nie możesz tego zrobić.

— Dlaczego nie?

Toller spojrzał twardo w twarz Zavotle'a i znajome rysy nagle wydały mu się obce.

— Przypomnij sobie, jak pierwszy raz weszliśmy w strefę środka, Ilvenie. Ten wypadek. Obaj wyglądaliśmy przez burtę i obserwowaliśmy oddalającego się od nas Plenna. On spadał ponad dobę!

— Nie miał spadochronu.

— Ale spadał ponad dobę! — powtórzył błagalnie Toller. Był przerażony tym, co mijające lata zrobiły z Zavot-le'em. — Nikt tego nie zniesie!

— Co z tobą, Maraąuine? — wtrącił król Chakkell; na jego szerokim obliczu malowało się zdenerwowanie. — Niezależnie od tego, czy człowiek spada przez cały dzień, czy przez minutę, wynik końcowy jest taki sam: jeśli nie ma spadochronu, umiera, jeżeli ma, żyje.

— A czy Wasza Wysokość chciałby wykonać taki skok? Zbity z tropu Chakkell spojrzał na Tollera pytająco.

— Co chciałeś przez to powiedzieć? Nieoczekiwanie odpowiedzi udzielił Zavotle.

— Wasza Wysokość, lord Toller ma praktyczny powód do niepokoju. Nie wiemy, jakie efekty może wywrzeć na człowieku taki lot. Może zamarznąć na śmierć… albo udusić się… Albo mogą wystąpić skutki odmiennego rodzaju — pilot, który jest fizycznie zdrowy, ale obłąkany, przedstawia dla Waszej Wysokości znikomą wartość. — Za-votle przerwał, kreśląc zawiłe wzory na rozłożonym przed sobą papierze. — Proponuję, że jako pomysłodawca powinienem znaleźć się wśród tych poddawanych testowi.

„Nie ma mowy, ty mała łasico”, pomyślał Toller, słuchając byłego towarzysza z załogi z uczuciem przywiązania i szacunku. „I możesz być pewny, zadbani, byś pozostał tam, gdzie jest twoje miejsce. Na ziemi”.

Między ludźmi, którzy dobrowolnie zgłosili się do udziału w misji, a tymi, którym po prostu wydano rozkaz, była niewielka różnica. Wszyscy dobrze wiedzieli, że jakiekolwiek nieposłuszeństwo jest karane śmiercią, toteż jedni i drudzy pilnie wykonywali polecenia dowódców. To jednak, że mogli latać swobodnie i bezpiecznie z dala od statków, niezmiernie podniosło ogólne morale. Rozumowali mniej więcej tak: skoro nie umarliśmy od razu, to może jeszcze pożyjemy. Zewnętrzną oznaką tego optymizmu były radosne okrzyki, które wypełniały niebo, gdy doskonalili swe nowe umiejętności i przygotowywali się do kolejnej fazy przedsięwzięcia.

Ale Toller zauważył, że wesoły gwar zaczyna z wolna zamierać.

Ostatni balon został oddzielony od segmentu fortecy i, obciążony jedynie okrągłym zbędnym pokładem i silnikiem, odsunięty na bok. Ogrom napełnionych gazem powłok dawał poczucie bezpieczeństwa, wszyscy uznali balony za olbrzymich przyjaciół, bezpiecznie przenoszących ludzi ze świata do świata — a teraz nagle porzuciły swych maleńkich pasażerów na pastwę wrogiej błękitnej pustki.

Nawet Toller, z całą wiarą i zaangażowaniem, czuł lodowate drżenie gdzieś w głębi brzucha, gdy uderzyło go, jakie małe na tle rozpościerającej się wokół mglistej nieskończoności są segmenty fortecy. Do tej pory najgorszą rzeczą wydawało mu się zmuszenie człowieka do wykonania długiego skoku do powierzchni planejy, ale teraz w porównaniu z tymi, którzy mieli pozostać w strefie nieważkości, czuł się prawie uprzywilejowany. Uprzywilejowany, a jednak z drugiej strony — i ta myśl wstrząsnęła nim do głębi — dziwnie oszukany.

„Co się ze mną dzieje?”, pomyślał. Rzadko pozwalał sobie na takie introspekcje, uważając je za stratę czasu, ale jego ostatnie emocjonalne reakcje na wypadki były tak ambiwalentne i sprzeczne, że poczuł się zobowiązany do wejrzenia w siebie. Miał kolejny przykład. W jednej chwili współczuł załodze fortecy — a w następnej gotów był jej zazdrościć! Niewiele osób wiedziało lepiej od niego, jak złudna jest wojenna chwała, i nie mógł pozwolić, by oczarowała go ulotna wizja nowego pokolenia patriotów, bohaterów, obsadzających kruche drewniane posterunki w samotnych przestrzeniach nieba.