„Co się ze mną dzieje?”, zapytał ponownie samego siebie. „Dlaczego nie jestem już zadowolony z tego, co zadowalało mnie dotychczas? Dlaczego, o ile nie zwariowałem, prę do przodu, tam skąd uciekałby każdy rozsądny człowiek?”
Ale nie znalazł odpowiedzi, w końcu stwierdził, że marnuje czas, gdy czekają na niego obowiązki. Zbliżył się do pierwszej z montowanych fortec. Segment środkowy i jeden z końcowych zostały pomyślnie połączone i teraz przyciągano pozostały składnik. Drugą sekcję końcową porzucono dość daleko od pozostałych, uczepieni boków segmentu środkowego czterej ciągnący liny ludzie wypracowali szybki i efektywny rytm. Segment końcowy, z początku bardzo powolny, teraz zyskał niezłą prędkość i sunął do miejsca przeznaczenia nie zmniejszając jej. Toller wiedział, że segment nie posiada wagi i tym samym przy zderzeniu z resztą fortecy nie może wyrządzić szkód, ale z założenia nie lubił stosowania zbyt dużej siły przy tego typu mechanicznej pracy. Przewidywał, że segment odbije się i znów trzeba będzie go ściągać.
— Przestańcie ciągnąć, nadlatuje zbyt szybko! — krzyknął do ludzi ciągnących liny. — Przygotujcie się do utrzymania go w miejscu.
Mężczyźni potwierdzili odbiór rozkazu i przygotowali się do przechwycenia cylindra. Phamarge, który nadzorował wykonanie zadania, dał znak dwóm innym, którzy trzymali się krótkich lin asekuracyjnych na krawędzi segmentu środkowego, żeby pomogli kolegom. Jeden z nich wciągnął się na obszytą skórą krawędź i objął ją udami.
Toller patrzył, jak segment końcowy zbliża się do oczekującego człowieka. Drewniana struktura straciła niewiele ze swej prędkości i z łatwością napięła rozciągnięte na swej drodze liny cumownicze — „co”, pomyślał Toller, ,jest raczej dziwne w przypadku obiektu lekkiego jak piórko…” Zesztywniał z przerażenia, gdy nagle przypomniała mu się podobna anomalia, jaka miała miejsce pod koniec pierwszego lotu Gotlona — nic nie ważący człowiek posiadał zaskakująco wielką siłę, prawie jak gdyby…
— Zejdź z krawędzi! — ryknął. — Uciekaj! Opatulony mężczyzna obrócił się ku niemu, ale pozostał na swoim miejscu. W jednej chwili Toller rozpoznał surowe, grubo ciosane rysy Gnapperla, potem końcowy segment uderzył w pozostałą część fortecy. Gnapperl wrzasnął, gdy pękła mu kość udowa. Cała forteca zadygotała, ludzie na jej bokach podskoczyli, a segment końcowy obrócił się lekko i częściowo wszedł w główną konstrukcję. Krawędzie złożyły się i ścisnęły na chwilę ciało Gnapperla, kładąc kres jego rozpaczliwym wrzaskom, po czym sekcje fortecy odsunęły się od siebie i znieruchomiały.
Toller odruchowo włączył swój silniczek, natychmiast oddalając się od miejsca wypadku. Zaklął, zawrócił, wpom-powując powietrze do zbiornika i rzucił się między dryfujące postacie. Zderzył się lekko z segmentem, złapał za krawędź i spojrzał na nieszczęśnika. Gnapperl dryfował swobodnie z rozpostartymi rękami i nogami, z przodu skafandra widniało głębokie rozcięcie. Krew wsiąkająca w odsłoniętą izolację sprawiała, że rozdarcie przypominało teatralną „śmiertelną ranę”. Ale wokół unosił się rój jasnoczer-wonych, połyskujących w słońcu kuleczek i Toller nie miał wątpliwości, że Gnapperl naprawdę nie żyje.
— Dlaczego ten głupiec nie usunął się z drogi, jak mu kazałeś? — zapytał Umol, za pomocą liny przysuwając się do Tollera.
— Kto wie? — Toller pomyślał o dziwnej chwili paraliżu, jaki opanował Gnapperla tuż przed zderzeniem, i zastanowił się, czy jego reakcja byłaby taka sama, gdyby ostrzeżenie pochodziło od kogoś innego. Może umarł dlatego, że nie dowierzał Tollerowi? W takim przypadku Toller również ponosił odpowiedzialność za jego śmierć.
— I tak był patrzącym spode łba bydlakiem — skomentował Umol. — Skoro ktoś z nas musiał odejść, to on jest tym, którego bym wybrał. I przynajmniej nauczył nas czegoś pożytecznego.
— Czego? — Toller czuł się oszołomiony.
— Że coś, co może zmiażdżyć człowieka na ziemi, może zrobić to również tutaj. Wygląda na to, że brak wagi nie ma znaczenia. Potrafisz to zrozumieć, Toller?
Toller z trudem przestawił się z rozmyślań o moralności na zagadnienia fizyki.
— Może wynika to stąd, że nasze ciała też są pozbawione wagi. Powinniśmy na to uważać w przyszłości.
— Tak, a na razie mamy trupa na głowie. Przypuszczam, że możemy go tak zostawić.
— Nie. — sprzeciwił się natychmiast Toller. — Zabierzemy go na Overland, gdy będziemy wracać.
Sześć odwróconych do góry dnem statków pokonywało godziny ciemności. Na prędkość zapewnianą przez silniki odrzutowe nakładała się dodatkowa siła, bo zwiększało się przyciąganie Overlandu, ale przyspieszenie na tym etapie opadania było jeszcze nieznaczne. I gdy tylko rozbłysło światło dzienne, silniki zostały wyłączone i statki zatrzymały się pod wpływem oporu powietrza. Piloci za pomocą maleńkich bocznych silników przekręcili je o sto osiemdziesiąt stopni. Operacja przebiegała powoli, lecz płynnie, niezmierzony wszechświat ze wszystkimi gwiazdami majestatycznie obracał się na rozkaz sześciu zwykłych ludzi i słońce posłusznie zajęło nową pozycję pod ich stopami.
Manewr zakończył się bez żadnego nieszczęśliwego wypadku i nadszedł czas na dokonanie rzeczy, które nigdy wcześniej nie miały miejsca.
Toller był przypasany do fotela pilota, a Tipp Gotlon czekał po drugiej stronie silnika. Fałszywy pokład, na którym siedzieli, był okrągłą drewnianą platformą, mającą ledwie cztery kroki średnicy, a za jej niczym nie chronionym skrajem rozciągała się pustka. W niej, dwa tysiące mil nad powierzchnią planety, na tle skomplikowanego błękitno-białego tlą niebios, w różnych odległościach od siebie wisiało pięć pozostałych statków. Ich dwuosobowe załogi znajdowały się w cylindrycznych cieniach pokładów i były widoczne jedynie jako mroczne kontury na tle rozżarzonych spirali czy ogonów komet. Ogromne gruszkowate balony, fantastycznie podświetlone, sprawiały wrażenie tak solidnych jak planety, z południkami zaznaczonymi przez szwy łączące kliny i linki stropowe.
Toller niewiele uwagi poświęcał niesamowitemu otoczeniu; pochłaniały go sprawy tego nowego mikrokosmosu. Powierzchnię pokładu zajmował ekwipunek, zwoje przewodów bocznych silników, schowki do przechowywania kryształów energetycznych, zapasy żywności i wody, skafandry. Wysokie do piersi przepierzenia z plecionej łoziny otaczały toaletę i prymitywny kambuz, z niego wystawała dolna część ciała Gnapperla, które zostało przywiązane, by nie unosiło się i nie krążyło, nieważkie, wśród nich.
— No cóż, młody Gotlonie, tutaj się rozstaniemy — powiedział Toller. — Jak się w związku z tym czujesz?
— Jestem gotowy, lordzie. — Gotlon błysnął uśmiechem. — Jak pan wie, mam ambicję zostać pilotem i byłbym zaszczycony, gdyby pozwolił mi pan pociągnąć za linkę rozrywacza.
— Zaszczycony? Powiedz mi, Gotlonie, czy to cię bawi?
— Oczywiście, lordzie. — Gotlon przerwał, gdy niespotykanie duży meteor przeciął niebo poniżej statku, przy czym dał się słyszeć głośny przeciągły grzmot. — Cóż, może stwierdzenie, że to mnie bawi, jest niewłaściwe, ale naprawdę nie chciałbym robić niczego innego.
„Uczciwa odpowiedź”, pomyśkł Toller, obiecując sobie, że będzie miał oko na przyszłe poczynania młodego człowieka.
— Zgoda, szarpnij linkę, gdy będziesz gotowy. Gotlon bez wahania pochylił się, ujął czerwoną linę, która biegła w dół z wnętrza balonu do stanowiska załogi, i pociągnął za nią mocno. W równowadze czy dynamice statku nie zaszła wyczuwalna zmiana, kiedy z korony została oddarta olbrzymia płaszczyzna rozrywacza, lecz w tejże chwili statek nieodwołalnie został oddany na łaskę grawitacji Overlandu. Odtąd statek wraz z załogą mógł jedynie spadać. Toller czuł dziwny lęk przed tym, co teraz miał zrobić.